31 lipca 2015

Obraz fr.4 (Świerszcz w trawie)

                                                                        Wiki Arwena
Umilkła, bezwolnie poddając się temu uczuciu. Wiedziała, że powinna coś zrobić. Przynajmniej starać się podnieść na duchu tę strapioną kobietę. Rozum nakazywał działać. Nie znajdowała jednak ani jednego słowa, które mogłoby być pocieszeniem dla wystraszonego serca matki. Nie chciała kłamać. Na chwilę skupiła uwagę na dobiegających z zewnątrz odgłosach. Warkot kosiarki mieszał się z szumem sunących po szosie samochodów. Hałas męczył, rozdrażniał niczym fałszujący na koncercie skrzypek. 
- Nie wiem, co robić... - szepnął głos.
- Przyjadę do pani - odpowiedziała. - Pomogę szukać Weroniki.
Kilka minut później Alicja, ubrana i spakowana, w pośpiechu pisała wiadomość do Wojtka: "Kochanie, wzięłam w pracy kilka dni wolnego. Wyjeżdżam do znajomej. Nie martw się. Nic mi nie jest. Odezwę się jutro. Alicja". Powinno na razie wystarczyć. Nie ma czasu na tłumaczenie wszystkiego. Zresztą, nie zrozumiałby. Było tak wiele spraw, o których mu nie mówiła. Gdy wychodziła z kuchni, jeszcze raz spojrzała na makabryczny obraz. Tknęło ją niejasne przeczucie, że Weronice przytrafiło się coś strasznego. Ciarki przeszły jej przez plecy. Przypięła karteczkę do drzwi lodówki i nie oglądając się, wyszła z mieszkania.

30 lipca 2015

Obraz fr.3 (Świerszcz w trawie)


 
                                                                Wiki Arwena
Mdłości nie ustąpiły. Alicja zebrała jednak siły, weszła na taboret i zdjęła ze ściany malowidło. Cokolwiek w sobie jeszcze kryło, nie chciała już na to patrzeć. Powiesiła je tam tylko z jednego powodu, aby sprawić przyjemność Weronice. Dziewczyna pojawi się dopiero za kilka dni, do tego czasu dobrym miejscem dla obrazu będzie spiżarnia. W mieszkaniu rozległ się przeciągły dzwonek telefonu. Pewnie szefowa, pomyślała Alicja, niechętnie podchodząc do aparatu. Nie znosiła tych porannych dyrektyw wypowiadanych tonem niedopuszczającym odmowy.
- Nie dzisiaj, wiedźmo! Nie dzisiaj... - powtarzała jak mantrę. - Nie dzisiaj, diablico!
- Hallo... - usłyszała nieznajomy, kobiecy głos. - Czy rozmawiam z panią Alicją?
- Przy telefonie. Słucham? - odpowiedziała z ulgą.
- Jestem matką Weroniki. Od wczoraj nie ma jej w domu... Pomyślałam, że może jest u pani. Wybierała się przecież... - głos zadrżał i umilkł nagle, jakby zużył wszystką energię na przekazanie tej krótkiej informacji.
- Nie, tutaj jej nie ma... - szepnęła do słuchawki. - Może po prostu przenocowała u kogoś?
- Weronika nie ma nikogo takiego. Jedynie panią... Wieczorem po pracy miała zawieźć zakupy dziadkowi, ale nie dotarła tam... - chwilami głos słabł tak bardzo, że Alicja słyszała w słuchawce tylko ciężki, astmatyczny oddech. - Jej komórka milczy. Mój Boże, a jeśli coś się stało? Miałam nadzieję, że pojechała do pani...
- Proszę się nie martwić. Na pewno zadzwoni, wróci... - pocieszała, lecz czający się w niej od kilku minut niepokój przejął kontrolę i ścisnął za gardło tak mocno, że nie była w stanie dalej mówić.

29 lipca 2015

Obraz fr.2 (Świerszcz w trawie)

                                                                      Wiki Arwena
 - A może zrobimy sobie dziś wagary? - zaproponował figlarnie mężczyzna. - Upichcimy coś dobrego do jedzonka, poleżymy, obejrzymy film... Taki dzień dziecka!
- Byłoby wspaniale, ale... - odparła  bez entuzjazmu Alicja. - Szefowa za nic nie da mi dnia wolnego.
- Hetera! Na szafot z jędzą! - zawołał Wojtek i zabrał się za sprzątanie talerzy ze stołu. - Zmykaj się przebrać, podwiozę cię do biura i przy okazji dam popalić tej diablicy!
- Ha ha ha! Pogromca wiedźm! - roześmiała się, tym razem szczerze i już wyraźnie rozluźniona. - Nie czekaj na mnie, wojowniku! I tak już jesteś spóźniony... Ruszaj, a ja pojadę autobusem. Spacer przed pracą dobrze mi zrobi.
- Wyganiasz mnie? Ładnie to tak? - żartował w najlepsze, ale już zapinał kurtkę i szukał oczami kluczy od samochodu.
Kiedy usłyszała trzask zamykanych drzwi, jeszcze raz spojrzała na obraz. Promienie wschodzącego słońca oświetliły jego płaszczyznę, uwypuklając detale. Alicja dostrzegła pod stołem linkę, zmięty worek i duże, krawieckie nożyce. Wszystkie te rekwizyty, namalowane z niemalże fotograficzną precyzją, dopełniały całości. Było coś jeszcze... Cień mordercy! Na brudnej, miejscami odrapanej z tynku ścianie zarys jego wychudzonej postaci. Delikatne pociągnięcia pędzlem, maźnięcia niemalże, układające się w znajomy, przerażający wizerunek. Zadrżała i poczuła nadchodzącą falę mdłości. Szybko pochyliła głowę, oparła czoło o dygoczące z zimna kolana i zaczęła głęboko oddychać. Gdyby coś zjadła, na pewno byłoby lepiej, jednak na samą myśl o włożeniu czegokolwiek do ust wnętrzności skręcały się. Położyła dłoń na brzuchu i zamknęła oczy. Chciała poczuć dziecko, usłyszeć bicie jego serduszka. Było tam, maleńkie, bezpieczne...

28 lipca 2015

Obraz fr.1 (Świerszcz w trawie)

Wiki Arwena
- Dobrze się czujesz, Alu?- zapytał Wojtek, przyglądając się żonie. - Nie zjadłaś ani kęsa jajecznicy... i jesteś bardzo blada.
Nie odpowiedziała. Od kilku minut siedziała w milczeniu przy kuchennym stole i wpatrywała się w obraz wiszący na przeciwległej ścianie, między dwoma szafkami. Malowidło, oprawione w brzydkie, pomalowane na niebiesko ramki z drewna, przedstawiało pracownię malarza. W centrum, na zbitym z nieheblowanych desek stole, wśród palet, tubek z farbami, brudnych szmat i pędzli leżała naga kobieta. Modelka, ułożona przez artystę w nienaturalnej pozie, miała udawać martwą. Spełniła swe zadanie bez zastrzeżeń, pozowała perfekcyjnie. Nakreślona ręką malarza upiorna scena sprawiała wrażenie realistycznej, a myśl o człowieku, który mógł dokonać tak potwornej zbrodni, przerażała Alicję bardziej niż cokolwiek innego na płaszczyźnie obrazu. Z uwagą przyglądała się ciału dziewczyny. Spostrzegła mocno odchyloną do tyłu głowę, siną pręgę na długiej, kształtnej szyi, zwisające bezwładnie ręce, liczne zadrapania na udach i brzuchu, pozdzierane do krwi paznokcie. Potem spojrzała na trupiobladą twarz, była delikatna i ładna, lecz szpeciły ją zbyt krótkie włosy. Ucięte niewprawną ręką długie, czarne pasma ktoś przewiesił przez oparcie krzesła. Alicja zatrzymała wzrok na zaschniętej strużce krwi przy ustach i półprzymkniętych, matowych oczach dziewczyny. Nie było w nich życia. Makabreska, pomyślała, próbując powstrzymać drżenie rąk. Obraz dostała od Weroniki, znajomej z Internetu. Miały wkrótce się spotkać, a nietypowa praca, przysłana przed tygodniem, była prezentem na dwudzieste szóste urodziny Alicji. Nie zdziwiła się, gdy po rozpakowaniu pudła ujrzała przedziwne malowidło. Znała upodobania Weroniki, jej niemalże chorobliwą fascynację sztuką szwajcarskiego malarza Hansa Rudiego Gigera. Przyglądając się urodzinowemu upominkowi, nie przeraziła się i nadal pragnęła spotkania z tą oryginalną, nieco wyobcowaną dziewczyną. Autorem makabrycznej sceny był zapewne jej dziadek. Weronika pisała o nim mało, a jeśli już wspomniała, zawsze z nieukrywanym lękiem i ostrożnością.  Alicja wyczuwała, że staruszek nie cieszy się sympatią ani podziwem wnuczki. Dlaczego więc właśnie jego obraz postanowiła przysłać przyjaciółce z Internetu?
- Aluuu! Aleczko! - usłyszała zatroskany głos Wojtka. - Tu Ziemia do stacji na orbicie okołoziemskiej... Aleczko, zgłoś się!
- Zgłaszam się, panie kapitanie! - odpowiedziała Alicja i z wysiłkiem uśmiechnęła się do męża. - Pora przerwać nadawanie. Do pracy...

27 lipca 2015

Weronika fr.4 (Świerszcz w trawie)

                                                                        Wiki Arwena
Wspinający się pod górę autobus zamrugał do niej światłem reflektorów. Za minutę albo dwie podjedzie na przystanek. Podniosła się z ławki, zarzuciła plecak na ramię i wyczekująco patrzyła w ciemność, skąd miał wyłonić się pojazd. Warczenie silnika narastało. Nie usłyszała odgłosu szybko zbliżających się kroków ani złowieszczego świstu przecinającej powietrze linki hamulcowej, która gwałtownie zacisnęła się na jej szyi. Dziewczyna rozpaczliwym ruchem rąk próbowała walczyć, ale jakaś potężna, obezwładniająca siła pociągnęła ją do tyłu, w ciemność, gdzie nie było już ratunku. Światła nadjeżdżającego autobusu na chwilę oświetliły zarośla obrastające wysepkę przystanku, po czym szybko oddaliły się i schowały wśród drzew. Zapadła cisza.

26 lipca 2015

Weronika fr.3 (Świerszcz w trawie)

                                                                        Wiki Arwena
Lubiła noc ze względu na towarzyszący tej porze nastrój. Fascynowała ją groza. Wszystkie te tajemnicze szmery, mrożące w żyłach krew odgłosy, pohukiwania puszczyka, złowrogie tabuny chmur sunące po niebie rozjaśnionym blaskiem księżyca, nieodgadniona ciemność, budziły uśpione pragnienia. Przyjemność, którą zachłannie czerpała z obecności niepokojącej aury, pojawiła się w niej niedawno i przypuszczalnie związana była z osobą dziadka. Być może pomysł złożenia mu wizyty późnym wieczorem nie był przypadkowy, zrodził się z głęboko skrywanego pragnienia przeżycia czegoś mocnego. Po nużącym dniu w robocie chciała poczuć ten szczególny rodzaj emocji, który sprawiał, że serce zaczynało żywiej bić w piersi, ręce pociły się obficiej niż zwykle, żołądek wariował, a przez plecy przebiegał zimny dreszcz. Pomieszanie doznań, strachu z przyjemnością, niepokoju wyzwalającego niemalże mdłości z chęcią pomnażania negatywnych odczuć, wieczne balansowanie na granicy, wszystko to było w niej głęboko ukryte, wystarczył jednak niewielki impuls, aby obudziło się i doszło do głosu. Bała się, a jednocześnie odczuwała rozkosz. Jestem tak samo porąbana jak dziadek, pomyślała Weronika.

25 lipca 2015

Weronika fr.2 (Świerszcz w trawie)

       Wiki Arwena
Kiedy spocona i zdyszana dobiegła do przystanku, przerażenie powoli ustępowało miejsca poczuciu, że w mdłym świetle ulicznej latarni jest bezpieczna jak w ścianach kryjówki. Przyjrzała się nogom, skóra aż do kolan zlana była krwią, rany piekły, jakby ktoś posypał je solą. Cholera, zaklęła w myślach, wyjmując z plecaka chusteczki higieniczne. Co ją podkusiło, aby przyjść tutaj o tej porze? I skąd ten irracjonalny strach, że stanie się jej krzywda akurat dzisiaj, kiedy podjęła decyzję o wyjeździe i świat stoi przed nią otworem? Usiadła na ławce, oddychała ciężko. Polane wodą mineralną chusteczki przyłożone na zadrapania przyniosły ulgę. Autobus nie nadjeżdżał. Miała jeszcze trochę czasu, aby doprowadzić się do porządku. Poprawiła włosy, ubranie, dokładnie zmyła z nóg krew, a miejsca, skąd jeszcze sączyła się z ranek, opatrzyła czystymi chusteczkami. Gdzieś w oddali zaszczekał pies, odpowiedziały mu inne, po chwili cała okolica rozbrzmiewała symfonią psiego ujadania. Weronika uśmiechnęła się, słysząc te odgłosy. Przerwały nieznośną ciszę, która ciążyła bardziej niż ból z poszarpanych jeżynami nóg.
- Uf... - szepnęła.

24 lipca 2015

Weronika fr.1 (Świerszcz w trawie)

                                                                     Wiki Arwena
Wychodząc, nie zamknęła drzwi. Słyszała ich złowrogie skrzypienie, gdy z uczuciem przerażenia zagłębiała się w wieczorny chłód. Nie pożegnała się ze starym, nigdy tego nie robiła, a on zdawał się tym nie przejmować. Mam nadzieję, że już nigdy cię nie zobaczę, skurwielu, szepnęła w ciszę lasu. Rozejrzała się wokół pełna obaw, że staruch mógł usłyszeć, nie dostrzegła jednak nic podejrzanego. W dole tętniło życie. O tej godzinie ludzie z miasteczka wylegali na ulicę, piwne ogródki kipiały gwarem. Wiele dałaby, by znaleźć się wśród nich w ten ostatni wieczór. Na górze panowała martwota. Czasami miała wrażenie, że staruch obserwuje ją przez okno. Na samą myśl o tym kurczyła się w sobie niczym ślimak próbujący umknąć do skorupy przed niebezpieczeństwem. Przyspieszyła kroku, aby jak najszybciej pokonać odległość dzielącą ją od przystanku autobusowego. To zaledwie dwieście metrów, pomyślała, chcąc dodać sobie otuchy. Czuła na ciele gęsią skórkę. Przystanęła i zaczęła nerwowo poszukiwać w plecaku telefonu komórkowego. Ścieżka wiła się wśród zarośli, łatwo ją zgubić i zboczyć w gąszcz jeżyn, a te raniły do krwi. Nagły szelest dobiegający od strony chaty zwrócił jej uwagę. Mogło to być jakieś zwierzę albo... Nawet w myślach bała się przyznać, że mógł to być on, ten ohydny staruch, którego musiała nazywać dziadkiem. Gdzieś od mniej więcej roku znała jego tajemnicę, chodził i to całkiem nieźle. Nie wiedziała tylko, dlaczego ukrywał ten fakt przed światem. Zadrżała, kiedy szelest powtórzył się, ale tym razem kilka metrów za nią. Nie namyślając się, zaczęła biec w kierunku lampy ulicznej majaczącej wśród drzew. Pędy jeżyn szarpały ją w łydki, kłuły boleśnie. Nie zwalniała. Zaraz wsiądę do autobusu, a jutro będzie po wszystkim, wyjadę z tej mieściny, przeklęty staruch, kurwa, myślała, walcząc z zadyszką. Matka niczego jej nie oszczędziła, a teraz ten pojebaniec... Jak mogła godzić się z tym przez tyle lat?

23 lipca 2015

Malarz fr.2 (Świerszcz w trawie)

                                                                                Wiki Arwena
Weronika nie weszła od razu do zagraconego pomieszczenia, zatrzymała się w progu, wpuszczając przez otwarte drzwi falę chłodnego wieczornego powietrza. Przez chwilę stała nieruchomo jakby się wahała, czy w ogóle wchodzić. Łapczywie wciągała w płuca napływającą z zewnątrz świeżość. Nic nie mówiła, tylko nerwowo mrużyła oczy, próbując przyzwyczaić się do panującego w pokoju półmroku. Gdy w końcu dostrzegła starego na wózku, ruszyła w kierunku okna, otworzyła je na oścież, potem zdjęła z ramion plecak i zaczęła wyciągać paczuszki z żywnością, chleb, masło, kawałek kiełbasy, karton mleka.
- Mógłbyś tu od czasu do czasu przewietrzyć, cuchnie... - powiedziała szorstko, nie patrząc na starca. - Śmierdzi padliną!
Była taka sama jak matka. Wścibiała nos w nie swoje sprawy. Nie lubił, gdy przychodziła. Czuł, że robi to bardziej z obowiązku niż z przywiązania. Zawsze traktowała go jak stary, bezużyteczny mebel, który skrzypi, cuchnie kurzem i stęchlizną. Najchętniej pozbyłaby się go na wyprzedaży staroci. Szczupła, krótkowłosa blondynka rysowała się na tle zapadającego za oknem zmroku jak drapieżna modliszka.
- Podziękuj matce... - wydusił ze ściśniętego wściekłością gardła.
Zdecydowanie za dużo go to kosztowało. Nie chcąc jednak zdradzić prawdziwych uczuć przed wnuczką, zgarbił się, wysunął chude barki do przodu i jeszcze głębiej wcisnął w fotel. Tkwił w nim od sześciu lat, czyli od czasu, kiedy furgonetka piekarza zahaczyła go lusterkiem. Upadł na chodnik i złamał kość biodrową. Coś mu tam poskładali, zrosło się, ale musiał uważać. Wózek zapewniał alibi, ale nie tylko... Pomagał zyskiwać zaufanie zwierzyny. Szła w sidła kierowana współczuciem, chęcią niesienia pomocy, a wtedy taką całkiem bezbronną atakował, obezwładniał jednym uderzeniem. Była jego.
- Słyszysz, o co cię pytam? - zniecierpliwione pytanie Weroniki wyrwało go z zamyślenia. - Czy czegoś potrzebujesz? Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, a matka... sam wiesz, jak jest!
Nie, nie potrzebował. Świetnie radził sobie bez jej pomocy. Coś zachichotało w nim bezgłośnie. O tak! Powodziło mu się coraz lepiej!
- Masz pieniądze? Nie sądzę, żebyś ostatnio coś sprzedał! - trajkotała dalej dziewczyna, a on zaczynał mieć jej coraz bardziej dość.

22 lipca 2015

Malarz fr.1 (Świerszcz w trawie)

                                                                          Wiki Arwena
Był już za stary. Teraz musiał zabijać je od razu. Zmuszały go do tego. Silne, młode ciała prężyły się, gdy zapakowane w worek taszczył do pracowni. Broniły się, walcząc o życie. Czasami wystarczyło jedno uderzenie. Inne dusił. Nie mógł inaczej, choć tracił dużo. Pędzle, które wyrabiał z ich włosów, nie były wszystkim, czego pragnął. Z wiekiem gust się zmienia. Chciał więcej, miał plany. Teraz nie stać go było jednak na błąd. Dawniej tak. Uśmiechnął się na wspomnienie uczucia, które pojawiało się w chwili bliskości psów gończych, jak nazywał tych z policji. Prawie czuł ich smród, gdy deptali mu po piętach, a on sprytnie wymykał się, podrzucając jakiś fałszywy trop. Był drapieżnikiem. Polowanie podniecało, dodawało smaku tropionej zwierzynie.  Teraz, kiedy osłabły ręce, kręgosłup bolał przy najlżejszym wysiłku, zwiotczałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa, polowanie przychodziło z trudem, nie zdołałby uciec psom gończym. Stałby się łatwą zdobyczą. Zwierzyna broniła się coraz zapalczywiej, a on musiał nieźle się gimnastykować, by ją ujarzmić. Na jej oprawienie zużywał całą energię, ale warto było. Efekt był piorunujący. No cóż, starość. Są jednak sposoby, by sobie pomóc. Nabrał kolejny łyk wódki, jednak nie połknął od razu, przez chwilę delektował się gorzkim smakiem, dopiero potem pozwolił, by popłynęła do żołądka. Poczuł pieczenie w przełyku. Fala gorąca ogarnęła chude żylaste ciało mężczyzny. Zdjął kapelusz i zaczął się nim wachlować. Słomiana, szorstka powierzchnia kłuła w dłonie, rysowała na opalonej, suchej jak papier skórze białe niteczki. Było coś jeszcze, czego na razie nie rozumiał, ale zbyt mocno podsycało wyobraźnię, za bardzo podniecało, by zrezygnował z myślenia o tym. Ilekroć pojawiało się w snach, za każdym razem wyraźniejsze, szczytował, o co w jego wieku nie było łatwo. Kiedyś przytrafiało mu się kilka razy dziennie, zawsze po udanym polowaniu. Lubił, gdy zwierzyna umierała długo. Patrzył, czasami przez kilka godzin, jak uchodziło z niej życie wśród przerażenia, cierpienia i jęków. Niestety, fala podniecenia pojawiała się coraz rzadziej, z czasem tylko w snach, nadchodziła stopniowo, rosła w siłę i kończyła się orgazmem. To, co wtedy widział, nie dawało mu spokoju i przynosiło silne doznania. Chciał to mieć, właściwie już należało do niego, bo znał imię. Słyszał je w głowie przez cały czas, pulsowało przyjemnie. Stary uśmiechnął się, odsłaniając zgniłe uzębienie.  
- Alisssss! Alissss! Pora ruszać na łowy... - szepnął ochryple, czując przyjemne mrowienie w podbrzuszu. - Alisssss!
Znalezienie Alis nie powinno zająć mu wiele czasu. Zapamiętał ze snu wystarczająco dużo szczegółów, by ją wytropić. Długie kręcone włosy w kolorze jesiennych kasztanów, na zewnętrznej stronie srebrnej obrączki grawer ukazujący smoka, zielony volkswagen garbus. Z zamyślenia wytrącił go cienki dziewczęcy głos:
- Dziadku! Dziadkuuu, gdzie się zaszyłeś?
Nie lubił, gdy mu przeszkadzano w planowaniu łowów. Szybko schował butelkę za tapczan, wcisnął się w fotel inwalidzki i zawołał:
- Tutaj! Tutaj jestem, w sypialni!

16 lipca 2015

Sandomierz fr.3 - Strach na wróble (Świerszcz w trawie)

                                                                           Wiki Arwena
Kiedy opuściła ręce, zobaczyła mężczyznę stojącego między drzewami. Pojawił się nagle i był tak szkaradny, że dziewczyna w pierwszym odruchu chciała uciekać. Nogi odmówiły jednak posłuszeństwa, przez chwilę stała w miejscu, czując wzbierające przerażenie. Przybysz miał na głowie duży słomkowy kapelusz, w niektórych miejscach dziurawy i postrzępiony. Z obu stron sterczały posklejane, sztywne strąki przypominające bardziej siano niż ludzkie włosy. Chuda pomarszczona twarz tonęła w cieniu. Alicja widziała tylko sine wargi, między którymi czerniły się zęby. Głowa osadzona na długiej szyi pokrytej żółtą, niemalże papierową skórą, sprawiała wrażenie martwej. Jedynie zapadła klatka piersiowa unosiła się nieznacznie i opadała ciężko. Z upiornych ust ze świstem wydobywało się powietrze, ciche, nieludzkie charczenie.  
- Alissss... Alissss... - usłyszała szept.
Znała to zdrobnienie. Tylko jedna osoba tak się do niej zwracała. Ojciec od dawna nie żył, to nie mógł być on, dziwaczna postać w niczym go nie przypominała. Alicja, słysząc swoje imię w szkaradnych ustach nieznajomego, przeraźliwie krzyknęła i zaczęła biec na oślep. Gałęzie trącały ją w twarz, pokrzywy parzyły w nogi, stopy tonęły w grząskiej ziemi. Kiedy upadła, potykając się o pędy jakiegoś zielska, podkurczyła nogi i osłoniła rękami głowę. Słyszała szybko zbliżające się kroki. Wkrótce ją dopadnie. Nie miała żadnych szans. Udało jej się przecież pokonać zaledwie kilka metrów. 
- Kochanie, co się stało? - zawołał zaniepokojony Wojtek, podszedł do leżącej żony i pomógł jej wstać. - Co się stało? Cała drżysz! Mój Boże, co cię tak przestraszyło?
- Tam... - wskazała ręką w stronę, skąd przybiegła. - Jakiś dziwny człowiek...
- Nikogo tam nie ma! Przecież właśnie stamtąd przyszedłem! Nikogo oprócz stracha na wróble... - przekonywał, głaszcząc ją czule po policzku. - Przestraszyłaś się stracha na wróble? Chodź, pokażę ci...
- Nie, jedźmy już... - odpowiedziała.

15 lipca 2015

Sandomierz fr.2 - Zapachy (Świerszcz w trawie)

                                                                         Wiki Arwena
Ostatnio dużo czasu spędzała w pracy. Nawał roboty sprawiał, że przesiadywała w firmie do późna. Sterta opasłych segregatorów nigdy nie malała, a szefowa ciągle przyjmowała nowe zlecenia. Na wzmiankę o urlopie kobieta krzywiła się i zbywała Alicję milczeniem. Sama nigdy nie brała wolnego, nic więc dziwnego, że podobnej dyspozycyjności oczekiwała od pracowników.  Alicja siedziała przez kilka godzin przy małym biurku wciśniętym w kąt pomieszczenia, w którym stęchłe powietrze odbierało zdolność jasnego myślenia, a smród tanich detergentów wywoływał mdłości. Aromat kawy, dawniej uwielbiany, drażnił. Była skrupulatną pracownicą. Znosiła wszystko cierpliwie, choć były takie momenty, kiedy miała ochotę uciec z biura i już nigdy nie wrócić. Zamknęła oczy, pozwalając, by zapach świeżych owoców przeniknął do wnętrza, nasycił krew, wraz z ożywczym tchnieniem popłynął do serca. Oddychała głęboko i czuła, jak z każdą sekundą jej ciało zmienia się. Powiał silniejszy wiatr. Alicja zadrżała i zasłoniła twarz dłońmi, chroniąc oczy przed deszczem suchych, drobnych gałązek.

14 lipca 2015

Sandomierz fr.1 - W sadzie (Świerszcz w trawie)

                                                                        Wiki Arwena
Szosa wiła się wśród sadów. Alicja patrzyła z podziwem na młode drzewka stojące w równych rzędach. Są takie silne, pomyślała, a gdy Wojtek dla odpoczynku zaparkował auto w przydrożnej zatoczce, bez słowa ruszyła na spacer. Patrzył, jak szczupła sylwetka żony zanurza się w soczystą zieleń sadu i nie mógł opanować wzruszenia. Ubrana w letnią sukienkę w kwiaty przypominała mityczną nimfę. Szła powoli wśród drzew, a jej długie kasztanowe włosy falowały na wietrze. Uwielbiał zanurzać palce w tę gęstwinę loków pachnących zawsze o tej porze roku brzoskwinią. Byli razem od czterech lat, a on nadal nie mógł uwierzyć, że ta śliczna dziewczyna jest jego żoną. Kiedy doszła do końca sadu, miał nadzieję, że odwróci się, pomacha ręką, zawoła albo po prostu wróci tą samą drogą. Nie obejrzała się jednak ani razu. Wsłuchana w śpiew ptaków skręciła w bok. Ranek był piękny. Rześkie wilgotne powietrze chłodziło rozgrzaną skórę. Ciekawe, czy są szczęśliwe, zastanawiała się, dotykając gałęzi jabłoni obciążonych owocami. Niemalże czuła, jak pod szorstką, popękaną korą tętni życie. Nachyliła najbliższą gałąź i zaczęła wdychać zapach zielonych jabłek. Pachniały świeżością, z jaką Alicja od dawna nie miała do czynienia. 

13 lipca 2015

Na Buczynie fr.4 - Dziecko (Świerszcz w trawie)

                                                                       Wiki Arwena
- Słonko pogubiło promyki... Pomożesz mi je pozbierać? - usłyszała za sobą cienki dziecięcy głosik. - Zobacz jak ich dużo!
Mała mogła mieć około czterech latek. Okrągłą, umorusaną jagodami buzię okalała gęstwina loków. Pojedyncze pasemka powiewały na wietrze, inne czupurnie spadały na czoło, zasłaniając oczy. Dziewczynka co chwila odgarniała za uszy niesforne loki, brudząc je wilgotnym piaskiem. Ubrana w czerwone krótkie spodenki i zieloną koszulkę na ramiączkach przypominała leśnego skrzata. Całości dopełniały oblepione mułem gołe stopy. Patrzyła swoimi dużymi brązowymi oczami z taką ufnością i prostotą, że Alicja roześmiała się serdecznie. To dziecko było słonecznym promykiem, który rozjaśnił jej duszę w chwili, kiedy tego najbardziej potrzebowała.
- A gdzie masz mamusię? - zapytała, spoglądając w stronę pochłoniętych rozmową kobiet.
- Ty jesteś moją mamusią! - powiedziała radośnie dziewczynka i gorliwie zabrała się za zbieranie płatków rudbekii. - Ojej, ale ich dużo!
O ciąży Alicja dowiedziała się przed trzema tygodniami, kiedy po omdleniu w pracy trafiła na izbę przyjęć szpitala miejskiego. Po konsultacji z ginekologiem usłyszała diagnozę, która brzmiała jak wyrok.
- Co się dzieje, doktorze? - próbowała ukryć zaniepokojenie, przeglądając ulotki reklamujące jakiś kolejny cudowny specyfik dla matek karmiących.
- Wszystko dobrze! - orzekł lekarz z uśmiechem. - Jest pani w szóstym tygodniu ciąży.
Nie powiedziała Wojtkowi, choć wiedziała, że wiadomość o ciąży byłaby dla niego prawdziwym uśmiechem losu, spełnieniem marzeń. Nigdy nie rozmawiali na ten temat, ale odczytywała treść pragnień męża ze spojrzenia, jakim obdarzał dzieci. Ilekroć jakieś małe, popiskujące kurczątko pojawiło się w pobliżu, zamieniał się w wulkan pomysłowych dziecięcych zabaw. Biegał za piłką, udawał konika, naśladował różne dźwięki albo robił komiczne miny, wzbudzając tym aplauz wśród niedorostków. Alicja nie podzielała jego entuzjazmu, po prostu nie była gotowa na macierzyństwo, przynajmniej nie teraz, kiedy ciążył każdy codzienny drobiazg. 
- Chodź, odprowadzę cię do mamy! - szepnęła, przeganiając myśli, z treścią których jeszcze się nie oswoiła.
Odpowiedział jej szum fali dopływającej do brzegu. Rozejrzała się, ale dziewczynki nigdzie nie było. Boże, utonęła, pomyślała Alicja, szybko wchodząc do wody. Jezioro było płytkie w tym miejscu. Przez jego przezroczystą taflę widziała leżące na dnie kamyki, tonęły w mule jak rodzynki w cieście drożdżowym.
- Czy pani coś zgubiła? - usłyszała męski, nieco zachrypnięty głos. - Pomóc?
Na plaży stał ratownik i przyglądał jej się uważnie.
- Dziecko... - szepnęła. - Tutaj było dziecko!
- Dziecko? Przecież była pani sama... - odpowiedział.

12 lipca 2015

Na Buczynie fr.3 - Wspomnienie (Świerszcz w trawie)

                                                                     Wiki Arwena
Nie biegnie do majaczących we mgle cieni. Stoi przy olszynie, wypatruje ojca, czeka aż wyłoni się z szarości albo zawoła:
- Alis, chodź tutaj!
Cisza, żadnego szelestu, tylko przyspieszone bicie dziecięcego serca. Trzeba za wszelką cenę przerwać ten bezwład. 
- Tatusiu! Tatusiu! - krzyczy, ale jej głos ginie w wilgotnych oparach. - Tatusiuuuuu!
Nagle stopa trafia na krawędź kamienia. Ostry ból promieniuje do łydki. Alicja otrząsnęła się z zamyślenia i rozejrzała wokół. Ciemnozielona tafla jeziora falowała na wietrze, wyrzucając na brzeg płatki rudbekii. Słoneczna żółć osiadła na piasku.

11 lipca 2015

Na Buczynie fr.2 - Plażowiczki (Świerszcz w trawie)

                                                                           Waldemar
Kobiety siedzące na trawniku głośno rozprawiały, nie zważając na sąsiedztwo obcej dziewczyny. Jedna żywo gestykulowała, jakby chciała w ten sposób podkreślić wiarygodność wypowiadanych słów. Miała na sobie jednoczęściowy granatowy strój kąpielowy i żółty kaszkiet. Druga w słomkowym kapeluszu i letniej sukience w kolorowe kwiaty  co chwila wybuchała śmiechem, od czasu do czasu wyrywało się jej przeciągłe:
- Coooo pani powie? No nieeee! He he he! Aż się nie chce wierzyć!
- Mówię, pani... Od tygodnia się awanturuje, a ona z dzieciakami do matki po nocy ucieka! W głowie od zbytku im się poprzewracało! - informowała kapelusznica, znacząco wymachując ręką w kierunku niewidzialnych bohaterów opowieści. - A dobrze im tak! Myśleli, że Boga nie ma!
- Święta racja, pani Marysiu! Święta racja... - przytakiwała właścicielka żółtego kaszkiecika. - Jak przyjechał z Niemiec, to co dzień w innej kiecce chodziła. Nie wiedziała, na co pieniądze wydawać, a jemu podobno każdy grosz liczyła. Chłopu by się napić wódki nie dała, głupia! He he he!
Zarechotały. Alicja, nie chcąc dłużej słuchać złośliwego bełkotu, weszła do wody. Chłód delikatnie połaskotał ją w stopy. Uciekając przed strzępkami ordynarnych rozmów, które doleciały z wiatrem i w to miejsce, ruszyła wzdłuż brzegu. Wspomnienia wróciły. Znów jest małą dziewczynką i z ojcem idzie do lasu na borowiki.
- Tatusiu! Zaczekaj na mnie! - woła piskliwym dziecięcym głosem, starając się nadążyć za wysokim mężczyzną w płaszczu. - Tatusiuuu! Tatusiuu!
Mgła gęstnieje, zaciera znajomą sylwetkę. Dziewczynka rozgląda się, bada drobną stopą grząski grunt, dotyka oślizgłych pni, pokrytych mchem kamieni, drży. Każdy pień drzewa, kępa trawy, mrowisko zdają się poruszać, zatracają pierwotny kształt. W wyobraźni dziecka stają się ojcem pochylonym nad kolejną zdobyczą. Brakuje tylko entuzjastycznego:
- Mam! Alis, chodź, zobacz, ten to dopiero piękny! Prawdziwy król prawdziwków!

10 lipca 2015

Na Buczynie fr.1 - Upał (Świerszcz w trawie)

                                                                      Wiki Arwena
Upał wzmagał się. Była już piętnasta, a słońce nadal prażyło bezlitośnie. Wypalona trawa kłuła w stopy, mimo to Alicja zdjęła sandały i szła boso. Stopy stawiała ostrożnie, omijając miejsca najeżone wystającymi z ziemi kamykami. Chwilami zatrzymywała się, by wyjąć spomiędzy palców pojedyncze źdźbła wyschniętej koniczyny. Ścieżka kończyła się małą piaszczystą plażą łagodnie schodzącą ku ciemnozielonej tafli jeziora. Alicja lubiła to miejsce. Zbiornik wybudowany przed laty w celach rekreacyjnych otaczała ścieżka rowerowa ozdobiona po obu stronach rzędami młodych drzewek. Samo jezioro nie było duże. Wystarczyło kilka minut, by je obejść. Z wody wyrastała pałka wodna, jedyna pozostałość po rozległym bagnisku. W dzieciństwie Alicja przychodziła tutaj z ojcem. W obrastającej mokradła buczynie roiło się od grzybów. Poranne opary mgły unoszące się nad bagnem przerażały dziewczynkę do tego stopnia, że momentami zamykała oczy, omijając najpiękniejsze okazy borowików. Ojciec był zapalonym grzybiarzem. Alicja uśmiechnęła się na wspomnienie tych wspólnych wypraw na Buczynę. Teraz na miejscu mokradła stały znaki ostrzegające przed niebezpieczeństwem, zakazujące kąpieli albo łowienia ryb. Nie brakowało koszy na śmieci, ławeczek i biało - niebieskich budek z napisem "toi toi". Alicja dotarła do płachetki piasku, rozłożyła koc i zdjąwszy sukienkę, usiadła twarzą w kierunku jeziora. Powiał delikatny wiatr. Niewielki obłok na moment przysłonił tarczę słońca. Rozpuściła włosy, poprawiła ramiączka opalacza i rozejrzała się wokół. Mimo popołudniowego upału plaża była prawie pusta.

09 lipca 2015

Po drugiej stronie fr.4 - Prawda (Świerszcz w trawie)

                                                                       Wiki Arwena
- Jesteś pewna, że wszystko dobrze? - szepnął, dotykając chłodnego czoła Alicji. - Zmarzłaś? Przykryj się… Powinnaś wziąć coś na sen, kochanie. Moja matka ma jakieś skuteczne ziołowe pastylki.
- Nic mi nie jest! Po prostu miałam koszmar! To minie... - powtórzyła, sama nie wierząc w te słowa. - Po kąpieli zjedz krokiety, zostawiłam kilka w pojemniku na stole.
- Jestem skonany! Nawet nie chce mi się ruszyć... - westchnął Wojtek, powoli jednak podniósł się z łóżka i wyszedł. 
Coś było nie tak. Intuicja podpowiadała Alicji, że to nie był zwykły koszmar. Czuła smak morskiej wody, a usta pokryte kryształkami soli piekły. Usiadła, aby dokładnie obejrzeć pościel. Poduszka pachniała wodorostami, pokrywały ją wilgotne plamy, a w niektórych miejscach Alicja wyczuła drobinki piasku. W półmroku nie widziała wszystkiego, ale to, co zobaczyła, wystarczyło, aby ostry dławiący strach zacisnął szpony na jej szyi. A więc to nie sen, byłam tam naprawdę, pomyślała. Część tamtego świata przeniknęła wraz z nią do rzeczywistości, nie pozwalając zapomnieć. Strzępki koszmaru rozpłynęłyby się w porannym powietrzu jak większość nocnych zmór, z którymi Alicja musiała borykać się w czasie snu od wielu lat. Tym razem było inaczej. A co jeśli matka miała rację, powtarzając, że córka jest wariatką. Bolesne wspomnienie powróciło, lecz teraz przyniosło ulgę. Choroba tłumaczyła dzisiejsze zdarzenie. Lęk, halucynacje, przygnębienie były częścią procesu chorobowego. Powinna wreszcie pójść do psychiatry.

08 lipca 2015

Po drugiej stronie fr.3 - Koszmar z dzieciństwa (Świerszcz w trawie)

                                                                      Wiki Arwena
Alicja zamknęła oczy. Obudź się, powtórzyła w myślach. Obraz zwłok był przerażający, miała ochotę zwymiotować, powstrzymała jednak falę mdłości, wsłuchując się w głos rozsądku, który podpowiadał inne rozwiązanie. To tylko zły sen, szeptała, zły sen... Miewała już takie w dzieciństwie. Budziła się z krzykiem, zlana potem, z uczuciem wyczerpania. Matka mocno potrząsała jeszcze śpiącym dzieckiem, a gdy otwierało oczy, wrzeszczała. Pewnej nocy w ataku furii wyrzuciła do kosza wszystkie  książki, nawet te wypożyczone z biblioteki. Nie chciała córki wariatki. Sama nigdy nie przeczytała ani jednej książki, zaś wzmianki o nich ograniczała do stwierdzenia, że są źródłem zła i zgorszenia. Ilekroć widziała Alicję pogrążoną w lekturze, łatwo wpadała w gniew. Dziewczynka czytała potajemnie. W lecie siadała z dala od domu pod polną gruszą, zimą wdrapywała się na niewielki strych i tam w półmroku owinięta w starą pierzynę babci śledziła losy swoich ulubionych bohaterów literackich. Nie oni byli źródłem nocnych koszmarów, przeciwnie przeczytane historie pochłaniały myśli dziecka, odciągając je od treści snów. Nocne widziadła przerażały. Nie było łatwo o nich zapomnieć. Świat książki zdawał się jedynym bezpiecznym miejscem, dlatego mimo kategorycznych sprzeciwów matki Alicja odwiedzała bibliotekę kilka razy w tygodniu. 
- Obudź się... - usłyszała spokojny głos męża. - Musiało coś ci się śnić, bo krzyczałaś.
Delikatne światło lampki rozjaśniało wnętrze pokoju. Wojtek pochylał się nad żoną, a jego twarz zdradzała niepokój. Po dniu spędzonym w hucie był zmęczony, bił od niego nieprzyjemny zapach potu i dymu papierosowego. Najczęściej, zanim się z nią witał, brał kąpiel. Tego wieczoru, słysząc wrzask Alicji, wbiegł do sypialni w ubraniu roboczym. Sztywna z brudu kurtka cuchnęła. 
- To tylko zły sen... - szepnęła i uśmiechnęła się do niego blado. - Umyj się!

07 lipca 2015

Po drugiej stronie fr.2 - Impreza u sąsiada (Świerszcz w trawie)

                                                                      Wiki Arwena
Z zewnątrz dobiegały dźwięki muzyki i pijackiego rechotu. Szczekały psy rozwścieczone zapachem grillowanej kiełbasy. Wiatr niósł odgłosy zabawy, gubił w załamaniach wysokich betonowych płotów echo przekleństw albo z impetem uderzał nimi o ściany domów. Kolejna, mocno zakrapiana impreza miała przeciągnąć się do późna. Alicja nie mogła zasnąć. Czasami w takich chwilach czytała, ale tym razem i to budziło w niej odrazę. Leżała w łóżku ubrana tylko w bawełniane spodenki i patrzyła w ciemność. Czuła na twarzy kropelki potu. Powoli pokrywały całe ciało. Spływały strużkami z rozgrzanych wypukłości, gromadziły się z zagłębieniach, zraszały włosy. Było ich coraz więcej. Miliony, miliardy chłodnych, wyłaniających się z czeluści nocy kropel.  Alicja miała wrażenie, że przylatują z zewnątrz jak morska bryza i zachłannie zagarniają bezwładne ciało. Nie broniła się, choć uczucie uchodzącego z niej życia zaczęło być coraz silniejsze, stopniowo dławiło, pozbawiało oddechu. Woda wdzierała się falami do płuc. Obudź się, pomyślała Alicja w ostatnim przebłysku świadomości. Tonęła w zimnej brei, nie znajdując mocy, aby temu się przeciwstawić. Wszechogarniający chłód paraliżował siłę woli. Z odrętwienia wyrwał ją szum morza i krzyk mew. Dął silny, niemalże lodowaty wiatr, bezlitośnie chłoszcząc skórę. Alicja rozejrzała się wokół. Stała na szerokiej piaszczystej plaży zakończonej stromym klifem. W oddali majaczyła latarnia. Ogromne fale uderzały o brzeg, z hukiem rozpryskując się we wszystkie strony. Plaża była pusta, jedynie jakieś sto metrów na zachód na tle jasnego piasku czerniła się kłoda drewna przypominająca kształtem ludzką postać. Alicja poczuła w brzuchu ukłucie strachu, które jednak nie powstrzymało jej przed pójściem w kierunku wyrzuconego przez morze pnia. W miarę zbliżania się do przeszkody widziała coraz wyraźniej napuchnięte od wody ciało topielca, drżała, a pomimo to wewnętrzny nakaz nie pozwalał jej zawrócić. Dziewczyna mogła mieć dwadzieścia kilka lat. Leżała na plecach. Fale miotały rękami rozpostartymi jak do lotu. Strzępy czarnego, przesiąkniętego solą ubrania kołysały się na wodzie, dając złudzenie, że właścicielka tego oryginalnego stroju żyje. Wystarczyło jednak spojrzeć w oczy przysłonięte bielmem śmierci, aby zrozumieć, co przytrafiło się tej młodej kobiecie. Nie żyła od kilku albo kilkunastu dni. 

06 lipca 2015

Po drugiej stronie fr.1 - Intruz (Świerszcz w trawie)

                                                                        Wiki Arwena
Wszystko zaczęło się pewnej upalnej lipcowej nocy. Przyszło niespodziewanie jak wiadomość o niechcianej ciąży. Nie zapukało wcześniej. Po prostu wślizgnęło się  w życie Alicji, jakby otrzymało zaproszenie. Wniknęło w duszę, rozsiadło się wygodnie i zaczęło rozrastać niczym grzyb. Po wyczerpującym dniu w pracy Alicja wzięła jak co wieczór kąpiel z odrobiną soli kosmetycznej, wypiła kieliszek nalewki malinowej i położyła się do łóżka w nadziei, że szybko zaśnie. Przywykła do takiego trybu życia. Niczego nie oczekiwała. Nie chciała zmian. Ranek zwlecze ją z łóżka i przypnie do codziennego kieratu. 

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...