Policjant patrzył na niego podejrzliwie. Rysiek wiedział, do
jakiej kategorii wykolejeńców właśnie został zakwalifikowany, dlatego
postanowił, że bez względu na okoliczności zachowa spokój. Nerwami i kłamstwem
nic tu nie wskóra. Dotychczas zawsze mu się to udawało. Ostatnio jednak
prześladował go jakiś pech, pech wkurwiający do granic możliwości, pech
niepojęty. Trudno, raz na wozie, raz pod wozem. Trzeba jakoś przetrwać.
Ratunkiem może być tylko prawda, nawet ta najwstydliwsza, żadnych przekrętów, w
końcu posiada niezbite dowody swojej niewinności. Załagodzić sprawę jak
najszybciej, priorytet.
- Starszy aspirant Gawlik, Komenda Miejska Policji -
zarekomendował się niechętnie stróż prawa.
- W czym mogę pomóc? Stało się coś, panie władzo? - zapytał
przymilnie Rychu, próbując postawić na murku ogrodzenia butle z mineralną.
- Doszły nas słuchy, że paradujesz pan po osiedlu w stroju
Adama. Mieszkańcy skarżą się...
Mieszkańcy? Akurat! Wiadomo, kto się za tym kryje: dwie
jędza w moherowych beretach. Zamiast podreptać do kościółka na różaniec,
wściubiają nos w cudze życie. Na ulicach pełno tak zwanych życzliwych, którzy
tylko patrzą, żeby się komuś noga podwinęła. To jest właśnie polski naród hołubiący
wartości chrześcijańskie.
- Jedna z mieszkanek doniosła, że podczas dzisiejszego,
ekshibicjonistycznego spaceru złożył jej pan propozycję spółkowania -
kontynuował policjant, zaglądając do notesu. - Będziemy o tym rozmawiać na
ulicy, w pana mieszkaniu czy na komendzie?
- Propozycję spółkowania tej starej jędzy? Ile ona ma lat?
Osiemdziesiąt? - Rysiek nie wytrzymał. - Widział ją pan? Pewnie nie...
Kurwa, zachowaj spokój, nie tędy droga, przemknęło mu przez
myśl. Za późno. Wygadał się. Stróż prawa zmarszczył czoło.
- A więc przyznaje się pan?
- Ależ nie... To pomyłka! Zaraz panu wszystko wytłumaczę -
rzekł Rychu. - Zaczęło się od tego, że nie było wody, a potem ten szczur w
szufladzie... Zwymiotowałem, ani posprzątać, wściekłem się, nie wiedziałem, co robię,
wybiegłem na chodnik i zobaczyłem tę staruchę w czerwonym, moherowym berecie,
zaczęła wrzeszczeć, uspokajałem ją, ale ona darła się jak najęta, to wróciłem
do domu, ubrałem i poszedłem do administracji wyjaśnić sprawę z brakiem wody!
Żadnych propozycji starej nie składałem. Ma baba wyobraźnię!
- Panie Kowalik! - powiedział policjant, zerkając na szyjkę
butelki wystającą spod pachy Ryśka. - Coś mi się widzi, że bujną wyobraźnię to
masz pan! Ho ho i to jak! Po co stulać? Przyznasz się pan, że po pijaku szajba
odbiła. Protokolik spiszę. Skończy się na upomnieniu i tyle!
- To jakaś paranoja! Jestem trzeźwy! - krzyknął Rychu,
przypominając sobie jednocześnie lufę wypitą przed wyjściem do administracji.
Zimny pot wystąpił mu na czoło. Nie ma wyjścia, trzeba
pokazać temu wypacykowanemu służbiście dowody niewinności.
- Pójdzie pan ze mną, ja pokażę... - wykrztusił
zdesperowany, wskazując na dom. - Pokażę rzygi i szczura, i że nie ma wody...
Plątał mu się język jak dzieciakowi przyłapanemu na
kłamstwie. Zaraz zacznie się ślinić i jąkać. Chętnie strzeliłby drugą lufę.
Tak, druga zawsze pomaga. Nie bądź żałosny, upomniał sam siebie w myślach. Ten
elegancik od samego początku przypiął mu łatkę zboczeńca, niełatwo będzie go
przekonać, że to bzdura. Nawet jeśli zobaczy cały ten syf, nie zmieni zdania.
- Ciekawe... - powiedział aspirant. - Ciekawe, panie
Kowalik! No to chodźmy...
Rysiek rozejrzał się po ulicy. Nagle przypomniał sobie
program telewizyjny, w którym dla zabawy wkręcają ludzi w różne głupie
sytuacje. Całe zajście nagrywa ukryta kamera. Na koniec wkręcany dowiaduje się
prawdy, patrzy zdziwiony w obiektyw, zasłania ręką twarz albo zaczyna się
śmiać. Przez chwilę wyobraził sobie, że jest bohaterem takiego filmu. Wszystko
to farsa! Zaraz policjant poklepie go po ramieniu i pokaże miejsce, w którym
ukryto kamerę. Obydwaj zarechoczą jak starzy przyjaciele. Ta myśl sprawiła, że
poczuł się lepiej.