31 lipca 2016

Wakacje nad jeziorem fr.1

- Masz coś we włosach - szepnęła, przyglądając mi się spod przymrużonych powiek. 
- Nie strasz mnie! Takie spojrzenie nie wróży nic dobrego! Dopiero co umyłam głowę po tej idiotycznej zabawie na plaży. - Wzdrygnęłam się, szybko przeczesując włosy palcami. 
- To tylko paproszek! Wciąż tam jest! - Roześmiała się. - Daj, wyjmę!
Pachniała olejkiem do opalania.
- Masz piękne włosy, lśniące i mocne - powiedziała półgłosem, jakby chciała się zwierzyć z jakiegoś sekretu. Czułam jej oddech na szyi. - Zawsze marzyłam o takich lokach. O, jest! To chyba jakieś nasionko? Zaplątało  się w te twoje sprężynki jak ryba w sieć! Złota rybka... 

29 lipca 2016

Powrót fr.2

- Cześć, Weronika. Wyglądasz jak zawsze pięknie... - powiedział, sięgając po jej bagaż.
Nie cierpiała tych farmazonów i Adam doskonale o tym wiedział. Prawienie komplementów uważała za puste i bezcelowe, zwłaszcza gdy mówił je każdej spotkanej kobiecie. Po co jednak wracać do przeszłości, zwłaszcza teraz.
- Nie musiałeś po mnie wyjeżdżać na dworzec, znam drogę do sądu. Autobusy przecież kursują - bąknęła i usadowiła się na przednim siedzeniu opla.
Adam milczał. Lekko przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zawarczał, a z głośników popłynęła muzyka. To do niego podobne, sentymentalny głupek, pomyślała zirytowana, wsłuchując się w słowa dobrze znanej piosenki.
- Masz kogoś? - zapytała jakby mimochodem, a gdy nie odpowiedział, drążyła dalej: - Dlaczego pytam? Oj, nie myśl sobie nie wiadomo czego... Po prostu zaskoczyłeś mnie! Przez tyle lat nie zgadzałeś się na rozwód, a tu nagle taka zmiana. Pomyślałam, że w grę wchodzi jakaś kobieta... Mam rację, jest ktoś? To coś poważnego, tak?
Cisza. Nawet na nią nie spojrzał, tylko mocniej nacisnął pedał gazu. Poczuła, że przyspieszają. O tej godzinie na drodze pustki, tylko od czasu do czasu obok nich przemykał tir. Zawsze bała się tych kolosów, ale od początku był z niej marny kierowca. Zazwyczaj prowadził Adam.
- Rozumiem, nie moja sprawa... - szepnęła, starając się zdusić w sobie wzbierającą złość.
Dupek, jak mogłam za niego wyjść, pomyślała. Nie różnił się niczym od innych mężczyzn. Przez pewien czas łudziła się, że własnie przy nim odnajdzie upragniony spokój, tymczasem Adam chciał czegoś więcej. Nie była gotowa na macierzyństwo, nigdy nie będzie...
Zza zakrętu wyłoniła się kolejna ciężarówka z naczepą.
- Zawsze kochałem ciebie, Weroniko. Nie ma nikogo innego... - Głos mężczyzny brzmiał jakoś dziwnie.
Tylko na chwilę oderwała wzrok od pędzącego w ich kierunku tira. Adam był blady, ale spokojny.
- Nigdy nie będzie... - powtórzył, jakby czytał w jej myślach. - Nigdy...
Nagłe szarpnięcie, pisk opon i huk. Poczuła, jak jakaś ogromna siła wyrywa ją do przodu. Chciała krzyknąć, zaprotestować, ale jej usta już się nie poruszyły.

27 lipca 2016

Powrót fr.1

Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani namiętnych pocałunków. Spojrzała na zegarek, jedyny prezent od Adama, który zabrała do nowego świata. Dochodziła właśnie trzynasta, kiedy pociąg wtoczył się na peron. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, dziś dworzec zionął pustką. Przy wejściu do poczekalni stał Adam. Nic się nie zmienił, przystojny brunet, za którym oglądały się wszystkie dziewczyny w mieście. Czemu oświadczył się akurat jej? Ich małżeństwo od początku było przecież skazane na porażkę, mimo to zgodziła się za niego wyjść. Nie kochała Adama, on za to szalał za nią, ale czy to teraz ważne... Wracała po latach, nie dla niego, nie dla tej garstki wspomnień.  

25 lipca 2016

Józkowa miłość fr.3


Długo Józek nie wracał z zabawy. Noc minęła, słońce stanęło w zenicie, gdy matka dojrzała go na końcu gościńca. Szedł wartko, pewnie, a jego śpiew niósł się po wsi jak odgłos dzwonów w niedzielę. Matka z radości klasnęła w dłonie. Widać Józek się zakochał, pomyślała i wybiegła mu na przeciw. A upał taki, że ani jednej żywej duszy nie ujrzysz, tylko kurz i Józek ze swym "moja kochano panienko, moja jedyno". Darł pyska, aż się starej matce dziwnie zrobiło. Jeszcze ludziska pomyślą, że pijany.
- Matulu - powiada Józek - mnie trzeba do zakonu iść, Panience Przenajświętszej służyć. Z nią zaślubiny będą, ale najpierw żniwa, bo kłosy dojrzałym ziarnem pachną.
Doczekała się matka pociechy z syna, oj, doczekała.

24 lipca 2016

Józkowa miłość fr.2

Drugiego takiego jak Józek nie ma we wsi. Inni już dawno się pożenili, a on idzie w zaparte, że samemu na świecie najlepiej. 
- Jedną ma miłość ten wasz Józek, wódkę. Na taką kochanicę nie ma lekarstwa, Gozdkowo! Do żeniaczki go nie zmusicie. Dajcie spokój, bo jakieś nieszczęście z tego wyniknie - powiada każdy, komu przyjdzie słuchać żalów Józkowej matki.
Dobra to kobiecina. Jednego go miała, nie to co inne we wsi, niektóre po dziesięcioro dzieciaków na świat wydały. Mąż wcześnie ją obumarł, młoda jeszcze była, ale ona innego chłopa do chałupy nie chciała wziąć, choć garnęli się, nie powiem, garnęli, i Boguś od Krajków, rosły i majętny, i Zdzisiek ze Stróżek co dzień przyjeżdżał komarem. Nie spojrzała na żadnego, tylko Józka jak to oczko w głowie pieściła, żeby pociecha na stare lata była. Doczekała się starowinka pociechy, oj, doczekała, nic tylko usiąść i zapłakać, bo przecież znikąd pomocy. Jeszcze tylko ratunek w Matce Przenajświętszej, ta jedna nadzieja... Stara Gozdkowa wyciągnęła spod siennika grosz odłożony na czarną godzinę i proboszczowi na mszę dała w intencji tej Józkowej żeniaczki, a może Bóg się zmiłuje i synalka przed ołtarz zawiedzie.
- Niech Bóg obdarzy szczęściem tego mojego Józka - rzekła kobieta i księdzu proboszczowi pieniądze w garść wcisnęła, potem ucałowała go w dłoń, jak ją zawsze matka uczyła.
Pleban pieniądze do kieszeni zgarnął i jeszcze tego samego dnia mszę odprawił. Jakoś niedługo Józkowi się odmieniło. Ubrał spodnie w kant prasowane, odświętną, płócienną koszulę, lakierki i na zabawę do sąsiedniej wsi poszedł. Matce jakby ktoś ciężar zdjął z serca. Z wieczora, zmówiwszy różaniec, położyła się do łóżka, ale zasnąć coś nie mogła, tylko co rusz na drzwi spoglądała, czy aby syn w nich nie stoi na swych koślawych kulasach. Czasem, gdy zanadto pohulał w karczmie, próg chałupy był dla niego nie lada przeszkodą. Wtedy matulę przyzywał i na jej ramieniu wsparty do łóżka kuśtykał. Nieraz namęczyła się z tym pijanicą nieboga, oj, nieraz! Kochała go jednak jak tylko matka potrafi, najmocniej i ślepo. 

23 lipca 2016

Józkowa miłość fr. 1

Józek nie chciał się żenić. A bo to źle mu u mamusi, upierze, ugotuje, do roboty nie goni. Może i pospać, i popić do woli. Żeniaczka niejednego już usidliła, oj, niejednego! Taki Stasiek od Zybałów, kiedyś chłopak jurny, za kołnierz nigdy nie wylał, a teraz co... nos na kwintę zwieszony, blady, zagoniony, a kiedy na jednego do knajpy zawołasz, odpowiada, że stara z domu na zbity pysk wyrzuci. Urobiła go jędza, przekabaciła, już po chłopie... Lepiej nie mówić, bo łzy do oczu się cisną, a nogi jak z waty.  

22 lipca 2016

Poziomki

Tego roku obrodziły wyjątkowo obficie, na każdej łodyżce wisiało po kilka, kilkanaście dorodnych poziomek. Chłopak nie zważał na łażące po nim mrówki ani na pszczoły, które o tej porze stadami garnęły się do kwitnącej nieopodal pysznogłówki purpurowej. Antek zrywał dojrzałe, intensywnie pachnące owoce, zerkając co chwilę w kierunku majaczącego wśród zieleni domu. To stamtąd miała nadejść pani Monika, żona prezesa Boronia, trzydziestokilkuletnia piękność. Nie chciał przegapić tego momentu. Kobieta przychodziła nad sadzawkę co dzień w południe, teraz spóźniała się. Zegar na kościelnej wieży wybijał już trzynastą, a prezesowej nie było. Denerwowało go to, wiercił się w swojej kryjówce, rozmyślając nad przyczynami tej niespodziewanej zwłoki. Czyżby mąż jej nie pozwolił? To do niego podobne. Boroń pilnował żony jak wściekły pies. Nie bez powodu kazał wybudować ten wysoki parkan oddzielający ogród od sąsiednich działek. Stary zazdrośnik nie mógł znieść, że ktoś bez pozwolenia patrzy na jego młodą żonkę opalającą się w skromnym bikini. A było na co popatrzeć, każdy cal jej ciała był kusząco piękny, a chyba najbardziej piersi, dorodne i słodkie jak te poziomki, które Antek z rozkoszą gniótł językiem na podniebieniu. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy tak beztrosko siedzącą nad brzegiem sadzawki, oniemiał, bezwiednie wychylił głowę z ukrycia i chłonął to piękno, długie lśniące włosy ułożone w delikatne fale opadające na ramiona, smukłe uda, krągłe biodra i duże, jędrne piersi, jakich Antek do tej pory u żadnej kobiety nie widział, nawet u tych z kolorowych czasopism podkradanych ojcu. Gdyby prezes przyłapał go wtedy w krzakach, zapewne ubiłby chłopaka na kwaśne jabłko, jak zwykł to robić z każdym, kto zanadto zbliżył się do jego żony. Antek miał jednak więcej szczęścia niż rozumu, tego dnia Boroń się nie pojawił. Chłopak raz zwabiony słodkim zapachem poziomek, nie zamierzał tak łatwo rezygnować z ich smaku. Co dzień, sobie tylko wiadomym sposobem, przeskakiwał parkan. Zanurzony w wilgotną zieleń zakazanego ogrodu mógł do woli skrycie rozkoszować się widokiem rozebranej prezesowej i smakiem aromatycznych owoców. Tego dnia zerwał garść i dla niej. 

20 lipca 2016

Smak lata fr.8

Urwała, jakby nagle zabrakło jej słów. Ojciec milczał. 
- Niepotrzebnie się obwiniają... - powtórzyła Anka. 
Zosia widziała jedynie zarys jej postaci. Nie czuła strachu, przeciwnie miała ochotę pogłaskać przyjaciółkę po policzku, jak zwykła to robić w chwilach, gdy dostrzegała w jej oczach smutek.
- Jesteś duchem? - zapytała.
- Duchem? Nieee... Raczej wytworem twojej pamięci. Żyję dzięki tobie. Istnieję, bo tego pragniesz. Jakaś cząstka twojej podświadomości nigdy nie pogodziła się z moim odejściem. Jesteśmy związane na zawsze... - powiedziała Anka - Przyniosłam ci jeżyn... Chcesz kilka?
Garść pachnących słońcem owoców, niepowtarzalny smak lata. Towarzyszył Zosi przez te wszystkie lata, kiedy tęskniła za domem. Teraz znowu jest tutaj, na wsi i słyszy wesołe szczebiotanie Anki:
 - Ty założysz stadninę koni, a ja...
- Pensjonat - kończy z uśmiechem Zosia.

19 lipca 2016

Smak lata fr.7

Zosia czuła, jak jej serce przyspiesza. Działy się rzeczy, których nie rozumiała. Chłód wieczoru zaczął powoli przenikać przez cienki materiał piżamy, ale dziewczynka nie zważała na zimno. Z zapartym tchem wsłuchiwała się w podniesione głosy dobiegające z tarasu. Jaką wielką tajemnicę skrywali przed nią rodzice? Dlaczego nie powiedzieli jej o siostrze? Co takiego wydarzyło się przed laty? A Anka? 
- Może powinnyśmy z nią porozmawiać? - powiedziała matka już nieco spokojniej. 
- Porozmawiać? - przerwał jej znowu ojciec. - Jak to sobie wyobrażasz? Po dziesięciu latach ot tak po prostu powiemy jej: Córeczko, miałaś siostrę, a teraz masz jej serce?
Serce? Zosia mimowolnie dotknęła mostka. Rodzice co prawda powiedzieli jej o przeszczepie, ale zataili bardzo istotną informację. Dawcą serca była jej siostra... Siostra, o istnieniu której nie miała do tej pory najmniejszego pojęcia.
- Tak, tak właśnie powinniśmy zrobić! - dowodziła mama. - Powiemy Zosi prawdę, o wypadku, o śmierci Ani, o przeszczepie, wszystko...

18 lipca 2016

Smak lata fr.6

- A jeśli... jeśli ona znowu ma halucynacje? Lekarz twierdził, że to może się powtórzyć, że psychika dziecka po takim przeżyciu... - Głos matki łamał się, jakby walczyła z płaczem. - Wtedy... Zaraz po tym... Pamiętasz? Wtedy też widziała Ankę... 
- Przestań, na miłość boską, przestań! - przerwał jej ojciec. Nie panował już nad głosem, mówił szybko i głośno. - Nie chcę od nowa przeżywać tego koszmaru! Postanowiliśmy nigdy z nią o tym nie rozmawiać, wymazać z jej pamięci istnienie siostry. To zamknięty rozdział! Rozumiesz? 

17 lipca 2016

Smak lata fr.5

  - Skąd się tutaj wzięłaś? - dopytywała wciąż oniemiała ze zdziwienia Zosia.
Nagłe pojawienie się Anki na dachu jej domu o tak późnej porze zakrawało na cud. Próbowała to sobie jakoś wytłumaczyć. Czyżby przyjaciółka wdrapała się tutaj po gałęziach rosnącej nieopodal wierzby? Co prawda jej samej nigdy nie udało się wspiąć po drzewie tak wysoko, lecz ktoś szczuplejszy i bardziej wysportowany mógłby tego dokonać. Anka była prawdziwym chudzielcem i szybciej biegała. Zosia zawsze zazdrościła przyjaciółce zwinności, sama męczyła się szybko i łatwo rezygnowała z zadania. Rodzice rozmawiali coraz głośniej.

11 lipca 2016

Zamek w Niedzicy

Widok z Zalewu Czorsztyńskiego na Zamek w Niedzicy. Przyjemny, ciepły wiatr i plusk wody. Trochę kręci się w głowie...

09 lipca 2016

Smak lata fr.4


Kiedy wieczorem przedostała się ze swojego pokoiku na poddaszu na dach domu, aby oglądać spadające perseidy, usłyszała dobiegającą z dołu rozmowę rodziców. Ojciec niespokojnie chodził po tarasie. Podłoga skrzypiała w rytm jego kroków.
- Ale skąd... skąd ona się mogła dowiedzieć?! - powtarzał nerwowo. - Jesteś pewna, że bawiła się dziś sama?
- Nie wiem skąd! Nie wiem... Miałam ją na oku przez całe popołudnie. Bawiła się jak co dzień sama. -  Głos matki drżał.
Zosia nie mogła pojąć, o co chodzi rodzicom. Czyżby skrywali przed nią jakąś tajemnicę? Ale co wspólnego miała z tym Anka? Przyjaźniły się przecież od niedawna, zaledwie dwa miesiące. Nawet nie zdążyła zaprosić przyjaciółki do siebie, a to dlatego, że Anka zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Rodzice nie mieli pojęcia o jej istnieniu.
- Ona nie może pamiętać Anki, przecież miała wtedy trzy lata... - mówił ojciec, a jego głos dziwnie brzmiał pośród zapadającego powoli mroku, był jakiś zmieniony. - Zniszczyliśmy zdjęcia, dokumenty, wszystko...
- Nie wszystko... - ktoś nagle szepnął za plecami Zosi.
Dziewczynka zadrżała, to był szept Anki. Obejrzała się i ujrzała przyjaciółkę siedzącą kilka metrów dalej.
- Nie zniszczyli wszystkiego - powtórzyła.
- Anka? Ale jak... Co ty tu robisz? - zapytała Zosia zdławionym głosem. - Zwariowałaś? O mało nie spadłam przez ciebie z dachu...
Przeszłość potrafi wrócić w zaskakującej postaci. Czasem przechodzi obok niezauważona, a czasem czule dotyka uśpione w nas struny, trąca je delikatnie, budzi, aby na nowo rozbrzmiały. Aromat dojrzałych jeżyn miesza się z zapachem wspomnień. Tej sierpniowej nocy Zosia dowiedziała się, że miała siostrę.
- Rodzice przez ten czas niepotrzebnie się obwiniali - ciągnęła Anka, śledząc migocące na niebie światełko sondy. - Niepotrzebnie... 

08 lipca 2016

Smak lata fr.3

- Ty założysz stadninę koni, a ja będę prowadzić dom dla turystów... Zapomniałam, jak się taki dom nazywa, hm... To jakieś trudne słowo! Pa... paa... pee... Na pewno na pe! Peeee... - Anka miała taki śmieszny zwyczaj drapania się po czole, gdy nie mogła sobie czegoś przypomnieć. I tym razem tarła je zapamiętale dłonią mokrą od soku. Z ciemnofioletowymi plamami na skórze wyglądała uroczo.
- Pensjonat! - podpowiadała Zosia, chcąc przerwać męki przyjaciółki, która czasem zapominała bądź przekręcała niektóre wyrazy. Anka powtarzała słowo dwa, czasem trzy razy, potem śmiała się i szczebiotała dalej, jak to będzie za dziesięć, dwadzieścia lat... Lubiła planować, marzyć.
Cudowne, beztroskie czasy. Takie to wszystko było jeszcze świeże, prawdziwe, na serio. Zosia wracała do domu umorusana, podrapana, z wypiekami na twarzy, ale szczęśliwa. 
- Gdzieś ty się tak upaćkała? - Matka załamywała ręce, oglądała podrapane nogi córki, brudne ręce, twarz, potem szorowała ją w wielkiej bali stojącej na podwórku. W upalne dni woda była mile ciepła. 
- Bawiłam się! - odpowiadała Zosia i nurkowała, rozchlapując wodę na boki.
Kiedyś wydarzyło się coś dziwnego. Na pytanie matki o przyczynę długiej nieobecności w domu odpowiedziała tak jak zwykle, z tą małą różnicą, że wymieniła imię przyjaciółki.
- Bawiłam się z Anką! - powiedziała.
Ojciec siedział wtedy na schodach. Na dźwięk imienia podniósł głowę z nad gazety i przez dłuższą chwilę przyglądał się córce. Po raz pierwszy Zosia widziała go zdenerwowanego. Matka stała nad balią ze spuszczoną głową, milczała. Dziewczynka wyczuwała jakimś szóstym zmysłem, że obydwoje są czymś mocno wstrząśnięci. Prawda miała wyjść na jaw jeszcze tego samego dnia.

07 lipca 2016

Smak lata fr.2


Ach, ten cudowny szum brzeziny! Przed laty niewielki zagajnik posadzony przez ojca na kupionej od sąsiada ziemi, dziś olbrzymi, gęsty las rozbrzmiewający kaskadą dźwięków. W dzieciństwie uwielbiała to miejsce pełne tajemniczych, kuszących zakamarków, wydeptanych wśród wysokich traw ścieżek prowadzących do tylko jej wiadomych skrytek, w których znikała na całe popołudnie. Matka szukała jej czasem bezskutecznie w tym wydawałoby się bezkresnym gąszczu zieleni. 
- Obiecaj, że zawsze będziemy razem, Zosiu - szeptała jej do ucha Anka, kiedy ukryte w brzozowym szałasie słuchały nawoływań mamy.
- Oj, męczysz - odpowiadała zniecierpliwiona, ale chwilę później, mocno obejmując przyjaciółkę, powtarzała drżącym głosem: - Obiecuję, że zawsze będziemy razem. Przysięgam na wszystko, że nigdy stąd nie wyjadę... Przysięgam!
Potem biegły między młodymi brzózkami, trzymając się za ręce, aż do tego miejsca na polu, gdzie rosły jeżyny. Objadały się soczystymi owocami, żartując i śmiejąc się wniebogłosy.

06 lipca 2016

Smak lata fr.1


Owoce były duże i soczyste, nawet przy delikatnym dotknięciu pękały, a skapujący z nich fioletowoczarny sok brudził dłonie. Zosia zrywała je ostrożnie, omijając wyrastające z pędów duże, hakowate, wygięte ku dołowi kolce. Jeszcze wczoraj była daleko stąd, popołudnie spędziła w pracy, dziś spaceruje w jaskrawych promieniach słońca i objada się owocami. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko prawdziwe. Nacisnęła leciutko mięsisty owoc. Przez moment patrzyła, jak z wnętrza jeżyny sączy się sok, potem oblizała palce, rozkoszując się lekko gorzkawym smakiem. W upalne lato żaden owoc nie gasi tak skutecznie pragnienia jak jeżyna. Smak lata, pomyślała, z uśmiechem zrywając kolejny owoc. A więc udało się, jest tutaj znowu, jak przed laty... Obawy, że szef nie da jej urlopu, rozwiały się w okamgnieniu, gdy tylko weszła do gabinetu i usiadła na wprost eleganckiego, lekko szpakowatego mężczyzny. Szef nic nie mówił przez dłuższą chwilę, ale Zosia znała go na tyle dobrze, by wyczytać prawdę z jego siwych oczu. Zanim padło to jedno upragnione słowo, ona już wiedziała. Urlop! Wreszcie się doczekała! Miesiąc urlopu w pełni jej się należał, zasłużyła sobie po tym, co zrobiła. Sfinalizowała przecież kontrakt stulecia, który miał przynieść firmie horrendalne zyski. Miesiąc na wsi u rodziców jako nagroda za kilkumiesięczną harówkę, czyż nie brzmi to pięknie? Koleżanki patrzyły z zazdrością, gdy wychodziła z biura tanecznym krokiem. Opuszczała duszne, zatłoczone miasto z radością i uczuciem ulgi. Nie znosiła tego miejsca, swojej kawalerki w wieżowcu stojącym przy jednej z najruchliwszych ulic miasta, biurowca, w którym mieściła się siedziba firmy, betonu, wiecznego hałasu i smrodu. Nie powinna była stąd wyjeżdżać, osiedlać się tak daleko od rodzinnego domu, przecież obiecała... Obiecała sobie i Ani... O Boże! Ile to już lat minęło od tamtego dnia? Dwadzieścia? Nie, nie dwadzieścia... Więcej! Dokładnie dwadzieścia pięć.

05 lipca 2016

Robot


Kolejny dzień pełen identycznych czynności. Wczoraj i dziś zlewają się w jedno. Świeże, wilgotne powietrze delikatnie muska Alicję po twarzy, ale ona nie zwraca na to już uwagi. Od dawna się nie uśmiecha, nie rozmawia z przyjaciółmi, nie chodzi do ukochanego kina. Jeszcze przed rokiem takie codzienne drobiazgi sprawiały jej przyjemność. Śpiew słowika upajał, a chłód porannej rosy orzeźwiał. Wtedy było inaczej. Teraz Alicja czuje się pusta. Wykonuje wszystko mechanicznie jak zaprogramowana maszyna. Oto robot idzie do sklepu, na sztywnych nogach spaceruje między regałami wypełnionymi towarem, wkłada do koszyka bułki, masło, mleko, ser i mięso. Robot sprząta, odsuwa fotele, ściera kurze, wkłada brudne ubrania do pralki, potem obiera ziemniaki, smaży kotlety. Robot uspokaja dzieci. Znowu się kłócą. Wrzask rani uszy robota, wrzask nieludzki, przenikliwy, nieznośny. Robot patrzy w lustro na swoje odbicie, odgarnia włosy, maluje szminką usta, zawiązuje na szyi apaszkę. Unosi kąciki ust, kiedy mąż wraca z pracy. Przez znaczną część nocy robot czuwa. 

04 lipca 2016

Babcine oczy


Myślę, że to zaczęło się wtedy, gdy umarła jej babcia. Staruszka, chora od lat na Alzheimera, odeszła w czerwcu, w miesiącu kwitnienia swoich ulubionych lilii. Alicja długo nie mogła pogodzić się z tym faktem. Na początku wiadomość o śmierci babci w ogóle nie dotarła do dziecięcej świadomości. Stojąc w przykościelnej kaplicy nad otwartą trumną, dziewczynka była pewna, że ukochana staruszka lada chwila otworzy oczy, zachichocze triumfalnie, zaklaszcze w dłonie, jak miała w zwyczaju robić, gdy udało jej się kogoś przechytrzyć, a potem wszystkim rozpowie, że to była tylko zabawa, kolejny żart. Alicja z uwagą śledziła dziwnie bladą, jakby woskową twarz, przyglądała się kącikom ust, powiekom, każdej zmarszczce, nie dowierzając, że babcia jest w stanie tak długo wytrzymać bez ruchu. Cierpliwie czekała na najmniejsze drgnienie mięśni, ruch gałek ocznych, które zdradziłyby podstęp. Babcia nie poruszyła się, ani w zakładzie pogrzebowym, dokąd sześcioletnia wówczas dziewczynka pojechała z rodzicami, ani w przykościelnej kaplicy, ani też na cmentarzu, kiedy uchylono na moment wieko trumny i wszyscy zaczęli głośno płakać. Oczy babci pozostały zamknięte. Alicja jeszcze długo potem próbowała przypomnieć sobie ich kolor, skrupulatnie przeglądała zachowane przez rodzinę zdjęcia, wypytywała matkę. Dręczyło ją to, nie dawało spokoju. Rodzice zdawali się nie dostrzegać problemu, choć płacz dziecka często wybudzał ich w nocy. Każdy ma swój sposób przeżywania żałoby, mawiali, gdy dziewczynka osowiała siedziała w kącie babcinego pokoju. To, co wydarzyło się później, musiało mieć związek ze śmiercią babci Franciszki. 

03 lipca 2016

"Wirtualny szczur" fr.18 - Ranek


Powinien zaczekać do jej powrotu, podziękować za gościnę. Tego ranka wyszła do pracy jak co dzień, zostawiając mu na patelni jajecznicę z boczkiem i szczypiorkiem. Jadł ze smakiem, spoglądając na podomkę w grochy przewieszoną przez poręcz krzesła. Intensywnie pachniała potem. Natasza wstawała zawsze o świcie, robiła śniadanie, a potem zapamiętale szorowała w kuchni gary. Była pod tym względem pedantyczna. Lubił patrzeć, jak zgrzana odrzuca długi, gruby warkocz na plecy, pochyla się nad kuchennym zlewem i pucuje naczynia, kraśniejąc coraz bardziej na twarzy. Podomka w kropy opina się na wydatnych, kobiecych kształtach. Stawał w progu i w milczeniu wodził wzrokiem po tym jędrnym, zdrowym ciele. Ilekroć Natasza przyłapała go na podglądaniu, śmiejąc się swawolnie, groziła mu palcem jak niesfornemu chłopcu. Wyglądała pięknie. Miał wtedy ochotę zerwać z niej podomkę. Ten typ kobiety podniecał Antoniego od zawsze. Zakochał się jednak w intelektualistce. Joanna nie znosiła gotowania, więcej czasu spędzała w swoim gabinecie niż w kuchni, czasem do późna ślęczała nad rozprawami naukowymi. Posiłki przygotowywała szybko, jakby od niechcenia, pozostawiając górę brudnych naczyń w zlewie. Z tym Antoni musiał radzić sobie sam. Przyjście na świat Basi niewiele zmieniło, obowiązek opieki nad dzieckiem spadł głównie na jego barki. Nie skarżył się. Dziewczynka rosła zdrowo, a jej radosny szczebiot rekompensował zmęczenie i niewyspanie. Było warto. Po śmierci Joasi córka stała się jedyną bliską mu osobą. Dzięki niej nie stracił kontaktu z rzeczywistością, utrzymał się na powierzchni. Miał przecież dla kogo żyć. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
- Wstałeś już? - Usłyszał w słuchawce wesoły głos Nataszy.
Troszczyła się o niego. Jak jej powiedzieć, że musi odejść? A może poprosić, by zaczekała? Zaczekała? Po tym wszystkim nie będzie miała już na kogo czekać. Nie, nic jej nie powie. Niech pomyśli, że jest draniem, skończonym łajdakiem, który skorzystał z okazji, a potem uciekł.
- Tak, wstałem niedawno - odpowiedział sucho.

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...