31 grudnia 2014

koszmar

           Muszę tam wrócić. Najbardziej niepokoi mnie cisza, która wypełnia przestrzeń lasu, wciska się w myśli. Przedzierając się przez gąszcz, nie słyszę własnego oddechu ani kroków. Wysuszona ściółka powinna szeleścić pod naciskiem stóp, kołyszące się na wietrze gałęzie drzew trzeszczeć. Cisza. Żadnego dźwięku. Tylko paraliżujący strach, chwytający za gardło, ściskający żołądek, pętający nogi. Jakaś siła każe mi tutaj o zmroku powracać. Wewnętrzny przymus, któremu nie potrafię się przeciwstawić. Nie muszę szukać drogi wśród gałęzi młodej leszczyny, brzóz i sosen, płożących się po ziemi pędów malin, jeżyn i pokrzyw. Nie ma wydeptaj ścieżki, ale i tak jakiś szósty zmysł prowadzi mnie do właściwego miejsca. Strużki potu spływają po twarzy. Nie ocieram ich, nie próbuję powstrzymać drżenia rąk. To tam, obok dębu. Na pewno tam. Nigdy się nie mylę. Na chwilę zatrzymuję się, zamykam oczy. Staram się nie wciągać przez nos powietrza. Nie na długo. Głęboki wdech i szybki wydech. Ohydny smród rozkładającego się zwierzęcia. Na wpół zżarty przez robactwo pies, czarny owczarek. Na szyi zaciśnięty powróz, drugi koniec przywiązany do pnia, wokół drzewa rozgrzebana ściółka. Ślady walki, odarta z drzewa kora, wykopana w ziemi jama, resztki sierści.
           Nagle zwierzę otwiera zasnute bielmem ślepia, rozdziawia pysk, zrywa przegniły sznur. Chcę biec, nie mogę. Ohydna czarna sierść tłamsi oddech. Jest wszędzie. Duszno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...