28 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.63) - Labirynt

                                                                     Wiki Arwena
        W hotelu pustka. Budynek był zimny i nieprzyjazny. Pogrążony w mroku przypominał jakiś przerażający labirynt. Nie odnalazłszy włącznika światła, szliśmy niemalże po omacku. Cel wydawał się nieuchwytny, chociaż byłam pewna, że drzwi do pokojów znajdują się tuż za rogiem. Przeszliśmy już kilkanaście metrów, nie natrafiając na żadne z pomieszczeń. Pokoje zginęły wśród plątaniny korytarzy. Podłoga skrzypiała pod ciężarem naszych kroków, a dźwięk niósł się wśród pustki. Dom oddychał.
- Mój Boże - szepnęłam, przeczuwając, że to nie koniec niespodzianek. - Co tu się dzieje?
- Obawiam się, że wdepnęliśmy w niezłe bagno - odrzekłeś. - Niech no ja tylko dorwę tą milutką staruchę!

27 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.62) - Tajemnica barmana

                                                                     Wiki Arwena
          Miasteczko odstręczało pustymi ulicami. O ile wieczorem wrzało od głośnych rozmów i śpiewów, w świetle dnia przerażało bezruchem i grobową ciszą. Uderzył mnie spokój tego miejsca. Żadne auto nie przemknęło obok naszego, liczne na rynku sklepy kipiały od nadmiaru towarów, ale nikt do nich nie wchodził, nikt nie robił zakupów. Miasto sprawiało wrażenie wyludnionego, chociaż był środek tygodnia, godzina powrotu z pracy do domu. "Czy nikt w tym mieście nie pracuje?" - pomyślałam, gdy dotarło do mnie, że zwyczaje tutejszych ludzi daleko odbiegają od tych, z którymi stykałam się do tej pory. Zajęta przeżyciami ostatnich dni nie zwracałam uwagi na panującą w miasteczku inność. Wróble jak dawniej świergotały w gałęziach drzewek okalających rynek, ale ludzie nie pokazywali się na ulicy w dzień. Mogłam policzyć na palcach tych, z którymi zetknęłam się o tej porze. Pamiętałam uśmiechniętą twarz pracownicy cukierni i pulchnego właściciela baru, nikogo poza nimi. Wszyscy inni kryli się w mieszkaniach jak krety, za dnia ospali, wyciszeni, niewidzialni, w nocy hałaśliwi i radośni. Na obiad wstąpiliśmy do tego samego baru co wczoraj. Jak zwykle o tej porze lokal świecił pustkami. Było nam to na rękę. Gwar męczył i nie pozwalał na zebranie myśli. Mieliśmy nadzieję posilić się i zanim lokal wypełnią ludzie, porozmawiać o przeżyciach dnia. Tyle różnych spraw wymagało dokładnego przeanalizowania. Niektóre dopiero z perspektywy czasu stawały się mniej zagadkowe. Należało przyjrzeć się im dokładnie z dystansu, bez emocji towarzyszących w chwili ich przeżywania. Wizyta za Tarninowym Wzgórzem dostarczyła nowych informacji. Przede wszystkim nurtowały mnie otrzymane od Traczykowej zdjęcia, szczególnie to jedno z napisem. Właściciel baru powitał nas zdziwiony.
- Widzę, że spodobało wam się w miasteczku! - rzekł na wstępie i zanim przyjął zamówienie, dodał nieco ciszej - Wyjedźcie stąd jeszcze dzisiaj...
- Mógłby pan mówić nieco jaśniej... Skąd te dobre rady? Ostatnio był pan bardziej rozmowny  - zapytałeś szorstko.
Barman rozejrzał się na boki. Wyczułam, że ten człowiek czegoś się boi. Ale czego? W pomieszczeniu nie było nikogo, a mimo to mężczyzna ściszył głos. Wyraźnie był czymś zdenerwowany.
- To nie moja sprawa ... Po prostu wyjedźcie dla własnego bezpieczeństwa - odpowiedział i odszedł szybko na zaplecze.
- Ech, chyba nic dzisiaj tutaj nie zjemy! Niegościnna ta knajpa - zaśmiałeś się beztrosko.
- Nie uważasz, że powinnyśmy wypytać go o szczegóły? Zachowuje się tajemniczo... W ogóle wiele się w tym miasteczku zmieniło - odrzekłam zaniepokojona.
- Nie teraz... Widzisz przecież, że facet trzęsie się jak osika - powiedziałeś cicho. - Chodźmy stąd, Alu. Lepiej, żeby nas tu nie było, gdy zaczną się schodzić odmieńcy. Może pani Różyczka użyczy nam kuchni.

26 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.61) - Omen

                                                                    Wiki Arwena
     Byłeś wstrząśnięty całą sytuacją. Stojąc na środku drogi, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą znajdował się tajemniczy mężczyzna, rozglądałeś się gorączkowo za jakimikolwiek śladami jego bytności. Oprócz odciśniętych w śniegu opon samochodu i tropów zwierząt nie było nic. Neron biegał wokół auta i poszczekiwał zdezorientowany. Nadal był niespokojny.
- Jak wyglądał ten mężczyzna? - zapytałam tylko po to, by przerwać milczenie i nieco uspokoić rozkołatane serce. - To dziwne, że nie ma żadnych śladów.
Wróciłeś do samochodu i ciężko westchnąwszy, usiadłeś za kierownicą. Po chwili oświadczyłeś:
- Tak, to dziwne! Alu... Widziałem go przez ułamek sekundy tak wyraźnie jak teraz widzę ciebie. Wyglądał całkiem zwyczajnie, był ubrany w jakieś szare ciuchy, taki niewysoki blondyn na krótkich nogach. Nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po prostu pojawił się nagle i stał nieruchomo odwrócony twarzą w kierunku nadjeżdżającego auta. Uderzyłbym w niego, gdybym nie zahamował. Pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło... To jakaś przestroga!
- Omen... - szepnęłam i ponownie rozejrzałam się wokół.
Była słoneczna pogoda. W krzewach tarniny świergotały wróble, a po niebie szybował jastrząb. Z łatwością rozcinał przejrzyste powietrze. Wrzosowisko, nawet teraz, gdy zima rozpostarła swoje lodowate skrzydła, tętniło życiem.
- Omen to rodzaj ostrzeżenia - dodałam i poczułam, jak drętwieje mi skóra na karku. - Myślę, że tym razem to był znak skierowany do ciebie.
- Myślisz, że grozi mi jakieś niebezpieczeństwo? - zapytałeś wyraźnie już uspokojony. - A więc wyjdę mu naprzeciw! Obydwoje mamy chrzest bojowy za sobą! Wtajemniczenie pierwszego stopnia...
Uśmiechnąłeś się błazeńsko i schyliłeś, by pozbierać leżące w nieładzie fotografie. Niełatwo było cię przestraszyć. Wrodzona pogoda ducha nie pozwalała ci zbyt długo roztrząsać problemy.
- Spójrz na to zdjęcie... - powiedziałeś nagle. - Coś jest napisane na jego odwrocie. Nie zwróciłem wcześniej na to uwagi.
Podczas gwałtownego hamowania samochodu zdjęcia wypadły mi z rąk i rozsypały się. Rzeczywiście, na jednej z nich, w prawym dolnym rogu widniał niewielki, lekko rozmazany napis.

25 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.60) - Przeczucie

                                                                      Wiki Arwena
         Zapatrzona w fotografie nie zwracałam uwagi na okolicę. Przez cały czas dręczyły mnie pytania związane z treścią zdjęć. Co niezwykłego spostrzegł na nich Traczyk? Nie widzę różnicy między jednym a drugim. A może mężczyzna był obłąkany? Nie, o to samo  nie tak dawno podejrzewałam siebie. Nie wolno mi tak myśleć. A ty? Jakie jest twoje zdanie w tej sprawie? Wyglądasz na człowieka, który twardo stąpa po ziemi. Nie zwiodą cię byle poszlaki. Pokonaliśmy znaczną część drogi, a ty nadal milczałeś. Nie podzieliłeś się wnioskami z wizyty u Traczykowej, nie wyraziłeś ani jednej opinii. Patrzyłeś z uwagą przed siebie. Terenówka bez trudu radziła sobie z kilkucentymetrową warstwą śniegu, starałeś się jednak trzymać wcześniej przetartego szlaku. Zbliżaliśmy się do miasteczka. Jeszcze kilometr, może dwa, jedno wzniesienie i będziemy na miejscu. Neron strzygł uszami. Od momentu, kiedy wyruszyliśmy z wioski za Tarninowym Wzgórzem, był niespokojny, skomlał, poszczekiwał, rzucał się wściekle po tylnym siedzeniu, jeżąc sierść na grzbiecie. On jeden przeczuwał, co za chwilę się zdarzy.
- Co cię napadło, brachu? - zapytałeś, kiedy pies zawył przeraźliwie. - Wyjesz jak opęta...
Nie dokończyłeś. Zahamowałeś gwałtownie. Samochód okręcił się wokół własnej osi, wzbijając w powietrze fontannę śniegu i stanął w poprzek drogi. Na sekundę serce zamarło mi w piersi z przerażenia, po czym zaczęło łomotać gwałtownie, oblewając mnie falą gorąca.  Poczułam ból ramion w miejscu, gdzie przed sekundą werznęły mi się pasy bezpieczeństwa.
- Nic ci nie jest, Alu? - zapytałeś równie przerażony jak ja.
- Wszystko dobrze... Co się stało? Dlaczego zahamowałeś? - szepnęłam.
- Cholera, jakiś człowiek wylazł przed samochód... - krzyknąłeś z wściekłością.
Rozejrzałam się wokół. Droga była pusta. Gdy wysiadłeś z auta, Neron wyskoczył za tobą i węsząc, biegał niespokojnie. Nie było nikogo, nic, żadnych śladów na śniegu, które świadczyłyby o obecności kogokolwiek. 
- Co u diabła? Przewidziało mi się? Niemożliwe! Był tu... - wskazałeś na środek drogi. - Stał i gapił się na nas, czekając aż w niego uderzę! Wyparował? Co tu się dzieje?


24 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.59) - Zagadka

                                                                     Wiki Arwena
      Zdjęcia przedstawiały dom na wrzosowisku sfotografowany z frontu. Stara weranda, zniszczony podziurawiony dach pochylony na prawą stronę, lekko zapadnięty w miejscu, gdzie zawalił się strop, odrapane ściany szczerzące się oczodołami okien, nic niezwykłego, takim widziałam go wczoraj. Zdjęcia zrobiono podczas jesiennego pochmurnego dnia. Zabudowania otacza szarość wyschniętych traw. A jednak było w tych fotografiach coś, co przykuło uwagę Bronka Traczyka. Co? Jeśli wierzyć słowom jego żony, dokładnie analizował zdjęcia i znalazł na nich coś niepokojącego. 
- Ot, zdjęcia! Nie dostrzegam w nich żadnej tajemnicy. Czy możemy je wypożyczyć? - zapytałeś, rozkładając ręce w geście bezradności.
Helena Traczykowa pokiwała głową na znak zgody i spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Pani jedna wierzy, że Bronek żyje. Nawet ja straciłam nadzieję...
- Pani Heleno, znajdziemy go! - odpowiedziałam, sama nie będąc tego pewna.
Wracaliśmy, milcząc. Wpatrywałam się w fotografie i miałam dziwne przeczucie, że kryje się w nich rozwiązanie naszej zagadki, na razie zasłonięte przed naszymi oczyma, ale wkrótce znajdziemy właściwą drogę i poznamy prawdę. Tarninowe Wzgórze rysowało się czarnym pasmem na tle błękitnego nieba. Neron skomlał niespokojnie.

23 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz. 58) - Zdjęcia

Wiki Arwena
- Tego dnia, w którym Bronek zaginął, nie działo się nic niezwykłego. Było chłodno i mgliście jak to w listopadzie na wrzosowisku. Błoto, że ani dojechać do miasteczka. Na nogach trzeba wszędzie...  Mąż jak zawsze wyszedł po obiedzie na spacer. Nawet się nie pożegnał... - powiedziała drżącym głosem pani Helena, a po chwili dodała z troską - Założył tylko wełniany sweter, czapkę uszatkę, wziął laskę. Zawsze wracał po godzinie. Tego popołudnia nie wrócił...
W piecu buzował ogień, sosnowe polana strzelały, a my milczeliśmy, choć do głowy przychodziły najróżniejsze myśli. W pokoju było przytulnie i ciepło, mimo to poczułam na rękach gęsią skórkę. Prostota i szczerość tej kobiety ujęły mnie, a jej ból i samotność wzruszyły. Co ukrywał przed nią mąż? Może nie chciał jej martwić? Wyraźnie coś go niepokoiło, nie pozwalało spokojnie spać. Pewnie chciał ją chronić, ale przed czym? Dlaczego spalił notatki? Kto go do tego zmusił? Co było w nich zawarte, że zamiast opublikować, zniszczył je? Spojrzałam na ciebie. Siedziałeś przy stole zapatrzony w krajobraz rozpościerający za oknem. Widziałam po wyrazie twarzy, że i ciebie nurtują podobne pytania.
- A czy kiedykolwiek mąż wspominał o starym domu na wrzosowisku? Czy chodził tam? - zapytałam, chcąc przerwać przedłużającą się chwilę ciszy.
Kobieta drgnęła, a jej dotychczas smutne oczy zasłonił niepokój.
- To przeklęte miejsce! Ludzie opowiadali o nim dziwne historie. Bronek był w tym domu, zrobił kilka zdjęć, ale potem nie zachodził tam już więcej, bał się... Nie, nie był zabobonnym człowiekiem, ale coś go zaniepokoiło. Widziałam, jak się denerwuje, gdy porównywał te zdjęcia, czegoś na nich wypatrywał - powiedziała wyraźnie zdenerwowana i przeżegnała się, kierując spojrzenie na obraz Matki Boskiej. - Myślicie, że on tam wtedy poszedł? Tak, przypominam sobie, że wiele razy przeglądał zdjęcia tego domu, nie dawały mu spokoju, czasem nawet w nocy...


22 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.57) - Bronek Traczyk

       
Wiki Arwena 
       Notatki Traczyka przepadły. Bez słowa wytłumaczenia spalił na oczach żony grube zeszyty z zapiskami. Zdziwiła się. Wiedziała, ile czasu poświęcił na ich zgromadzenie i jakie były dla niego ważne. Jeszcze przed kilkoma dniami planował spotkać się z wydawcą, a teraz stał przy piecu i patrzył, jak płomienie zachłannie pożerają zdobycz, plon jego kilkumiesięcznej pracy, potem odwrócił się od paleniska, założył wełniany sweter i wyszedł z chałupy do pracy w obejściu jak zwykł to robić co ranek. Żona widziała przez okno, jak zabiera się do rąbania drzewa. Minionej nocy wiatr przewrócił sosnę rosnącą nieopodal obory. Bronek Traczyk piłą poćwiartował drzewo, zwlókł kawałki  w jedno miejsce, rąbał je siekierą na drobne polana i układał w szopie aż do momentu, kiedy Helena zawołała go na obiad. Był bardziej mrukliwy niż zwykle, ale nie pytała o przyczynę tego nastroju. Znała go od lat i wiedziała, że wcześniej czy później opowie jej o wszystkim. Zawsze tak robił. Zwykł milczeć przez kilka godzin, potem w najmniej oczekiwanym momencie otwierał przed nią duszę i wyjawiał wszystkie przemyślenia. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Siedzieli w milczeniu przy obiedzie. Bronek jadł bez apetytu. Miał poszarzałą twarz, zmęczone oczy i drżące ręce. W nocy znów nie spał. Co jakiś czas zapalał światło, kręcił się po izbie, spoglądał przez okno w ciemną noc. Gdzieś z oddali dobiegały odgłosy zwierząt. Znała je dobrze. To wycie wilków. Tej jesieni było ich więcej niż zwykle. Czasem podchodziły do samej wioski, a wtedy odgłos ich ujadania mroził krew w żyłach. Gdy pierwszy raz usłyszała ich wycie, miała wrażenie, że to sam diabeł wyszedł z piekła, by okazać swoją moc. Czytała, że wilki nie są groźne. Zabijają tylko wtedy, gdy muszą. Bała się ich jednak przeraźliwie i nigdy, nawet w dzień, nie oddalała się sama od domostwa. Bywało, że Bronek wychodził w nocy, wtedy bała się o niego najbardziej. Niepokój przenikał jej duszę i nie mogła zmrużyć oka aż do białego rana. 

21 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz. 56) - Herbata u Traczykowej

  
Wiki Arwena
      Herbata była wyśmienita. Od kiedy wróciłam na wrzosowisko każdy łyk tego naparu był wyjątkowy. Dawniej nie znałam prawdziwego smaku herbaty. Kupowane w markecie paprochy w saszetkach w niczym nie przypominały herbatek parzonych przez tutejszych ludzi. Suszone owoce głogu, dzikiej róży i liście mięty, zalane wrzątkiem, z dodatkiem miodu, orzeźwiły mnie i rozgrzały, a kawałek placka drożdżowego pokrzepił.
- Teresa parzy w tych swoich dzbanuszkach równie smaczne napary... - przemknęło mi przez myśl, kiedy spróbowałam herbaty.
W piecu buzował ogień i miłe ciepło biło na pokój. Traczykowa usiadła na ławie niedaleko paleniska. Bawiąc się frędzlami chusty, którą zarzuciła na ramiona, zaczęła opowiadać:
- Początkowo myślałam, że z zaginięciem Bronka miał coś wspólnego ten, co chciał kupić działkę pod budowę hotelu. Już prawie zagarnął całą dolinę, jedynie nasze gospodarstwo stało mu na przeszkodzie.
- Kiedyś mieszkała tutaj stara Kukurydziowa, to znaczy Jagna Zytkowska, co się z nią stało? - zapytałam.
- Zytkowska, zanim poszła do domu starców, sprzedała gospodarstwo. Znała Bronka i wiedziała, że będzie o wszystko dbał, gospodarował jak się patrzy. Przyjechaliśmy tutaj w poszukiwaniu spokoju. Wcześniej ciągle praca i praca, on w miejskiej bibliotece, ja w szwalni. Przyszła emerytura, zaczęliśmy myśleć o własnym kącie z dala od miejskiego zgiełku, a tu cisza, świeże powietrze, kawałek ziemi. Sprzedaliśmy mieszkanie w bloku, odkupiliśmy gospodarkę od Zytkowskiej. Wszystko zaczęło się układać. Bronek trochę ogarnął wnętrze domu, co się dało odnowił, planował uporządkować podwórze, zaorać kawałek pola pod ogródek. W wolnym czasie zaczął gromadzić opowieści o tych terenach, legendy, miejscowe opowiastki, takie różne historie, które po każdej wsi krążą. Zamierzał to wydać. Już nawet nauczyciel z miasteczka przepisał mu rękopis na komputerze... Bronek skontaktował się z kilkoma wydawcami, miał posyłać tekst do redakcji, ale pojawił się ten biznesmen, wykupił ziemię od innych i zaczął  nas nękać. Mąż zrobił się nerwowy, nie mógł spać w nocy, całymi dniami włóczył się po wrzosowisku. Kiedy zniknął, pomyślałam, że ten biznesmen maczał w tym palce, ale policja sprawdziła ten trop i wykluczyła jego udział. Już dwa lata jak go nie ma. To tyle...
Traczykowa umilkła i zapatrzyła się w ogień. Nie trudno było odgadnąć, o czym myśli. Miała najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam.
- Pani Heleno - powiedziałam - proszę nie tracić nadziei. W ciągu niespełna trzech tygodni moje dotychczasowe spojrzenie na świat uległo diametralnej zmianie. Jestem przekonana, że możliwe jest wszystko, nawet to, co wydaje się niemożliwe, całkiem odrealnione. Myślę, że pani mąż odkrył coś, co pozwoliło mu przedostać się na drugą stronę... do świata alternatywnego, istniejącego równolegle z tym naszym.
- Ależ Alu! Nie żartuj! - krzyknąłeś zdumiony. - To niemożliwe! Nie ma żadnego alternatywnego świata! Owszem, jest prawdopodobny w książkach, w literaturze, ale nie...
- Jest! Byłam w nim! To jedyne wytłumaczenie tego, co mi się przytrafiło - próbowałam cię przekonać. - Jakimś cudem udało mi się tam dostać! Coś mnie do niego ściągnęło! Przypuszczam, że Teresa, moja matka, pan Bronek też tam są! Pani Heleno, może mąż zostawił jakieś notatki, coś, co pomogłoby nam go odnaleźć, wyjaśnić całą sprawę?

20 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.55) - Bibliotekarzowa

                 
Wiki Arwena

            Pani Traczykowa, żona bibliotekarza, początkowo spoglądała na nas nieufnie. Nic dziwnego, mieszkała przecież sama na tym odludziu. Pojawienie się nieznajomych w tej okolicy mogło wróżyć tylko jedno, kłopoty. Nie zdziwiłabym się, gdyby pojawiła się w drzwiach ze strzelbą i stojąc teraz na progu, mierzyła do nas z dwururki. Scenariusz rodem z filmów sensacyjnych rozbawił mnie i dodał nieco animuszu. Pies ujadał coraz głośniej, szczerząc kły i rozgrzebując łapami śnieg. Kobieta stała na progu chaty w milczeniu. Mierzyliśmy się przez chwilę oczami. Ubrana w wełniany szary sweter, spódnicę i ciepłe botki z filcu sprawiała miłe wrażenie, jednak z jej spojrzenia, zaciśniętych ust dało się odczytać dystans i zniecierpliwienie.
- Czego tu chcecie? Nie sprzedam gospodarki! - powiedziała mocnym głosem.
- My nie w tej sprawie - odrzekłam ze spokojem. - Szukamy żony bibliotekarza. Chcielibyśmy porozmawiać o jego zaginięciu. Podobno zbierał informacje o tym, co dzieje się na wrzosowisku.
Zawahała się, potem kazała psu iść do budy i zaprosiła nas do chałupy. Kundel pokornie podkulił ogon. Minęliśmy pogrążoną w mroku sień, znaleźliśmy się w pokoiku o drewnianej podłodze. W pomieszczeniu panował porządek, co stanowiło kontrast z wyglądem podwórka i chaty z zewnątrz. Na pobielonych ścianach wisiały obrazki przedstawiające górskie krajobrazy, w jednym kącie stało łóżko, w drugim piec z zapieckiem, naprzeciwko ogromna półka z książkami, na środku stół przykryty zdobioną serwetą. Wszystko skromne, schludne i zadbane. Sama mieszkanka chałupy była kobietą o inteligentnym wyrazie twarzy i dużych smutnych oczach. Bibliotekarzowa posadziła nas przy stole, sama zaś podreptała w kierunku pieca, by zaparzyć herbatę.
- Zawsze to przy czymś gorącym łatwiej się rozmawia - rzekła.

19 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.54) - Chata za wzgórzem

        
                                                                      Wiki Arwena
       Za Tarninowym Wzgórzem leżała niewielka wioska, zaledwie cztery drewniane chałupy kryte strzechą. Wszystkie sprawiały wrażenie opuszczonych. Z komina jednej z nich sączył się cienkim słupem dym.
- Idzie pionowo w górę, to na pogodę - pomyślałam, patrząc na uśpioną wioskę.
Nic się tutaj nie zmieniło. Ojciec przyjeżdżał do wioski przed Wielkanocą. Stara Kukurydziowa, wdowa po czterech mężach, sprzedawała najlepsze w okolicy kurze jaja. Karmiła je wyhodowaną na własnym poletku kukurydzą. Nazywaliśmy ją Kukurydziową, choć na wszelkich papierach urzędowych tytułowali ją Jagną Zytkowską. Mieszkała sama, dzieci nie miała, a krewni powyjeżdżali i słuch po nich zaginął. W każdym razie o staruszce nie pamiętali. Obrabiała pole czym tylko mogła, czasem motyczką i rydlem. Kukurydza co roku rosła i rodziła dorodne kolby. Może dzięki temu jaja były duże, czasem z dwoma żółtkami w środku. Właśnie przy jej domu zatrzymałeś terenówkę. Stara pewnie od wielu lat nie żyje. Już wtedy wydawała się wiekowa. Nie, to niemożliwe, bym mogła ją jeszcze kiedyś zobaczyć. Powróciła we wspomnieniu. Widzę, jak pochyla się nad kurzymi grzędami, wyjmuje z nich jaja i wkłada do brudnego fartucha, coś szepcząc pod nosem, może jakieś zaklęcia. Kury gdakały wtedy jak szalone. Kukurydziowa sypała im ziarno, wołając na całą dolinę "Cip cip! Cip cip!"
      Neron nastroszył sierść, słysząc ujadanie psa. Gospodarstwo, ogrodzone starym, gdzieniegdzie spróchniałym płotem, było zaniedbane. W obejściu stała murowana obora, przy niej pochylona od starości szopa. Zagrodził nam drogę czarny, kudłaty kundel, który uwiązany na łańcuchu sięgał aż do furtki. W niewielkim oknie poruszyła się firanka. Kiwnąłeś w tym kierunku, dając znak, że nie mamy złych zamiarów. Po chwili drzwi chałupy otworzyły się i stanęła w nich kobieta, na oko licząca sobie około sześćdziesięciu lat.

18 lutego 2015

Agnes (cz.11) - Wiersze

               Agnes przyszła w nocy. Usiadła na brzegu łóżka ubrana w piżamę męża. Turlając po kołdrze małą szklaną kulę, nuciła piosenkę o Stasieńku, który zginął na wojnie. Leżę z otwartymi oczami, odganiam sen. Agnes płacze. Przyglądam się jej drobnej postaci, głaszczę spojrzeniem drżące ramiona, porównuję ich kształt z cieniem rysującym się na ścianie. Wnętrze pokoju rozjaśnia blask księżyca. Jest duszno."A jak poszedł Stach na boje, zaszumiały jasne zdroje..." Uczyłam się tego tekstu. Powtarzałam go kilkakrotnie, czasem w nocy, kiedy wszyscy spali, a ja skulona pod kołdrą szeptałam wiersze jak pacierz. Ulubione teksty poetyckie i prozatorskie. Mam je nadal w pamięci. "A jak poszedł król na wojnę, grały jemu surmy zbrojne..."


Powrót na wrzosowisko (cz.53) - Wspomnienie

              Back płoszył kuropatwy. Gonił za nimi jak oszalały, tarzał się w śniegu, wczołgiwał pod krzaki tarniny. Gdy szusowaliśmy ze stoku, on węszył, biegał i szczekał, próbując schwytać wróbla albo zwinną sikorkę. Uganiał się za zającami. Tropił sarny, a kiedy trafiał na ślady wilka, niespokojnie strzygł uszami i stroszył sierść. Przybiegał do samochodu zziajany, z sierścią oblepioną śniegiem, z zaplątanymi w niej gałązkami i sosnowym igliwiem, szczęśliwy. Czyściliśmy mu futro, delektując się zapachem pieczonej kiełbasy. Ojciec rozpalał ognisko. Suche, żywiczne gałązki trzaskały w ogniu, iskry unosiły się wysoko, gasnąc w mroźnym powietrzu, a my na długich, zaostrzonych, leszczynowych patykach piekliśmy kiełbasę i wrzucone do żaru ziemniaki. Wspomnienie nielicznych chwil beztroski, kiedy zapominaliśmy o chorobie matki. Staś tańczył wokół ogniska jako wódz Apaczów, Back szczekał radośnie, a ojciec grał na organkach. Teraz, po wielu latach, Tarninowe Wzgórze poznało mnie i powitało śniegiem, świergotem ptaków, świeżym, mroźnym powietrzem. 

17 lutego 2015

Imbirowy sen (cz.5) - Zapomnienie

- Niestety, niewiele wiem o imbirze, ale chętnie posłucham o jego magicznych właściwościach. Znam jedynie piwo imbirowe - odpowiedziałem, zerkając na wirujący po powierzchni herbaty plasterek.
- A teraz zasmakuje pan w imbirowej herbatce - odparła i uśmiechnęła się, ukazując równy rząd białych zębów.
Była ładna. Idealna sylwetka, zamszowy głos, naturalna elegancja gestów i jakaś nieokreślona lekkość w sposobie bycia sprawiły, że poczułem się przy tej kobiecie onieśmielony. Patrzyła na mnie bez cienia zażenowania, jakby spodziewała się po mnie czegoś niezwykłego, może jakiegoś znaku niosącego określone znaczenie, tylko dla niej czytelne. Siedzieliśmy w milczeniu, przyglądając się sobie uważnie. Na chwilę zapomniałem o otaczającym nas świecie, o prawdziwym celu tego spotkania, o profesorze Urbanowiczu, artykule, samochodzie porzuconym wśród gwarnych ulic i kelnerze, który niepostrzeżenie postawił przede mną szklankę z gorącym, aromatycznym płynem.

Powrót na wrzosowisko (cz.52) - Matka Wilczyca

      Staś bał się zostawać z matką. Właściwie to był jedyny powód dla którego jeździł z nami na Tarninowe Wzgórze. Mówił, że matka to wilczyca, która zakradła się pewnej nocy do kuchni i gdy wszyscy spali, rzuciła się na krzątającą po pomieszczeniu kobietę, rozszarpała jej ciało na strzępy, nasyciła się świeżą krwią, a potem przybrała ludzką postać. Początkowo ojciec śmiał się z dziecięcych opowieści o wilkołaku, ale gdy pewnego dnia spostrzegł, jak syn z przerażeniem i odrazą odsuwa się od matki, brał chłopca do siebie na noc i nigdy nie zostawiał go samego z kobietą, której zresztą coraz częściej zdarzały się stany otępienia i całkowitego wycofania z rodzinnego życia. W dzień przesiadywała w pokoju, zupełnie się o nas nie troszcząc. W nocy tłukła się po domu jak opętana, nie dając nam spać. Bywało, że rano zastawaliśmy w kuchni bałagan, porozrzucane garnki, skorupy naczyń, skażone odchodami jedzenie. Z czasem ojciec przejął wszystkie domowe obowiązki, a matkę zamykał w pokoju, by nikomu nie zrobiła krzywdy. Podjął również starania, by umieszczono chorą w zakładzie psychiatrycznym. Kiedy decyzja zapadła, matce nagle się polepszyło. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wróciła do rzeczywistości i na powrót stała się zwyczajną gospodynią domową, a my mogliśmy spokojnie wyprawiać się na narty. Staś jeździł już wtedy całkiem nieźle.

15 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.51) - Tarninowe Wzgórze

Terenówka podskakiwała na nierównej drodze. Kuropatwy pierzchały niemalże spod kół, na co Neron reagował głośnym szczekaniem.
- Cicho, wariacie! Obudził się śpiący królewicz! - krzyczałeś ze śmiechem i spoglądałeś w lusterko. - No jak tam, Alu, śniadanie na miejscu?
- Oj, zwolnij odrobinkę! Ranek taki cudny! Dawno tutaj nie byłam - odpowiedziałam, rozglądając się z ciekawością.
W przejrzystym, mroźnym powietrzu okolica odsłaniała swoje piękno. Po obu stronach drogi wznosiły się strome stoki porośnięte tarniną. Ojciec przywoził nas tutaj na narty. Mieliśmy swoje ulubione tory, którymi zjeżdżaliśmy bez obawy, że narta zaczepi o jakiś występ skalny czy korzeń. Raz w roku, w jeden z jesiennych dni wybieraliśmy się na Tarninowe Wzgórze, by oczyścić nartostradę z przeszkód. Staś uczył się na mniej stromym stoku, ja zaś pewnie śmigałam w dół, więc ojciec pozwalał mi szusować tutaj. Tarninowe wzgórze było jednym z moich ulubionych miejsc.

14 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.50) - Bibliotekarz

          Pani Róża nie pojawiła się już tego ranka. Mieliśmy ją spotkać dopiero wieczorem, kiedy wracaliśmy do hotelu z zamiarem spędzenia w nim kolejnej nocy. Myśl o niej nie dawała mi spokoju. Czyżbyśmy już się spotkały? Kim była ta staruszka? Zwróciła się do mnie z taką serdecznością, jakbyśmy znały się od lat. Dlaczego jej nie pamiętam? A może z kimś mnie pomyliła, z kimś podobnym, o tym samym imieniu? Postanowiłam porozmawiać z panią Różą, gdy tylko nadarzy się okazja, tymczasem czekał nas dzień pełen niespodzianek. Uzbrojony w notatnik i swoje szczęśliwe pióro zaraz po śniadaniu obwieściłeś, że wyruszamy na wieś, by odnaleźć wdowę po zaginionym bibliotekarzu. Nie pomogły moje protesty, próby przekonania cię, abyś przypadkiem, kiedy znajdziemy nieszczęsną kobietę, nie zwracał się do niej w ten sposób. A co jeśli mężczyzna żyje? Przecież nigdy nie znaleziono biedaka. Żaden dowód nie potwierdził jego zgonu, a żona ciągle wierzy, że mąż wróci do domu. Upierałeś się przy swojej racji.
- Nie sądzę, by facet żył - mówiłeś ze spokojem, zapisując coś w notesie. - Pamięta pani, co mówił właściciel baru? Bibliotekarz przepadł bez wieści. Wyszedł na wrzosowisko na codzienny, poobiedni spacer. Nic ze sobą nie zabrał, żadnego dokumentu, nawet nie ubrał się ciepło. Dlaczego? Bo zaraz miał wrócić! To dowodzi, że przepadł tak samo jak pani matka i ta jej opiekunka. Ktoś go pewnie ukatrupił! Musi się tutaj kręcić jakiś psychopata.
- Nie ma na to dowodów. To tylko pana domysły. Nic nie świadczy o tym, że wszyscy troje nie żyją! - krzyknęłam. - Taaa opiekunka ma na imię Teresa! Niech pan tak ją nazywa!
- Proszę się uspokoić - spojrzałeś na mnie z nad kartki papieru. - Nawet nie jest pani pewna, czy przeżycia ostatnich tygodni miały miejsce w rzeczywistości, czy są projekcją wyobraźni. Chcę pani pomóc wyjaśnić sprawę, a przy okazji zyskać frapujący materiał do książki. Proponuję zacząć od mówienia sobie po imieniu.
- Dobry pomysł! Ja zaś proponuję, abyś nic nie wspominał tej kobiecie o śmierci męża. Czuję, że zguba znajdzie się wkrótce i może będzie ci mogła podsunąć sensacyjny materiał do twojej książki. Nie zdziwiłabym się, gdyby bibliotekarz utknął na jakiś czas w tym samym świecie, w którym tkwiłam ja przez minione tygodnie. Skoro ja wróciłam, on też pewnie odnajdzie drogę do domu...

Powrót na wrzosowisko (cz.49) - Tajemnica

Tylko tyle. To jedno zdanie osłodzone kolejnym życzliwym uśmiechem, pełnym ciepła, mądrości i zrozumienia. Nie odpowiedziała na moje pytające spojrzenie. Odwróciła się i lekko pochylona podreptała w kierunku drzwi pokoju, skąd dobiegało ciche miauczenie kota. Neron leżał pod stołem z łbem wtulonym w twoje nogi i nie reagował na znajomy, znienawidzony dźwięk.
- Co z tobą, brachu? Ogłuchłeś? - zapytałeś, najwyraźniej zdziwiony reakcją pupila.
Pies nie odpowiedział. Posapywał tylko, najwyraźniej usatysfakcjonowany sposobnością poleniuchowania wśród smakowitych zapachów. Spał w najlepsze, ignorując pomruki kota  ukrytego w czeluści któregoś z hotelowych pokojów. Dźwięk niósł się wśród ciszy.
- Niesamowite! - zakrzyknąłeś, uniósłszy dłoń do czoła. - On nie cierpi kotów! To miejsce działa na niego w dziwny sposób!
- Nie tylko na niego - dodałam, patrząc w kierunku drzwi, za którymi znikła tajemnicza staruszka.

13 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.48) - Śniadanie

         Pani Róża należała do tego gatunku ludzi, którzy bez względu na okoliczności nigdy nie tracą pogody ducha i stale z jednakowym zapałem wychodzą życiu naprzeciw. Spoglądała na nas z dobrotliwym uśmiechem, jakby ten wyraz twarzy był jedynym, który znała i ofiarowywała nowopoznanym ludziom.
- Dziękuję za pyszne śniadanie - rzekłam, kiedy góra smacznej jajecznicy zniknęła z talerza, a ja poczułam, że wstępują we mnie siły i chęć działania. - Ugoszczono nas tak serdecznie, jakbyśmy byli nie klientami tego hotelu, ale pani najbliższymi.
Roześmiała się i klasnęła w dłonie, aby okazać, jak bardzo ją cieszą moje słowa, po czym szepnęła:
- Ależ my się znamy, moja droga Alicjo!

12 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.47) - Pani Róża

Wiki Arwena
Pani Róża czekała ze śniadaniem. Jadalnia kusiła zapachem jajecznicy i kawy. Staruszka stała na środku niewielkiej, pomalowanej na groszkowo sali, zapraszającym gestem wskazując miejsca przy zastawionym stole. W fartuszku ozdobionym makami, z siwymi włosami spiętymi w kok, łagodnym spojrzeniem i serdecznym, delikatnym uśmiechem przypominała mi babcię. Przyjeżdżała na wrzosowisko raz w roku. Był to czas najcudowniejszych, świątecznych smaków. Czas, kiedy wigilijne pierogi, klejone przez babcię, wypieszczone przez nią, wyczekane, rumieniły się na rozgrzanym masełku. Smak dzieciństwa! Do dziś mam je przed oczyma. Najlepsza była chrupiąca skórka. Zawsze rozgryzałam każdego uważnie, jakby miała z niego wyskoczyć błyszcząca moneta. Moneta wkładana do środka przez ukochaną babcię. Wspomnienie wysmukłej postaci pochylającej się nad kuchennym blatem, cierpliwej i zawsze uśmiechniętej. Jakże mi smakowały te babcine, złote pierożki ze skarbem w środku.

11 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.46) - Niewidzialne

Wiki Arwena
Było już po siódmej, kiedy zapukałeś do drzwi. Faza najtwardszego snu minęła. Kilka godzin odpoczynku sprawiło, że poczułam się silniejsza. Jaśniej patrzyłam w przyszłość, wierząc, że wydarzenia poprzedniego dnia są elementami pewnej układanki i wcześniej czy później uda mi się złożyć je w całość. W ciągu miesiąca moje życie uległo ogromnej zmianie. To, co kiedyś wydawało mi się absurdem, wymysłem ludzi, którzy swoimi odrealnionymi opowieściami pragną za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę, urzeczywistniło się. Wkroczyło bezszelestnie w moje życie i zadomowiło się w nim, nie pytając mnie o zgodę. Poddałam się woli niewidzialnego i pozwoliłam prowadzić, a kiedy odeszło, poczułam się porzucona i samotna. 

10 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.45) - Świt

Tak, to tylko sen. Wkrótce świt. Back szczeka. Ojciec wychodzi do pracy. Psisko zrywa się z kojca, biegnie na spotkanie. Ach, jak głośno szczeka! Słyszę kroki dobiegające z werandy, skrzypienie otwieranych drzwi od szopy. Zaraz rozlegnie się warczenie diesla.  Już tak wiele razy milkło, kiedy samochód wjeżdżał na pooraną kołami drogę i oddalał się w kierunku miasteczka. Auto po kilku minutach chowało się za pierwszym zakrętem, by wieczorem znów pokazać się wśród wzgórz. Czasem wybiegałam z łóżka, patrzyłam na skuloną postać ojca. Wyczuwał, że patrzę, bo kiedy szedł do szopy, przystawał, oglądał się i machał na pożegnanie.
- Pa, tatusiu! - krzyczałam, rysując na wilgotnej szybie serduszko.

09 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.44) - Obawy

Sen nie chciał nadejść. Szorstka, pachnąca krochmalem pościel szeleściła za każdym poruszeniem. Co przyniesie kolejny dzień? Kim okaże się ten tajemniczy mężczyzna, który okazał mi tyle troski. Zjawił się tak nagle. Przez chwilę zaczęłam wątpić, czy jest pisarzem. Może wraz z Neronem okażą się kolejnym wytworem wyobraźni. Może sobie ich wymyśliłam? Obudzę się rankiem i nie tylko ich już nie zobaczę, ale to, co dziś się zdarzyło, będzie tylko snem. Teresa obudzi mnie śpiewem, poda na stół szarlotkę i zaparzy świeżej kawy.

08 lutego 2015

Łabędź

                                                                             Wiki Arwena

Powrót na wrzosowisko (cz. 43) - Hotel u Róży

       Zarekomendowany przez barmana hotel wydał mi się rajem. Schludny pokój z łazienką i dostępem do telewizji stanowił nie lada luksus w tym niewielkim, zaniedbanym budynku. Odrapany z tynku front hoteliku odstraszał brzydotą. Jedyną jego ozdobą była podświetlona na czerwono  nazwa "Hotel u Róży". Nasze pojawienie się zdziwiło właścicielkę. Miła, lekko zgarbiona staruszka po dokonaniu niezbędnych formalności wręczyła nam klucze do dwóch najlepszych pokojów z życzeniami "dobrej nocy". Ostatni goście dokonali wpisu w książce meldunkowej pod datą 14 października. Mając w pamięci słowa barmana, pomyślałam, że to zapewne jacyś fascynaci leśnych wypraw, może grzybiarze albo myśliwi, choć ci ostatni szukali zazwyczaj kwaterunku na wsi.
- Nawet nie wiem, jak ma pan na imię - zapytałam, kiedy stanęliśmy przy drzwiach pokojów.
- Wojtek - odpowiedziałeś ciepło. - Nazywam się Wojciech Abramski. Jestem pisarzem i czuję, że natknąłem się na ciekawy materiał do kolejnej książki.
- Wojciech Abramski? Tak mało czytam... - szepnęłam, uświadamiając sobie, że od wielu lat nie czytałam nic ponad artykuły naukowe zamieszczane w biuletynach. 
- Oj, nie jestem aż tak popularny - odparłeś ze śmiechem. - Chyba największym miłośnikiem moich książek jest Neron.
- Od razu widać, że kocha pan zwierzęta. Miałam kiedyś w dzieciństwie psa Backa, uwielbiałam go - dodałam i poczułam w sercu ukłucie.
- Posmutniała pani, a o przyjaciołach powinno mówić się z radością - powiedziałeś, głaszcząc po pyszczku Nerona, który stał na dwóch łapach przy twoich nogach i dopominał się o kolejne pieszczoty. - Chodź, piesku, pani Ala powinna odpocząć po wrażeniach dnia. Niech pani śpi dobrze, czeka nas jutro robota.
- Dobranoc, panie Wojtku! - zawołałam.
Nigdy nie spotkałam nikogo takiego jak ty. Pochylałeś się nad Neronem i z czułością głaskałeś go po lśniącej sierści, a on odwzajemniał pieszczotę, liżąc cię w dłoń i skomląc radośnie. Znajome wzruszenie...

07 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.42) - Postanowienie

- Chodźmy stąd - powiedziałeś, skinąwszy na właściciela lokalu na znak, że chcemy uregulować rachunek.
Mężczyzna, przeciskając się wśród gwarnej ciżby, podszedł do naszego stolika i zapytał uprzejmie:
- Podać coś jeszcze?
- Nie, dziękuję, proszę o rachunek. Czy w mieście jest jakiś hotel, w którym moglibyśmy przenocować?
- Po drugiej stronie rynku. Nie ma tam luksusów, ale można wypocząć w spokoju. Rzadko ktokolwiek zatrzymuje się tutaj. Czasem jacyś grzybiarze, myśliwi albo wędkarze, ale oni wolą nocować za miastem. Zaraz przyniosę rachuneczek.
- A gdzie mieszka żona tego bibliotekarza, o którym pan wspominał? - zapytałam, gdy barman zbierał się do odejścia.
- Ooooo, to daleko! Dzisiaj nie dacie rady tam dotrzeć! Za Tarninowym Wzgórzem jest taka maleńka wioska...
- Wiem, gdzie to jest! - przerwałam się mu w pół zdania. - Jak się nazywa ta kobieta?
- Helena Traczykowa - odpowiedział mężczyzna i odszedł w kierunku baru, gdzie pochylił się nad kasą, by przygotować rachunek.
- Jeszcze panu nie podziękowałam za pomoc - zwróciłam się do ciebie i po raz pierwszy tego dnia na mojej twarzy pojawił się uśmiech. - Dużo pan dla mnie zrobił, a ja zajęta sobą nie miałam okazji odwdzięczyć się dobrym słowem. Prawdę mówiąc, nie wiem jeszcze, co mam dalej z tym wszystkim zrobić. Postanowiłam zostać jeszcze w miasteczku i spróbować rozwikłać zagadkę.
- Niech mi pani nie dziękuje, będzie na to pora - szepnąłeś, nachylając się w moim kierunku nad stolikiem. - Ja też jeszcze tu zostanę. Cała ta historia zaintrygowała mnie i mam nadzieję, że zgodzi się pani, abyśmy razem zabawili się w detektywów. Najpierw jednak musimy porządnie się wyspać! Za dużo wrażeń jak na jeden dzień.
- Padam z nóg... - odszepnęłam.

06 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.41) - Gwar

              To tylko domysły. Wizja przemęczonego umysłu, który domaga się odpoczynku. W barze zrobiło się gwarno i ciasno. Jakiś pijaczyna awanturował się przy stoliku w rogu sali, a właściciel baru uciszał go, grożąc zamknięciem kredytu. Przeważali mężczyźni, choć wśród gromady były również kobiety, zapewne stałe bywalczynie lokalu. Wychylały  kieliszki wódki i kufle piwa na równi z innymi, śmiały się, któraś zaintonowała jakąś smętną piosenkę. Teresa także nuciła takie melodie. Nie, ktoś taki nie może być zły. Jej pogodne usposobienie, skłonność do dowcipkowania przeczyły takiemu myśleniu. To dobra, silna kobieta, która po śmierci męża zapragnęła służyć innym. W takim razie co chce mi przekazać? A moja matka? Nikt nie zawiadomił mnie o jej zaginięciu. Na dworze robiło się ciemno. Ludzie ściągali gromadami do jedynego w miasteczku baru. Niektórzy spoglądali na nas nieufnie. 

05 lutego 2015

Agnes (cz.10) - Listy

        Nareszcie urlop. Zaczął się od słońca. Rankiem delikatne promienie osuszyły twarz Agnes, przypominając, że najwyższa pora wstać. Obudziła się ze straszliwym bólem głowy, podwyższoną temperaturą i osłabieniem. Ostatnie dni w pracy dały jej się we znaki. Pomimo nie najlepszego samopoczucia cieszyła się perspektywą wolnych dwóch tygodni. Wieczorem zadzwonił mąż z informacją o pomyślnym zakończeniu podróży do Hiszpanii. Bała się o niego, teraz poczuła ulgę. Potem sms. Napisałaś. To było tylko kilka słów. Spałaś dobrze i z samego rana postanowiłaś zająć się porządkowaniem pokoju. Kilka słów, a wprawiły Agnes w dobry nastrój. Dawno tak nie pisałaś. Dzień zaczął się od pomyślnych wiadomości. Oby tak dalej. Tylko ta głowa. Postanowiła jak najszybciej uporać się z dokuczliwą infekcją, która od kilku dni odbierała jej chęci do życia. Wizyta u lekarza okazała się uzasadniona. Ma leżeć, grzać się, jeść tabletki, popijać syrop i przez kilka dni unikać mroźnego powietrza. Nawet jej to na rękę. Dawno nie leniuchowała, a teraz przynajmniej poświęci więcej uwagi sobie.
- Jest dobrze… - pomyślała, spoglądając w lustro.
Chciała każdego dnia napisać kilka zdań. Będzie stukała te swoje listy na komputerowej klawiaturze, bo łatwiej i szybciej. Postępując w ten sposób, czuła się trochę jak przestępca. Łamała przecież od wieków ustalone reguły sztuki epistolarnej. Wieczorem zaczął padać gęsty śnieg. Mokre płatki błyszczały w świetle przydrożnych lamp. Zamknęła oczy. Ponad ciemnymi chmurami niebo było przecież pełne gwiazd. Na wschodzie Orion – mityczny myśliwy, w którym zakochała się Artemida i kiedy ukąsił go skorpion, uczyniła ukochanego najpiękniejszym gwiazdozbiorem na zimowym niebie. Patrzysz czasami w gwiazdy? Gdy jedna z nich spada, gaśnie gdzieś ludzkie życie, a marzyciele wypowiadają życzenie w nadziei, że się spełni. Ojciec powtarzał zawsze, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę, która pewnego dnia zniknie z niebieskiego firmamentu, robiąc miejsce dla innej. Na chwilę zabłysną łzy w oczach kogoś bliskiego, by potem spłynąć delikatnym promieniem do serca i tam znaleźć spokojną przystań. Nasze gwiazdy lśnią jeszcze na niebie mocnym światłem. Na moment ich świetliste drogi skrzyżowały się. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do tej myśli. Zegar wybił właśnie dwudziestą, kiedy ciepło ubrana czekała w bramie na zamówioną taksówkę.

Zagraj, Świerszczyku

                                                                                                              Wiki Arwena

04 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.40) - Zła krew

- Lepiej nie kusić złego. Teresa zawsze tak mówiła... - szepnęłam, czując, że opowiedziana przez barmana historia szybko zadomowiła się w mojej głowie jak ktoś dawno wyczekiwany.
Czyżbym była przygotowana na takie zakończenie opowieści? Matka - demon przyzywa córkę na wrzosowisko, by poznała prawdę o rodzinie? Ojciec ożenił się z wampirzycą? A może to zemsta za porzucenie matki, wydanie jej na pastwę samotności, wyrzeczenie się skalanej złem krwi? Matka zwabiła do siebie młode małżeństwo. Zabiła mężczyznę, najwyraźniej odpornego na wpływy demonów, pozorując tragiczny wypadek w lesie. Zdeprawowała jego żonę, przemieniając ją w łaknącego krwi potwora, który na swą pierwszą zdobycz wybrał Alfreda. Jego krew była konieczna do całkowitej przemiany. Ów eliksir, o którym wspominała podczas ostatniego obiadu, miał zapewnić jej nieśmiertelność. Teresa udawała zakochaną, bawiła się mężczyzną, by w końcu, wyssawszy z niego krew, przeistoczyć się w uosobienie zła i uczynić ze swej ofiary żywego trupa. Dlaczego zainscenizowały całe to przedstawienie jeszcze raz przede mną? Co chciały mi przekazać? Jestem jedną z nich? Ma to być zachęta dla mnie? A może ostrzeżenie? Jaką rolę mam w tym wszystkim odegrać? Ściągnęły mnie tutaj... W jakim celu?

03 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.39) - Wampirzyce

- A żona aptekarza? - zapytałam.
- Po śmierci Witka mieszkały na wrzosowisku same. Sklepikarz zawoził im żywność. Zaczął tam bywać często, dwa i trzy razy w tygodniu, tłumacząc, że pomaga kobietom w różnych przydomowych pracach. W miasteczku wrzało od plotek. Mówiono: "Jeszcze Wituś nie ostygł w grobie, a Teresa przyjmuje konkury drugiego!"  Aż jednego dnia, zdaje się w listopadzie, po pierwszych śniegach, znaleziono sklepikarza nieżywego. Biedak, podobno nie miał w sobie kropli krwi. Wyssały z niego co do jednej!
- Jak to wyssały? - przerwałeś zaskoczony.
- A tak to... wampirzyce z wrzosowiska! Komendant zastał pusty dom. Zjechało się policji z całego powiatu. Początkowo myślano, że morderca zabił wszystkich troje. Zwłoki sklepikarza wywiózł na wrzosowisko i zostawił w furgonetce, a ciała kobiet porzucił w innym miejscu. Przeszukano okolice, sprowadzono nawet nurków, aby przetrząsnęli pobliski staw. Nic nie znaleźli. Teresa i aptekarzowa zapadły się pod ziemię. Alfreda pochowano na wzgórzu. Kilka dni po pogrzebie ktoś rozkopał grób i ukradł zwłoki. Na ludzi padł blady strach, zwłaszcza, że byli tacy, którzy daliby rękę sobie uciąć, że widzieli sklepikarza pędzącego przez wrzosowisko w rozgruchotanej furgonetce. Ludzie gadali, że wampirzyce dopadły kochasia, a on po tym ich ugryzieniu wylazł z grobu, by jak one sycić się świeżą, ludzką krwią. Dom jest przeklęty i nikt tam nie chodzi. Radzę wam, trzymajcie się z daleka. Nie ma co kusić złego...
W tym momencie drzwi skrzypnęły, buchnęło z zewnątrz mroźne powietrze i do sali wszedł barczysty mężczyzna. Zatarł ręce, usiadł za jednym ze stołów, rozparł się na krześle  i znacząco mrugnął na właściciela baru:
- Szefie, to co zawsze o tej porze, tylko dziś podwójne. Mróz jak diabli!


02 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.38) - Witek

Zapadła cisza. Bałam się pytać o cokolwiek.
- Ludzie mówią, że na wrzosowisku straszy - zaczął mężczyzna. - W nocy słyszano tam śmiechy, kwilenie dziecka, jęki i skomlenie. Może to odgłosy zwierząt. Sam nie słyszałem, to nie wiem. Był w miasteczku emerytowany bibliotekarz, który zbierał od ludzi wszystkie te historie, podobno je spisał. Jego żona powie pewnie więcej...
- Co się z nim stało? 
- Przepadł bez wieści...
- A Teresa i Alfred? - zapytałam.
- Będzie już chyba z 10 lat, jak przyjechała ze swoim mężem Witkiem na wrzosowisko i zamieszkali w starym domu. Żyła jeszcze żona po aptekarzu. Dziwna to była kobieta. Podobno czarownica. Po śmierci aptekarza i wyjeździe córki prawie w ogóle nie wychodziła z domu. Czasem widziano ją na cmentarzu, ale do miasteczka nigdy nie zachodziła. Przygarnęła Teresę i Witka pod dach w zamian za opiekę nad domem. Z Witka chłop był pracowity, doglądał obejścia i robił w lesie jako drwal. Teresa zajmowała się domem i opiekowała staruszką, która zaniemogła po wylewie. Lekarz z miasteczka był u aptekarzowej ze dwa razy, ale potem wróciła do zdrowia i już pomocy nie potrzebowała. Na wrzosowisku zaczął bywać sklepikarz Alfred, zawoził prowiant. Ludzie plotkowali, że podkochuje się w Teresie, ale jak było naprawdę... nie wiem. Wkrótce potem Witka przycisnęło drzewo w lesie...

Promyk Świetlny (Bajka dla mojego przyjaciela)


Dla Natalki
        Kiedy byłam mała, lubiłam patrzeć w gwiazdy, a one mrugały do mnie radośnie. Tata powiedział, że na pewno zostanę astronomem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, kim jest astronom. Mama wytłumaczyła mi więc, że to taki poważny pan w okularach i garniturze, który przez cały czas obserwuje gwiazdy przez przyrząd zwany teleskopem. Po jej słowach od razu stwierdziłam, że nie zostanę astronomem. Choćby dlatego, że lubiłam swoją spódniczkę w kratkę i za nic nie założyłabym garnituru. Tata jak to tata, żartował!
Gwiazdy wcale nie obraziły się na mnie za to, że nie chciałam być astronomem. W bezchmurne wieczory uśmiechały się, a czasem mówiły do mnie, powierzając mi swoje sekrety. Chowałam te ich tajemnice w sercu, nikomu o nich nie wspominając... ani babci, ani mamie, ani nawet ulubionemu koledze Mariuszowi. Bo tak już jest wśród przyjaciół, że ofiarowane sobie sekrety przechowują w sercu jak skarby w szkatułce. Gwiazdy naprawdę mnie kochały. Kiedy było mi smutno, błyszczały jaśniej i jaśniej! Wtedy smutek drżał ze strachu i uciekał gdzie pieprz rośnie! Niekiedy gwiazdy tuliły mnie do snu, opowiadając mi niezwykłe historie. Oto jedna z nich…
      Natalka ma ciekawego przyjaciela. Jest nim Promyk Świetlny. To niezwykła przyjaźń! Aaaaaaa… Nie wiesz, kim jest bohaterka mojej opowieści? No tak… Powinnam ją ci od razu przedstawić! Natalia chodzi do przedszkola. Jest już więc duża! Łatwo policzyć, że ma pięć latek. Mieszka na wsi i musi dojeżdżać do przedszkola aż dwa kilometry. Do przedszkola zaprowadza ją babcia. Co rano maszerują dziarsko do przystanku, wesoło śpiewając:
Jestem sobie przedszkolaczek,
Nie grymaszę i nie płaczę!
Tego ranka, w którym Natalka spotkała po raz pierwszy swojego przyjaciela, przedszkole było zamknięte. Akurat zbliżało się Boże Narodzenie. Na dworze mróz tak siarczysty, że mama kazała dziewczynce siedzieć w domu i bawić się w swoim pokoju. Pani z telewizji o uroczym uśmiechu wróżki poinformowała dziadziusia siedzącego w wielkim fotelu przed ekranem o tym, że w Betlejem w ubogiej stajence wkrótce narodzi się Jezus. Dziewczynka pomyślała ze smutkiem, że zimno będzie małemu Jezuskowi w tej nie ogrzewanej stajence. Tata czytał gazetę. W wielkich okularach wspartych na długim nosie wyglądał śmiesznie. Mama krzątała się po kuchni, skąd po całym mieszkaniu roznosił się zapach aromatycznych ciast. Natalka poszła do swojego pokoju, usiadła przy oknie i zaczęła się nudzić. Chciała się bawić. Tego dnia wydawało jej się jednak, że nikt nie zwraca na nią uwagi. Każdy zajęty swoimi sprawami zdawał się nie pamiętać o jej istnieniu. Nawet zabawki obraziły się na dziewczynkę. Klocki w gniewie porozchodziły się po całym pokoju. Lalki nie chciały się ubrać, ze złością wskoczyły do wielkiego pudła na puzzle. Słoń z różowej porcelany opuścił trąbę, a Mikołaj w czerwonym kubraku zgubił w zdenerwowaniu worek z prezentami. Wtedy właśnie pojawił się niespodziewany gość… Wleciał przez okno niczym rakieta. Przesmyknął się między szybkami akwarium, odbił się od blatu stołu, wylądował na ścianie, rozpłaszczył się na niej i przybrał postać barwnej plamki. Rybki zdziwione wyjrzały zza kamieni.
- A to co za powietrzny akrobata? – skomentowały nagłe przybycie gościa.
Natalka siedziała przez chwilę nieruchoma. Nic dziwnego! Zaskoczona wizytą nieznanego gościa nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Prze…prze.. przepraszam… Kim Ty jesteś? – zapytała w końcu barwny punkcik drżący na ścianie.
- Jestem Świetlnym Promykiem. – odpowiedział wesoło barwny punkcik.
- Świetlnym Promykiem… - dziewczynka powtórzyła cicho za przybyszem i po chwili, przypomniawszy sobie widocznie to, co mówiła jej mama o obcych, dodała głośniej. – Nie znam Cię! Chyba pomyliłeś adres? Mama zabrania mi rozmawiać z nieznajomymi. Idź sobie! Jestem zajęta!
Tak naprawdę to przybysz podobał się Natalce. Przyglądała mu się ukradkiem i coraz mocniej biło jej serduszko. Jej nowy znajomy był śliczny. Jego czupryna mieniła się całą gamą barw. Były tam pasemka żółte, pomarańczowe, czerwone, zielone, niebieskie i fioletowe…Ach, Promyk był niesamowity! Natalka była nim zachwycona. Coraz śmielej spoglądała na niego i czuła, że w jej sercu kiełkuje milutkie ciepło.
- Natalko, przepraszam, nie chciałem ci przeszkodzić. – delikatnym głosikiem powiedziało barwne czupiradełko. – Właśnie biegałem z siostrzyczkami i braciszkami wśród lodowych sopelków, kiedy cię zobaczyłem. Byłaś taka smutna…Pomyślałem więc, że zaproszę cię do zabawy.
Natalka spojrzała z niedowierzaniem na kolorowego duszka. Kto chciałby bawić się z takim smutasem jak ona? A Promyk ciągnął dalej:
- Nie jestem obcy. Znamy się już od dawna. Kiedy rankiem wstajesz do przedszkola, ja pomagam ci znaleźć ubranko, ogrzewam twoje zziębnięte stópki i wskazuję ci drogę do łazienki.
- Promyku! – krzyknęła Natalka. – Jestem pewna, że nigdy do tej pory cię nie widziałam w swoim pokoju, ale jesteś bardzo podobny do tęczy, którą mi kiedyś pokazał tata. Czy jesteś może jej krewnym?
Promyk uśmiechnął się do dziewczynki i zaczął swój wykład:
- Tak Natalko! Tęcza to moja starsza siostrzyczka. Całe moje rodzeństwo przyjaźni się z kropelkami wody. Wczoraj, gdy twoja mama przesunęła akwarium blisko okna, a ciebie nie było w pokoju, zakradłem się tutaj, by porozmawiać z moimi znajomymi kropelkami wody. To one opowiedziały mi o twoich smutkach. Chciałbym zostać twoim przyjacielem Natalko…
Dziewczynka nie mogła już kryć radości. Podskoczyła w miejscu, a potem podbiegła do Promyka. Nowy przyjaciel przytulił się do różowego policzka Natalki. Odtąd dziewczynka czekała na swego przyjaciela co rano. Promyk wymyślał różne zabawy. Bawili się a to w chowanego, a to w berka! Radości nie było końca!

01 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.37) - Bar

        Dochodziło południe, gdy dotarliśmy do miasteczka. Wjechaliśmy w puste, zaśnieżone uliczki. Nigdzie żywej duszy, jedynie snujący się z kominów dym zdradzał ludzką obecność. W rynku znaleźliśmy przytulny bar, dobre miejsce na posiłek. Byłam zmęczona i wciąż zdezorientowana. Nie wiedziałam, co dalej począć. Jedliśmy w milczeniu. Żurek, bogato przyprawiony majerankiem, smakował wyśmienicie. Teresa uważała tę aromatyczną przyprawę za afrodyzjak i twierdziła, że zmieszana z piżmem i zajęczym sadłem leczy bezpłodność. Wiosną siała majeranek na grobie Witka, gdyż według pradawnych wierzeń ziele zapewniało duszy zmarłego szczęśliwe życie pozagrobowe. Wiązki "latorośli Ozyrysa", bo tak nazywała majeranek, wisiały wraz z innymi nad piecem. Teresa kochała zioła i wiedziała o nich naprawdę wiele. Pamiętam opowieść o magicznych właściwościach wianka uplecionego z czosnku, papryki i cebuli, który wystawiony na działanie Słońca i Księżyca odpędza złe moce, o arcydzięglu litworze chroniącym przed ludzką zawiścią i zazdrością, wszelkimi urokami.
- Gdzie jesteś, Tereso? Czy spotkamy się jeszcze? - pomyślałam, rozglądając się po barze.
Choć pora była obiadowa, sala świeciła pustkami. Z radia sączyła się spokojna muzyka.  Właściciel lokalu zerkał w naszym kierunku.
- Czy od dawna pan tutaj mieszka? - zagadnąłeś mężczyznę.
- Będzie już z 70 lat! - zakrzyknął tamten najwyraźniej zadowolony, że odezwałeś się pierwszy i zaistniała okazja dowiedzenia się, co dwoje nieznajomych robi w miasteczku, w którym jedyną atrakcją turystyczną mogłoby być kilka sypiących się przedwojennych kamienic. - Jestem stąd. Ojciec prowadził kiedyś sklep spożywczy. Przejąłem po nim interes, a że dochodu nie było, po śmierci rodziciela założyłem bar. A państwo skąd?
- Z Warszawy - odpowiedziałeś, spoglądając na mnie tajemniczo. - Chcielibyśmy dowiedzieć się jak najwięcej o tym starym domu na wrzosowisku. Ta pani jest krewną dawnych właścicieli.
Mężczyzna spoważniał w okamgnieniu. Chwilę później był przy nas, usiadł przy stoliku, rozejrzał się trwożnie wokół i szepnął:
- To przeklęte miejsce... Nic tam po was...
- Zna pan Teresę? - wyrzuciłam z siebie, patrząc staruszkowi prosto w oczy. - A Alfred... taki sklepikarz! Czy wie pan, gdzie mieszka? Poda mi pan jego adres?
- Kto wam opowiedział o tych ludziach? - tym razem właściciel baru nie zapanował nad emocjami i aż wstał, gdy wspomniałam o Teresie i Alfredzie.
- Zna pan ich? Gdzie oni są? - dopytywałam, czując, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi.
- Tam... - skinął w stronę okna.
 W oddali majaczyło wzgórze.
- To cmentarz... - szepnęłam.


Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...