30 marca 2016

"Wirtualny szczur" fr. 4 - Awaria

Nerwowo wystukał numer do administracji. Nie mógł się jednak dodzwonić. Przerywany sygnał informował, że linia jest zajęta. Pewnie całe osiedle wydzwania, pomyślał, z wściekłością rzucając słuchawkę na łóżko. Ręcznikiem wytarł z pleców resztki piany, po czym sięgnął do szafki, w której trzymał bieliznę. Będzie dzwonił do skutku albo po prostu pójdzie do biura i załatwi sprawę od ręki. Najlepiej złożyć skargę na piśmie, wtedy będzie bardziej przekonujący. Przychodzi uczciwy obywatel z nocnej zmiany urobiony jak wół, chciałby chociaż wziąć prysznic, a tu nie ma ani kropli wody, bo jakiemuś popierdoleńcowi nie chciało się zawiesić ogłoszenia z informacją o odcięciu wody na czas remontu instalacji. Nałapałby człowiek wody do wanny i po problemie, a tak... 
- O kurwa! - krzyknął nagle, patrząc z przerażeniem w głąb szuflady.
Co za ohydny smród? Wystarczyło jedno spojrzenie, aby namierzyć jego źródło. Wśród majtek i skarpet leżał na w pół rozłożony szczur. W ciele gryzonia zdążyły już zadomowić się tłuste larwy. Fetor był nie do zniesienia. Rysiek najpierw poczuł w gardle suchość, potem mokry, zimny pot wystąpił mu na czoło. Sekundę później pojawiły się słone śliny. Przełknął je, ale to nie powstrzymało fali torsji. Nie zdążył do łazienki, zwymiotował w sypialni.
Co u diabła ten cuchnący szczur robi w szufladzie z bielizną? Teraz śmierdzi wszystko, martwy szczur i zafajdana rzygami podłoga, a wody ani kropli.
- Kurwa, zajebię ich! - ryknął wściekle i wybiegł przed dom z zamiarem udania się do biura osiedlowej administracji.
Zatrzymał go kobiecy krzyk. Obejrzał się. Kobieta wrzasnęła po raz drugi. Tym razem zrozumiał każde słowo.
- Zboczeniec, ludzie, zboczeniec! - wyła wniebogłosy, stojąc kilka metrów przed nim.
Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że wybiegł z domu, nie założywszy ubrania. Odruchowo zasłonił dłońmi krocze.
- Kobieto, nie wrzeszcz! - Próbował uspokajać, ale nakręcony babsztyl wchodził właśnie na jeszcze wyższe tony.
- Ludzieeee! Zboczeniec! Idź ode mnie, antychryście!
Pozostało tylko jedno, ewakuować się jak najszybciej, póki reszta osiedla jeszcze słodko kimała w pościeli. Kilka susów wystarczyło, by znalazł się z powrotem w domu. Stara nadal wrzeszczała. Wkrótce dołączyły do niej dwie inne moherowe jędze.

29 marca 2016

Przesłuchanie fr.1 (Świerszcz w trawie)

Obraz zmaltretowanego ciała powracał. Nie sposób zapomnieć spuchniętej, posiniaczonej twarzy, zadrapań, krwawych wylewów i wybroczyn na rękach. Ciemnofioletowa szrama na szyi przyciągała wzrok niczym jakiś upiorny wisior. Oczy patrzyły ufnie. Alicja dostrzegła w nich bezgraniczne oddanie i szczęście. Uśmiechnęła się. Stała przy oknie, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Milczały. Po tym wszystkim słowa nie miały znaczenia, zresztą przyjdzie na nie czas. Weronika oddychała z trudem. Co chwilę przymykała oczy, jakby samo patrzenie było ogromnym wysiłkiem. Wkrótce znów zasnęła. 

26 marca 2016

"W kolejce do lekarza" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

Czuł na sobie jej spojrzenie od mniej więcej pół godziny, czyli od chwili, kiedy wszedł do poczekalni ośrodka zdrowia i stanął w kolejce do rejestracji. Miał zamiar dostać się do internisty. Specjalnie wziął urlop na ten dzień. Kierownik gderał jak zwykle, że dużo roboty, terminy gonią, a robić nie ma komu.
- Sam wiesz, jak jest, Tadek. Co rusz ktoś na chorobowym. Jak się nie wyrobimy na czas ze zleceniem, o premii możesz zapomnieć. Mniej leżenia dupą do góry, kolego - powiedział, ale ostatecznie podpisał kartę urlopową.
Kolejka do okienka zaczynała się tuż przy drzwiach wejściowych i ciągnęła przez całą długość korytarza. Dziewczyna siedziała na jednym z krzeseł ustawionych w rzędzie przy ścianie. Zgrabna, szczupła brunetka o ciemnych oczach i zmysłowych ustach. Spojrzał na nią dyskretnie. Lekko uniosła kąciki ust, co odczytał jako zachętę. Wyraźnie wpadłem jej w oko, pomyślał, odpowiadając uśmiechem. Gdyby nie wstydliwa przypadłość, która zmuszała go do drapania się co jakiś czas po kroczu, pewnie w najlepsze bzykałby już tę małą. Kobiety same lgnęły do niego, obdarzając hojnie wdziękami. Ostatnia zbyt hojnie.
- Dziwka... Niech ją tylko spotkam - szepnął.
Kłopotliwe, swędzące krostki nie pozwalały zapomnieć o nocnych ekscesach sprzed tygodnia. Początkowo myślał, że przejdzie samo, kłopot jednak narastał z dnia na dzień, odbierając chęć do zabawy. Miał już dość natrętnych pytań kolegów. Poza tym post przy suto zastawionym stole był w jego życiu jakąś bolesną anomalią, swego rodzaju wynaturzeniem. Oto kolejna okazja przemyka obok nosa. Ta dziewczyna wprost pożera go oczyma.
- No chyba wrósł w ziemię! Przesuń się, pan! - Usłyszał skrzeczący głos starszej kobiety w moherowym berecie.
Miał ochotę zbesztać starą, ale tylko machnął ręką i postąpił kilka centymetrów do przodu. Zrzęda podreptała za nim, bodąc go w plecy trzymaną na brzuchu torebką.
- Te młode nieprzytomne! - zaskrzeczała w przestrzeń korytarza.
- Pani, lepiej nie zaczepiać takiego. Po narkotykach może... Blady, trzęsie się, pewnie na głodzie - odpowiedział jakiś głos z tyłu.
A pewnie, że na głodzie, pomyślał, mrugając do brunetki. Przynajmniej weźmie numer telefonu od tej małej. Przyda się. Druga taka okazja może się nie trafić. Cholera, znowu swędzi. Jakoś inaczej, jakby ktoś nakłuwał go szpilkami. Co za paskudztwo? Chyba na jednej wizycie się nie skończy, trzeba będzie pójść do specjalisty. Mdliło go na samą myśl o tym. Kierownik się wścieknie, premia poleci. Świąd nie do wytrzymania. Zwariować można. Otarł rękawem pot z czoła, jeszcze raz zerknął na dziewczynę i powoli sięgnął do krocza, rozsunął rozporek... Najpierw poczuł mocne szarpnięcie, potem przejmujący ból. Ręka z łatwością wniknęła w ciało tam, gdzie do tej pory tkwiła jego męskość. To niemożliwe, zżerał sam siebie. Co się kurwa dzieje, pomyślał, próbując uwolnić dłoń. W odpowiedzi usłyszał trzask łamanych kości śródręcza. Zobaczył krew, pełno krwi! Barwiła dżinsy od krocza wzdłuż nogawek, skapywała na buty, szare płytki. Jeszcze jedno pociągnięcie... Ręka wolna, a właściwie to, co nią kiedyś było. Poszarpane ciało kończyło się tuż za stawem, a z przerwanych arterii tryskała krew, zabarwiając wszystko dokoła. Dlaczego ta stara tak wrzeszczy? Nim lekarz przyjdzie, bestia się nasyci...

25 marca 2016

"Stary las" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

- Pani Agnieszko, proszę się nie upierać, to nie ma sensu. Mają przecież wszystkie pozwolenia - tłumaczył pojednawczo leśniczy, jakby byli starymi znajomymi, a przecież spotkali się może wszystkiego ze trzy razy. 
Miała ochotę trzasnąć go w tę nalaną tłuszczem, czerwoną mordę albo przynajmniej rozmazać na niej zbuka. Niestety, arsenał pocisków malał w zastraszającym tempie. Niedługo będzie musiała sięgnąć po inne środki perswazji.
Mężczyzna, mimo przymilnego tonu, nie opuszczał kryjówki. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Stał za okazałym pniem sosny, wychylając co jakiś czas gębę, aby skutecznie prowadzić negocjacje, które zlecił mu przed niespełna godziną dyrektor. Rola negocjatora była mu nie w smak. Chętnie dołączyłby do pilarzy raczących się bimbrem Walenciaka, jak zwykł to robić prawie co dzień. Uparta sztuka, myślał, obserwując kobietę. Sytuacja wyglądała o wiele gorzej niż przewidywał. Jadąc na miejsce wycinki, myślał, że uwinie się z babą w try miga. Brygadzista zadzwonił do dyrektora już o świcie.
- Przerwa w robocie, szefie - oznajmił lekko rozbawionym głosem. 
Szef od razu rozdarł ryj.
- Jak to przerwa, do jasnej cholery?! - krzyknął do słuchawki. - Kurwa, zamiast chlać, bierzcie się do roboty! Macie tydzień!
- Sprawa jest jajeczna, szefie - oznajmił Walenciak. 
- Nie pieprzcie mi tu głupot! Z roboty was wyrzucę, zapijaczone mordy! - Szef nie spuszczał z tonu.
- Dyrektorze, mamy tu babę z koszem zbuków. Bombarduje, ile wlezie! Wyciąć drzew nie pozwala! - Bronił się brygadzista. - Drze się, aż głowa puchnie! Że niby stary las, że żal ścinać, każde drzewo na wagę złota, i takie tam inne farmazony! Wariatka i tyle!
Dyrektor zrobił tak jak zawsze, wysłał leśniczego, faceta od brudnej roboty. Sam rzadko ruszał się w teren. Oczywiście miało to swoje dobre strony, dlatego nikt w okolicy nie miał szefowi za złe, że siedzi w czyściutkim garniturze za biurkiem w ciepłym, dobrze umeblowanym gabinecie i podpisuje umowy z kontrahentami na kolejne dostawy drewna. Na tych wywózkach każdy skorzystał i jemu, leśniczemu, coś tam zawsze spadało z pańskiego stołu. W każdym razie nie narzekał. Dom wybudował, niedawno ogrodzenie nowe zrobił i synowi pomógł. Uczciwą pracą przez całe życie by się tego nie dorobił. Ta baba gotowa wszystko popsuć. Rabanu narobiła więcej niż on przez te trzydzieści lat na państwowej posadzie, a przecież święty nigdy nie był, za kołnierz nie wylewał. Bywało, że po walenciakowym bimbrze solidnie mieszało się mu we łbie. Jeden ten las zaświadczyć może... Jeszcze do telewizji pójdzie babsko, zjadą się dziennikarze, węszyć zaczną. Zasrana obrończyni lasu. Koniecznie trzeba ją przekonać, jak nie po dobroci, to może groszem. Ta metoda zawsze skuteczna.
- Pani Agnieszko - mówi półgłosem, żeby robotnicy nie usłyszeli. - Przecież oboje wiemy, jak jest... Pani na forsie nie śpi, ja dzielić się z bliźnim umiem. Renta, którą ma pani po świętej pamięci Zdzichu, pewnie na długo nie wystarcza, a córeczka rośnie, potrzeby też... Pani Agnieszko, dogadać się trzeba! Człowieka zrozumieć...
Nie dokończył. Odpowiedź przyszła przedwcześnie. Najpierw poczuł pacnięcie w czoło, potem smród zalewający mu oczy, nos i usta, na koniec coś z ogromną siłą wbiło mu się w krocze. Przeszywający ból zwalił go z nóg. Zdążył jeszcze spojrzeć w dół i wyszeptać jakby ze zdziwieniem:
- Pani Agnieszko...
Podpełzały kolejne korzenie, z łatwością wnikały w ciało mężczyzny. Krew obficie tryskała na ściółkę. Ciszę lasu rozdarł kobiecy krzyk.

23 marca 2016

"Jadźka" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

- Proszę księdza, matula od trzech lat swata mnie z Jędrkiem od Matusiaków - szepcze zapamiętale Jadźka w drewnianą kratkę klęcznika. - A czy ja krowa jakowaś jestem, żeby mi kawalera do łóżka wybierać?
- Dziecko, masz prawo decydować o swoim losie. Człowiekiem jesteś, godność masz, a kto ją depcze, ten grzesznik - mówi proboszcz, ocierając chusteczką pot z czoła.
Środek lata. Od dziewuchy gorąc bije niemiłosierny, sutanna z grubego kaszmiru, nieprzewiewna, opięta, szczególnie na brzuchu ciśnie, koloratka wrzyna się w szyję. Ciężki żywot. Ech, przydałaby się nowa sutanna, obszerniejsza, a parafianie zupełnie niedomyślni. Mnóstwo pomysłów mają, a to jedno do głowy im nie przyjdzie.
- Proszę księdza, czyli że mogę z Mariankiem, a na tamtego od Matusiaków wypiąć się? - dopytuje Jadźka, napierając obfitym biustem na sosnowy klęcznik.
Deski niespokojnie trzeszczą. Wyrosła ta Jaskrów córka, oj, wyrosła, kobita fest się z niej zrobiła, z tyłu dynie, pulchne jak kluski, jędrne, oddychać też ma czym, a takie to małe siedziało w ławce katechetycznej, różowe, zawsze usmarkane.
- Z Mariankiem też nie, bo żonaty - strofuje Jadźkę proboszcz i chustką czoło z potu osusza.
Trzeba ciągle tej Jaskrównie tłumaczyć, po stokroć przed grzechem przestrzegać, a ona i tak swoje. Zawsze taka była. Uczyć się nie chciała. Tylko tyłkiem umie wiercić, chichotać i na chłopów okiem łypać, kiecki coraz krótsze, bluzki z dekoltem.
- Jak to, proszę księdza, przecie tak samej przez życie grzech - rzecze Jadźka, rumieniąc się coraz bardziej.
Nie głupio mówi dziewucha. Samotność niedobra, doskwiera. Źle z nią człowiekowi.
- Drogie dziecko, za dużo masz zdrożnych myśli - odpowiada proboszcz. - Ale rozgrzeszenie ci dam. Młoda jesteś, gorącą masz krew po matce. Pokuta jednak musi być. Tak myślę, że z rok posłużysz za gosposię na plebanii... Na dobre ci to wyjdzie, grzechy odkupisz, potem za Jędrka od Matusiaków wyjdziesz. To dobry chłopak, co niedzielę widzę go na mszy, a że czasem do kielicha zajrzy, ech, chłop przecież, swoje przyjemności mieć musi. Kościelnym go zrobię.

21 marca 2016

Smoczy język cz.9 - Zuza fr.4

Wszystko było gotowe. Tomik wierszy leżał na stoliku, obok srebrna zakładka, dokładnie oczyszczona, wypolerowana, połyskująca w świetle nocnej lampki. Wkrótce Zuza dostanie prezent. Który utwór przeczyta jako pierwszy? Julia znała każdy na pamięć... Czytała je przecież wielokrotnie, odnajdując w poetyckich słowach echa własnych pragnień. Jednak tego wieczoru nie wiersze były treścią jej myśli. Leżąc w łóżku, marzyła. Próbowała wyobrazić sobie moment, kiedy ukochana otwiera tomik poezji. Jest wieczór. Pokój tonie w ciemności. Blask lampki pada na nagie ciało Zuzy. Julia patrzy na jej delikatną, aksamitnie miękką skórę, kształtne piersi unoszące się w rytm miarowego oddechu. Widzi, jak dziewczyna sięga po książkę, otwiera ją, wdycha zapach farby drukarskiej, uśmiecha się. Szczupłe palce przewracają stronę za stroną, prześlizgują się po szorstkiej powierzchni papieru, odnajdują zakładkę, muskają chłodny metal, suną po nim powoli, pieszczą każdą smoczą łuskę, delikatnie trącają łańcuszki. Te wyobrażenia podniecały Julię do granic wytrzymałości. Najpierw poczuła słodkie, rozkoszne pulsowanie w podbrzuszu, potem falę gorąca rozchodzącą się po ciele. Pragnęła Zuzy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jutro jej o tym powie. Wyzna wszystko albo oszaleje. Niech inni myślą, co chcą. Koniec ukrywania się, ciągłego lęku, stwarzania pozorów. Gorąco. Rękawem koszuli otarła pot z czoła. Powinna napić się mrożonej herbaty. Może wtedy uda się zasnąć. Spojrzała w okno na wielką, jaśniejącą w mroku tarczę księżyca. Pierwsza wiosenna pełnia, idealny czas na miłosne rytuały. Julia dużo czytała o tych magicznych praktykach. Podobno lniany woreczek wypełniony startymi na proszek papryczkami chili ze szczyptą cukru i okruchem różowego kwarcu wystawiony na działanie księżycowego światła staje się najlepszym amuletem wabiącym obiekt pożądania. Czasem wystarczy wypowiedzenie odpowiedniego zaklęcia. Księżyc hojnie obdarowuje tych, którzy nie tracą wiary w jego moc. Niemożliwe czyni realnym. Smoki zamienia w dziewice. Łączy zagubione ludzkie serca... i ciała. Łyk mrożonej herbaty. Teraz znacznie lepiej. Uf, co za wieczór! Pora na sen.
- Jesteś wreszcie... Ładnie to tak zostawiać mnie samą w łóżku? - Usłyszała, gdy stanęła w drzwiach sypialni.
Świat raptownie się zatrzymał. Serce zamarło. To głos Zuzy! Poznała od razu, choć znała go tylko z telefonicznych rozmów. Zuza? Skąd ona tutaj? Tak, to ona. Prawdziwa! Dokładnie taka jak w marzeniach. Uśmiecha się, kiwając karcąco palcem.
- Nieładnie, nieładnie - szepcze.
- Zuza? Ale skąd... - Pytanie grzęźnie w gardle.
A czy to ważne skąd? Czyż nie jest cudowna? Zakradła się tutaj, aby zrobić mi niespodziankę, myśli Julia, patrząc z zachwytem na ukochaną. Długie, kasztanowe włosy lśniące w świetle lampki opadają falami na nagie ramiona. Oliwkowa skóra, ciemnobrązowe sutki...
- Tak, to niespodzianka, szczególny upominek - odpowiada tamta, odchylając kołdrę. - Chodź...
Marzyła o tej chwili. Dla niej gotowa była rzucić wszystko, rodzinę, która nigdy nie zaakceptuje jej związku z kobietą, szkołę, to obrzydłe miasteczko...
- Chodź... - Usłyszała jeszcze, wtulając się w rozgrzane ciało Zuzy.
Ogarnęła ją ciemność. Westchnęła. Najpierw poczuła przenikliwy ból, potem ciepło rozlewające się po całym ciele. Przyjemny dreszcz, niemoc...
Julię odnaleziono nazajutrz. Dziewczyna nie żyła od kilku godzin. Na miejscu nie stwierdzono śladów włamania  ani walki. Zarówno drzwi jak i okna była zamknięte od wewnątrz. Biegły patolog po obdukcji zwłok orzekł, że bezpośrednią przyczyną śmierci było wykrwawienie. Brzuch denatki przebito srebrną zakładką do książki. Niemożliwe, by ofiara dokonała tego sama.  

20 marca 2016

Smoczy język cz.9 - Zuza fr.3

Słowa już nie wystarczały. Były niczym odurzający aromat kwiatów bez możliwości podziwiania kształtu barwnych płatków i delikatnych łodyg. Zuza jako pierwsza zaproponowała spotkanie. Odtąd rozmawiały tylko o tym, w uniesieniu snując najrozmaitsze scenariusze, od romantycznych po te najbardziej tragiczne, najeżone przeszkodami, pełne cierpienia na drodze do szczęśliwego finału. Spojrzeć sobie w oczy, dotykać, pieścić, całować... Julia była na to gotowa. Fantazje ekscytowały. Czasami jednak pojawiały się wątpliwości. Obawy paraliżowały, przeganiały sen z oczu, tłamsiły... A co jeśli Zuza jej nie zaakceptuje? 

18 marca 2016

Córki fr.6 (Świerszcz w trawie)

Trwając w absurdalnym związku, z dnia na dzień czuli do siebie coraz większe obrzydzenie. Tłumaczenie, że dla dobra córki powinni stwarzać pozory udanego pożycia, nie pomagało. Kłócili się o błahostki, unikali coraz bardziej. Matka rzuciła się w wir pracy, prawie w ogóle nie wychodziła z biura, a ojciec przejął opiekę nad dzieckiem, prał, gotował, robił zakupy i udzielał lekcji gry na fortepianie. Grażynka zachowanie rodziców przyjmowała ze spokojem, nie do końca jednak rozumiała ich upór.
- Franciszek nie pozwoliłby mi zatrzymać dzieci. Nie powiedziałam mu... - wyszeptała zdławionym głosem Stefa. - Krzysztofowi też nie, a przecież...
Urwała nagle i spojrzała na Grażynę, jakby przestraszona, że głośno wypowiedzianą prawdą zburzy równowagę świata. Prawie się jej udało. Inspektor Wierzbicka błyskawicznie zerwała się z miejsca.
- Mam siostry? - zapytała, czując, jak jej serce przyspiesza. 

17 marca 2016

Córki fr.5 (Świerszcz w trawie)

Ojciec i Stefa mieli romans. Dwoje osamotnionych ludzi odnalazło się w świecie, w którym nie było zgody na tego rodzaju bliskość. Oboje nigdy nie mówili o swoim związku, nigdy nie zdradzili się najmniejszym gestem, spojrzeniem czy słowem, a jednak gdzieś w zakamarkach duszy Grażyna wiedziała, że łączy ich coś więcej niż zwykła relacja nauczyciel - uczennica. Domyślała się tego i czuła przyjemne podekscytowanie, gdy ich obserwowała. Była to dziwna fascynacja. Dostąpiła wtajemniczenia, mimo że tych dwoje dobrze chroniło swój sekret. Cieszyła się, że ojciec jest wreszcie szczęśliwy. Uśmiechał się częściej i grał z pasją, jakiej nigdy dotąd w nim nie widziała. Grał dla Stefy, a ona słuchała z wypiekami na twarzy, z przejęciem. Przypominała wtedy dobrą wróżkę. Ojciec z matką nigdy nie znajdowali wspólnego języka, ciągle się kłócili o najbanalniejsze sprawy, o niezrobione na czas zakupy, o kilka minut spóźnienia na obiad, o niezapłacone rachunki. O muzyce w ogóle nie rozmawiali. 

16 marca 2016

Córki fr.4 (Świerszcz w trawie)

Całkiem zdominowana przez męża stała się obiektem współczucia, ale i też podziwu. Godnie znosiła wszelkie upokorzenia, których nie szczędził jej Zawada. Miał wielu wrogów, ci najwięksi nienawidzili go między innymi za grubiaństwo i okrucieństwo wobec podwładnych. Chodziły słuchy o jego licznych romansach z pracownicami, które pozbawione jakichkolwiek perspektyw znalezienia innej pracy, w obawie przed utratą posady czy to w urzędzie gminy czy w domu kultury, wikłały się w romans z apodyktycznym szefem. Częste, suto zakrapiane imprezy z ich udziałem kończyły się grubo po północy. Franciszek wracał z tych popijaw wściekły. To wtedy znęcał się nad żoną, ona zaś pokornie przyjmowała razy, nikomu o nich nie mówiąc. 
- Nie skarżyłam się nikomu. Na nic by się to zdało... - szepnęła. - Franciszek miał wszędzie znajomości, w gminie, policji, sądzie... Prędzej by mnie zabił, niż dał rozwód.

15 marca 2016

Córki fr.3 (Świerszcz w trawie)

Inspektor Wierzbicka czekała cierpliwie. Mimo że trawiła ją ciekawość, nie chciała ponaglać staruszki. Usłyszana przez telefon wiadomość mocno nią wstrząsnęła. Dyrektorowa poprosiła o pomoc w poszukiwaniu córek. W mieście różnie mówiono o Zawadzie, ale nikt nigdy nie wyrzekł złego słowa na jego żonę. Uchodziła za nieskazitelną. Każdy, kto widział dyrektorową wracającą do domu z koszykiem wypełnionym zakupami, kłaniał się jej z szacunkiem. Pracowała ciężko, a przy tym nosiła się skromnie.

14 marca 2016

Córki fr.2 (Świerszcz w trawie)

Przez twarz Stefy przemknął ledwie zauważalny grymas. Umiała skrywać uczucia. Milczała, szukając odpowiednich słów. Prawda skrywana latami za chwilę miała ujrzeć światło dzienne. Może nie powinna wracać do przeszłości? Po co rozdrapywać dawno zabliźnione rany? Czyż nie dość się nacierpiała? Krzysztof był przecież oddany rodzinie. Ten jeden raz... Zwykła, ludzka słabość sprawiła, że ten jeden raz zaistniał. Jak zareaguje Grażynka na wieść o zdradzie ojca? Zdradzie? Nie, to nie była zdrada. Przeznaczenie... Ten jeden raz był ich przeznaczeniem!
Z zewnątrz dobiegały wesołe pokrzykiwania dzieciaków. Gdzieś w oddali szczekał pies. Na dworze jeszcze jasno. Zazwyczaj o tej porze wracał do domu Franciszek. Zjadał schabowego, wypijał setkę wódki, kładł się na sofie i do późna drzemał przed włączonym telewizorem. Charczał tak głośno, że Stefa słyszała go mimo szczelnie zamkniętych drzwi do sypialni.
- Grażynko, muszę ci coś wyznać - rzekła wreszcie. - Chodzi o twojego ojca...

13 marca 2016

Córki fr.1 (Świerszcz w trawie)

Siedziały w mieszkaniu Stefy, w tym samym salonie, w którym ojciec grywał kiedyś swoje etiudy. Pokój nie był już tak okazały, jak wydawał się Grażynie przed laty. Bywała przecież tutaj tak często. Pamięta wielką, kryształową cukiernicę stojącą na ławie, w której zawsze odnajdywała słodkości. Stary zegar w południe wygrywał kuranty. Był to moment na sok jabłkowy i szarlotkę. Przybiegała z ogrodu zgrzana, z rumieńcami na twarzy, siadała ojcu na kolana i jadła ze smakiem. W powietrzu unosił się aromat kawy i cynamonu. Bezlitosny upływ czasu naznaczył jednak i to miejsce. Zapach kurzu mieszał się teraz ze smrodem stęchlizny i kulek na mole. Inspektor Wierzbicka ze smutkiem rozglądała się po wnętrzu, szukając śladów dawnej świetności. Zawadowie uchodzili przecież za najzamożniejszych w miasteczku. Ich majątek był obiektem zazdrości i plotek. Nieoficjalnie mówiło się o machlojkach dyrektora, defraudacji miejskich pieniędzy, za które podobno kupił wspaniałą willę w centrum i nowiutką, czarną wołgę. Nigdy nie postawiono mu jednak żadnych zarzutów.
Ostatnie promienie zachodzącego słońca prześlizgiwały się po meblach, podłodze i stojącym przy ścianie fortepianie.
- Nie miałam serca go sprzedać - szepnęła Stefa, zerkając z czułością na zakurzony instrument. - Dla twojego ojca był cenniejszy niż życie. Przychodził tutaj jedynie dla niego...
- Pamiętam, jak lubił na nim grać - powiedziała z uśmiechem Grażyna.

09 marca 2016

"Wirtualny szczur" fr.3 - Ranek

Wreszcie koniec roboty. Zmęczenie zwalało z nóg, kręgosłup łupał jak diabli. Najlepsze byłoby łóżko, materac, miękka poduszka i pachnąca krochmalem pościel. Nie, nie pójdzie jeszcze spać, szkoda dnia. Obiecał sobie, że poserfuje trochę w sieci i przypomni niektórym wielkim poetom, gdzie ich miejsce. Wiadomo gdzie, w pudle na śmieci. Dla niego oczywiste, dla zakutych łbów czarna magia. Ciągle musiał im o tym przypominać. 
Po powrocie do domu od razu skierował kroki do łazienki. Szybki prysznic i pięćdziesiątka wódki powinny postawić go na nogi. Polał ciało zimną wodą, namydlił się i odkręcił kurek z ciepłą, chcąc spłukać z siebie pianę. Zamiast strumienia wody ze słuchawki pociekło kilka kropel. 
- Co u diabła!? - powiedział, kręcąc nerwowo kurkiem. 
Czyżby znowu awaria wodociągu? Nie widział nigdzie ogłoszeń, zazwyczaj wiszą. Ktoś z administracji zakpił pewnie sprawę. Nie brakuje przecież bęcwałów, pomyślał, przypominając sobie młodego montera i przecięty kabel od antenki. Koniecznie musi zadzwonić gdzie trzeba i opieprzyć kogo trzeba. Zupełnie nie liczą się z człowiekiem. 
- Robią, co im się podoba, burżuje pierdolone! - rzucił wściekle, sięgając po ręcznik.

05 marca 2016

"Wirtualny szczur" fr.2 - Basia

Zaczynasz się zastanawiać, co? Zniszczona antenka, przecięty przewód. Na razie tylko lekki niepokój, jeszcze nie lęk. Powiedziałbym raczej: delikatne zdenerwowanie. Lubisz się znęcać, tak? Patrzeć na ludzkie cierpienie? Zafunduję ci takie piekło, jakiego nawet nie potrafisz sobie wyobrazić w przeżartym zawiścią czerepie. Powoli, wszystko w swoim czasie. Doczekasz się. Nie było łatwo namierzyć szczura w rozbudowanej sieci kanałów. Umiesz zacierać ślady, kryć się w rynsztoku i wypełzać tam, gdzie cię nie wyglądają. Rozsiewasz intensywny smród zgnilizny. Udało mi się. Teraz, gdy znalazłem twoje gniazdo, nie popuszczę. Zniszczę cię, powoli, taktycznie, tak, jak ty zniszczyłeś moje dziecko. Umrzesz w męczarniach. Nie dałeś szansy Basi, nie popuściłeś, publicznie oczerniając jej teksty, gnojąc wszystko, depcząc wrażliwą, delikatną duszę. A przecież dopiero zaczynała, próbowała swoich sił. Niestety, trafiła na ciebie, szczurze. Teraz odpokutujesz.
Powinienem odpocząć. Trzy dni bez snu. Od dwóch tygodni na prochach. Ciągle ją widzę. Miała kasztanowe oczy, to po matce. Kobiety mojego życia. Tęsknię za nimi, aż boli. Wyobrażasz to sobie? Nie, ty nie masz uczuć, szczurze! Prowadzi cię chory instynkt niszczenia!
- Panie Antoni!
Skąd ten głos?
- Panie Antoni! Stało się co? Auto wysiadło?
- A to pan! Z autem w porządku. Przystanąłem tak dla złapania powietrza! Okolica ładna... Może by człowiek po tym wszystkim jakiś domek wyszukał, kupił, przeprowadził się!
- Dobry pomysł! Kuzynka moja tutaj mieszka, chwali sobie, tylko że... No wie pan, wszędzie znajdzie się ktoś, kto jak wrzód na dupie. O widzi pan, ten tu... podobno niezły kutwa! Zalazł już niejednemu za skórę! Nic, tylko pozbyć się takiego!
Spokojnie, już niedługo. Odszczurzanie zaczęte. Deratyzacja w toku.
- Na pewno dobrze się pan czuje?
- Tak. Niech pan jedzie! Ja się tu jeszcze rozejrzę.
Słońce powoli ześlizguje się za las, niebo coraz czerwieńsze. Szczury wypełzają z rur po zmroku. Zaczekam, ile będzie trzeba. Godzinę, dwie... Masz drugą zmianę. W końcu wyleziesz z domu, a wtedy do akcji wkroczę ja. Basia nazwałaby mnie Nocnym Mścicielem. Lubiła takie określenia rodem z kreskówek o bohaterach. 

04 marca 2016

"Wirtualny szczur" fr.1 - Rysiek

- Chyba masz pan szczury na strychu - rzucił monter, gramoląc się przez wąski właz w suficie. - Skurkowane przegryzły kabel od antenki! Tak mi się przynajmniej wydaje... Wydzwaniasz pan do szefa, pieklisz się, a usterka nie z naszej strony.
- Nie pieprz, młody - odgryzł się Rysiek. - Zrobione? To bierz pieniądze i wypierdalaj do tego swojego zawszonego kurnika! Płacę wam co miesiąc ciężkie pieniądze, żeby działało jak trzeba!
- Nerwowy pan jesteś. - Młody otrzepał kombinezon z kurzu, otarł mokre od potu czoło i sięgnął po skrzynkę z narzędziami. - Sprawdzę jeszcze, czy jest połączenie i zaraz się wynoszę! Radzę truciznę rozłożyć na te szczury. Skurkowane mnożą się szybciej niż króliki. A to masz pan na pamiątkę... Wymieniłem na nowy!
Rysiek przyjrzał się uważnie kablowi, potem z grymasem wściekłości na twarzy podstawił go monterowi pod sam nos.
- Młody, nie rób ze mnie głupiego! Na pierwszy rzut oka widać, że nie zrobiły tego szczury! Przewód ciachnięty równiutko jakby nożycami. Przeciąłeś, a teraz chcesz zainkasować kasę. Naciągacze pierdolone! Powiedz temu swojemu nieopierzonemu kogutowi, że nie zapłacę za naprawę czegoś, co sami spieprzyliście!
- Co pan gadasz? - odparł mężczyzna w kombinezonie z wyraźną irytacją. - Nie wiem, co jest grane, ale nie podoba mi się to! Sam żeś pan przeciął ten kabel, a teraz zganiasz na mnie. Idź się leczyć, stary pierniku! A internet odłączymy, jak tak sprawa się przedstawia!
- Do sądu pójdę! - odgrażał się Rychu. - Wreszcie zamkną ten wasz kurnik na dobre!
- Nie przeginaj pan. - Monter wykonał znaczący gest w stylu "puknij się w łeb". - Drugi raz w tygodniu dzwonisz pan po ekipę. Za pierwszym razem antenka uszkodzona, teraz przewód, a jutro? Wszyscy na osiedlu wiedzą, co z pana za ptaszek!
- Wyperdalaj mi z domu! - Ryśkowi całkowicie puściły hamulce. - I żebym was tutaj więcej nie widział!
- Wariat! - Młody mężczyzna szybko zebrał sprzęt i wychodząc, z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi wejściowe.
- Fachowce od siedmiu boleści! - warknął Rysiek już sam do siebie i wcisnął włącznik laptopa.
Zanim go odłączą, zdąży jeszcze sprawdzić, co słychać na ulubionych stronach. Ostatnio trochę namieszał. Śmiechu było co niemiara. Miotają się jak szczury w klatce, nie wiedząc, skąd nadejdzie atak. I dobrze! Niech się dowiedzą, że z Rychem lepiej nie pogrywać. Anonimowość daje mu przewagę. Prędzej gówno zjedzą, niż go wykurzą w forum. A jeśli nawet, to i tak wejdzie od zaplecza. Wykończy ich, to pewne jak dwa razy dwa jest cztery. Musi tylko ten internet jak trzeba załatwić. A swoją drogę podejrzana sprawa z tymi ciągłymi usterkami. 

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...