21 sierpnia 2016

Klaun fr.2 (Świerszcz w trawie)

Zawsze mógł liczyć na wsparcie matki, nawet wtedy, gdy odeszła, a jej wyniszczone długą chorobą ciało stało się pożywką dla robactwa. Z początku odwiedzała go tylko w nocy, we śnie, później zaczęła pojawiać się również za dnia. Ilekroć słyszał znajomy odgłos kroków dobiegający z korytarza, matka w charakterystyczny sposób utykała na lewą nogę, wybiegał z pokoju w nadziei, że znów ją ujrzy. Nigdy jednak mu się nie ukazała, czuł jedynie zapach jej ciała, mdły i słodki. Ten zapach miał już towarzyszyć mu zawsze.
- A pan kogo tutaj szuka? Oddział dziecięcy jest na piątym piętrze - Usłyszał nagle zza pleców gruby, męski głos.
To ten glina, którego mijał przy automacie z kawą. Poczuł w gardle wzbierającą wściekłość. Zaraza, nie miał się kiedy napatoczyć, pomyślał, mocno uciskając wnętrze dłoni kciukiem drugiej ręki. Rękawiczka w miejscu ucisku lekko zaczerwieniła się od krwi. Postawili tutaj tego psa na straży, a więc domyślali się, że myśliwy przyjdzie po swoje trofea.
- Taaak? Ach, głupiec ze mnie! - odpowiedział z udawanym zaskoczeniem. - To mój pierwszy dzień i od razu wpadka, he, he! Siostrzyczki z dziecięcego ukatrupią mnie z powodu spóźnienia!
Podrapał się po ognistoczerwonej czuprynie, symulując zakłopotanie. Policjant machnął ręką jakby od niechcenia.
- Idź pan stąd! Dzieciaki czekają - powiedział ostro.

10 sierpnia 2016

Głosy fr.6

Była tylko małym, bezradnym dzieckiem, a one doświadczonym myśliwym zdolnym rozszarpać nieposłuszną ofiarę. Kiedy wypełzły z mroku sieni, szybko im uległa. Wtedy jeszcze nie wiedziała, skąd przybywają i czego oczekują, po prostu panicznie się ich bała. Najpierw zdominowały świat snów, potem zaczęły sycić się jej strachem również za dnia. Nocne ataki lęku zdarzały się co raz częściej, w końcu matka zabrała ją do lekarza. Jego głos zdawał się pomagać, był szamanem odpędzającym złe duchy. Głosy cichły, ale na krótko... Wracały wściekłe i spragnione, zagłuszając wszystko, radość, beztroskę, marzenia, z każdym dniem potęgując w niej uczucie osamotnienia. Wkrótce pozostał tylko nagi strach. Ilekroć przemykała z dworu do kuchni, zatykała uszy w nadziei, że uchroni ją to przed prześladowcami, dziecięca naiwność albo po prostu zwykły ludzki instynkt samozachowawczy. 

09 sierpnia 2016

Głosy fr.5

Przed powrotem matki musi uwinąć się z bałaganem, inaczej nie dostanie obiecanych pieniędzy na klasową wycieczkę do Krakowa. Najpierw pozbierała rozrzucane po podłodze ubrania, potem wzięła się za szorowanie brudnych naczyń w zlewie. Resztki nadpsutego jedzenia zgarnęła do nylonowej torebki z zamiarem wyniesienia ich na przydomowy kompostownik. Wyczyściła zaschnięte garnki i talerze, potem sztućce. Na zegarze wybiła piętnasta, kiedy Weronika z torbą odpadków znalazła się w sieni. Panujący tam mrok zawsze przyprawiał ją o gęsią skórkę. Drżała, szukając w ciemności butów. Nic dziwnego, w tym miejscu wszystko się zaczęło, właśnie w sieni po raz pierwszy usłyszała głosy. 

07 sierpnia 2016

Głosy fr.4

Dochodziła czternasta. Weronika ostrożnie przekręciła klucz w zamku i nacisnęła klamkę, drzwi cicho skrzypnęły, po czym otworzyły się na oścież. Zanim przestąpiła próg, wstrzymała oddech. Przez chwilę wsłuchiwała się w odgłosy dobiegające z wnętrza domu, żadnych kroków, podejrzanych szmerów, tylko miarowe tykanie ściennego zegara. Zdjęła buty i na palcach przemierzyła sień, potem szybko wślizgnęła się do kuchni i zamknęła drzwi na skobel. Dopiero teraz mogła pozwolić sobie na lekkie westchnienie ulgi. Ojca nie było jeszcze w domu, jednak uporczywy smród przetrawionego alkoholu wymieszany z zapachem tytoniu wciąż przypominał o jego istnieniu. Pewnie siedzi z kolesiami pod sklepem i żłopie piwsko, pomyślała, uchylając okno. Owionął ją delikatny powiew wiatru.

06 sierpnia 2016

Głosy fr.3

- No już, maleńka... - powiedziała uspokajająco, podchodząc do córki. - Obudź się. To tylko zły sen... 
Dziewczynka zdawała się nie słyszeć słów matki. Wpatrzona w drzwi nieprzerwanie trzepotała rękami, jakby chciała odgonić od siebie jakiegoś niewidzialnego intruza. Oddychała szybko, a po woskowo bladej twarzy płynęły strużki potu. Bawełniana piżamka była mokra. 
- Weroniko, obudź się! Słyszysz? Obudź się! - powtarzała matka, delikatnie potrząsając dzieckiem. - Słyszysz? Na miłość boską, obudź się!
- Walnij ją w gębę! To zawsze skutkuje - Sapnął mąż zza jej pleców. Miał cuchnący gorzałką oddech.
- Wypierdalaj! - Warknęła kobieta. Wiedziała, że zwlókł się z łóżka po kolejne piwo. Żłopał je bez przerwy, nawet w nocy.
Mocno przytuliła córkę. Czuła, jak drżenie powoli ustępuje.
- Mamusiu... - Usłyszała. - Mamusiu...
- Już dobrze, maleńka... - szepnęła, całując dziewczynkę w głowę. Włosy były mokre od potu. - To tylko zły sen...
- Nie... One tu naprawdę były! - Załkała rozpaczliwie Weronika. - Nie mogłam poruszyć nogami... One mi zabroniły! 

05 sierpnia 2016

Głosy fr.2

- To dziecko znowu wrzeszczy! Kurwa, czy w tym domu nawet w nocy nie można mieć spokoju? Zrób coś z tym bachorem! - Wybełkotał ojciec, zapalając lampkę.
- Jak ci źle, wynocha! O jednego darmozjada mniej w chałupie! - Chrząknęła nerwowo matka. - Boże, co się dzieje z tym dzieckiem?
Szybko zarzuciła szlafrok na ramiona i mrucząc coś pod nosem, poczłapała do kuchenki, która służyła jednocześnie za sypialnię dla dzieci. Wchodząc do środka, zapaliła światło. Weronika, najmłodsza z gromadki, stała przy łóżku wciśniętym w kąt pomieszczenia. Patrzyła na matkę nieprzytomnymi oczami i powtarzała:
- Zabierzcie je ode mnie! Zabierzcie! Zabierzcie! Jejka! Jejka!
Ten sam scenariusz od kilku miesięcy. Lekarz twierdził, że to jakaś dziecięca nerwica i że trzeba będzie pojechać z córką do specjalisty, poobserwować, być może wdrożyć leki. Też wymyślił, do specjalisty, chyba tylko po to, by wyciągnął od nich kasę. Takie małe dziecko i nerwica? A bo to ona nie ma na co pieniędzy wydawać? Dzisiaj lekarze się cenią. Chcąc iść z małą do medyka na ubezpieczenie, trzeba czekać po kilka miesięcy, a prywatnie człowieka nie stać, każda wizyta minimum stówa. Skąd brać na wszystko? Stary całymi dniami siedzi przed telewizorem i żłopie piwo, a jej pensja ledwo wystarcza na chleb. Gdyby nie zasiłek z opieki społecznej, przymieraliby głodem, a dzieci chodziłyby obdarte i brudne. 

02 sierpnia 2016

Głosy fr.1

Od kilku dni źle spała.
- Idź do lekarza! - powiedział Szymon, kiedy mu się zwierzyła.
Nawet na nią nie spojrzał. Klnąc siarczyście pod nosem, grzebał pod maską blisko trzydziestoletniego volkswagena. Dla niego wszystko takie proste, dolega ci coś, weź tabletkę i po problemie, a dla niej... no cóż, pewnie zrobiłaby, jak kazał, gdyby nie głosy. Wyraźnie odradzały wizytę u lekarza, a ona nauczyła się słuchać tych rad. Każdy sprzeciw kosztował ją wiele. Głosy potrafiły karać. Wiedziała, że dopóki będzie posłuszna, nie skrzywdzą jej ani nie zmuszą do zrobienia tych wszystkich złych rzeczy, o których rozprawiały w nocy. Do tej pory mogła je porównać do srogiego, wymagającego ojca, dawały jednak wystarczająco swobody, by mogła w miarę normalnie funkcjonować w dzień. Gorsze były noce. Jeszcze do niedawna wierzyła, że wymknie się głosom. Wzięła urlop z zamiarem wyjechania gdzieś na kilka dni, jednak Szymon, słysząc o podróży, wściekł się. Oszczędzali przecież na nowe auto, a ona marzy o jakichś Wyspach Kanaryjskich. Czy to nie egoistyczne? Nie, to nie było egoistyczne, chciała po prostu przed nimi uciec. Może powinna powiedzieć Szymonowi? A co jeśli skrzywdzą i jego? On na razie nie wiedział o ich istnieniu, sypiał spokojnie. Gdy głosy bywają nieznośne, gdy wrzeszczą, chichoczą albo wyzywają ją od najgorszych, jak zwykł to robić kiedyś ojciec, miarowy oddech Szymona jest ratunkiem. Skąd one to wszystko wiedzą? A może ojciec im o tym powiedział? Tak, na pewno są z nim w zmowie, inaczej nie natrząsałyby się z niej, nie raniły tak celnie... Czuła, jak każdej nocy biorą ją w posiadanie, małą, bezbronną dziewczynkę, bo była bezbronna, a one wściekle głodne.

01 sierpnia 2016

Wakacje nad jeziorem fr.2

Była dziewczyną Leszka. Miała w sobie to przysłowiowe "coś", co pozwala człowiekowi już przy pierwszym spotkaniu zaskarbić sobie sympatię innych. To "coś" emanowało z jej wnętrza i osadzało się na wszystkim, na co spojrzała, między innymi na ludziach, którzy przebywali w jej towarzystwie. 
- O czym myślisz? - zapytała.
Spojrzałam na opustoszałą taflę jeziora, woda o tej porze była spokojna, potem na Agnieszkę. Sprawiała wrażenie zawstydzonej. 
- O tym, że niedługo koniec wakacji i ... 
- ... i wyjedziesz do swojego świata? 
- Właśnie - przytaknęłam. - Wspomniałaś coś o złotej rybce... A gdyby ona była prawdziwa? 
- Gdyby to była prawdziwa złota rybka, poprosiłabym ją o spełnienie życzenia, tylko jednego... - Te słowa wymówiła jednym tchem, jakby w obawie, że jej przerwę. 
- Tego najważniejszego... - dodałam.

31 lipca 2016

Wakacje nad jeziorem fr.1

- Masz coś we włosach - szepnęła, przyglądając mi się spod przymrużonych powiek. 
- Nie strasz mnie! Takie spojrzenie nie wróży nic dobrego! Dopiero co umyłam głowę po tej idiotycznej zabawie na plaży. - Wzdrygnęłam się, szybko przeczesując włosy palcami. 
- To tylko paproszek! Wciąż tam jest! - Roześmiała się. - Daj, wyjmę!
Pachniała olejkiem do opalania.
- Masz piękne włosy, lśniące i mocne - powiedziała półgłosem, jakby chciała się zwierzyć z jakiegoś sekretu. Czułam jej oddech na szyi. - Zawsze marzyłam o takich lokach. O, jest! To chyba jakieś nasionko? Zaplątało  się w te twoje sprężynki jak ryba w sieć! Złota rybka... 

29 lipca 2016

Powrót fr.2

- Cześć, Weronika. Wyglądasz jak zawsze pięknie... - powiedział, sięgając po jej bagaż.
Nie cierpiała tych farmazonów i Adam doskonale o tym wiedział. Prawienie komplementów uważała za puste i bezcelowe, zwłaszcza gdy mówił je każdej spotkanej kobiecie. Po co jednak wracać do przeszłości, zwłaszcza teraz.
- Nie musiałeś po mnie wyjeżdżać na dworzec, znam drogę do sądu. Autobusy przecież kursują - bąknęła i usadowiła się na przednim siedzeniu opla.
Adam milczał. Lekko przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zawarczał, a z głośników popłynęła muzyka. To do niego podobne, sentymentalny głupek, pomyślała zirytowana, wsłuchując się w słowa dobrze znanej piosenki.
- Masz kogoś? - zapytała jakby mimochodem, a gdy nie odpowiedział, drążyła dalej: - Dlaczego pytam? Oj, nie myśl sobie nie wiadomo czego... Po prostu zaskoczyłeś mnie! Przez tyle lat nie zgadzałeś się na rozwód, a tu nagle taka zmiana. Pomyślałam, że w grę wchodzi jakaś kobieta... Mam rację, jest ktoś? To coś poważnego, tak?
Cisza. Nawet na nią nie spojrzał, tylko mocniej nacisnął pedał gazu. Poczuła, że przyspieszają. O tej godzinie na drodze pustki, tylko od czasu do czasu obok nich przemykał tir. Zawsze bała się tych kolosów, ale od początku był z niej marny kierowca. Zazwyczaj prowadził Adam.
- Rozumiem, nie moja sprawa... - szepnęła, starając się zdusić w sobie wzbierającą złość.
Dupek, jak mogłam za niego wyjść, pomyślała. Nie różnił się niczym od innych mężczyzn. Przez pewien czas łudziła się, że własnie przy nim odnajdzie upragniony spokój, tymczasem Adam chciał czegoś więcej. Nie była gotowa na macierzyństwo, nigdy nie będzie...
Zza zakrętu wyłoniła się kolejna ciężarówka z naczepą.
- Zawsze kochałem ciebie, Weroniko. Nie ma nikogo innego... - Głos mężczyzny brzmiał jakoś dziwnie.
Tylko na chwilę oderwała wzrok od pędzącego w ich kierunku tira. Adam był blady, ale spokojny.
- Nigdy nie będzie... - powtórzył, jakby czytał w jej myślach. - Nigdy...
Nagłe szarpnięcie, pisk opon i huk. Poczuła, jak jakaś ogromna siła wyrywa ją do przodu. Chciała krzyknąć, zaprotestować, ale jej usta już się nie poruszyły.

27 lipca 2016

Powrót fr.1

Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani namiętnych pocałunków. Spojrzała na zegarek, jedyny prezent od Adama, który zabrała do nowego świata. Dochodziła właśnie trzynasta, kiedy pociąg wtoczył się na peron. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, dziś dworzec zionął pustką. Przy wejściu do poczekalni stał Adam. Nic się nie zmienił, przystojny brunet, za którym oglądały się wszystkie dziewczyny w mieście. Czemu oświadczył się akurat jej? Ich małżeństwo od początku było przecież skazane na porażkę, mimo to zgodziła się za niego wyjść. Nie kochała Adama, on za to szalał za nią, ale czy to teraz ważne... Wracała po latach, nie dla niego, nie dla tej garstki wspomnień.  

25 lipca 2016

Józkowa miłość fr.3


Długo Józek nie wracał z zabawy. Noc minęła, słońce stanęło w zenicie, gdy matka dojrzała go na końcu gościńca. Szedł wartko, pewnie, a jego śpiew niósł się po wsi jak odgłos dzwonów w niedzielę. Matka z radości klasnęła w dłonie. Widać Józek się zakochał, pomyślała i wybiegła mu na przeciw. A upał taki, że ani jednej żywej duszy nie ujrzysz, tylko kurz i Józek ze swym "moja kochano panienko, moja jedyno". Darł pyska, aż się starej matce dziwnie zrobiło. Jeszcze ludziska pomyślą, że pijany.
- Matulu - powiada Józek - mnie trzeba do zakonu iść, Panience Przenajświętszej służyć. Z nią zaślubiny będą, ale najpierw żniwa, bo kłosy dojrzałym ziarnem pachną.
Doczekała się matka pociechy z syna, oj, doczekała.

24 lipca 2016

Józkowa miłość fr.2

Drugiego takiego jak Józek nie ma we wsi. Inni już dawno się pożenili, a on idzie w zaparte, że samemu na świecie najlepiej. 
- Jedną ma miłość ten wasz Józek, wódkę. Na taką kochanicę nie ma lekarstwa, Gozdkowo! Do żeniaczki go nie zmusicie. Dajcie spokój, bo jakieś nieszczęście z tego wyniknie - powiada każdy, komu przyjdzie słuchać żalów Józkowej matki.
Dobra to kobiecina. Jednego go miała, nie to co inne we wsi, niektóre po dziesięcioro dzieciaków na świat wydały. Mąż wcześnie ją obumarł, młoda jeszcze była, ale ona innego chłopa do chałupy nie chciała wziąć, choć garnęli się, nie powiem, garnęli, i Boguś od Krajków, rosły i majętny, i Zdzisiek ze Stróżek co dzień przyjeżdżał komarem. Nie spojrzała na żadnego, tylko Józka jak to oczko w głowie pieściła, żeby pociecha na stare lata była. Doczekała się starowinka pociechy, oj, doczekała, nic tylko usiąść i zapłakać, bo przecież znikąd pomocy. Jeszcze tylko ratunek w Matce Przenajświętszej, ta jedna nadzieja... Stara Gozdkowa wyciągnęła spod siennika grosz odłożony na czarną godzinę i proboszczowi na mszę dała w intencji tej Józkowej żeniaczki, a może Bóg się zmiłuje i synalka przed ołtarz zawiedzie.
- Niech Bóg obdarzy szczęściem tego mojego Józka - rzekła kobieta i księdzu proboszczowi pieniądze w garść wcisnęła, potem ucałowała go w dłoń, jak ją zawsze matka uczyła.
Pleban pieniądze do kieszeni zgarnął i jeszcze tego samego dnia mszę odprawił. Jakoś niedługo Józkowi się odmieniło. Ubrał spodnie w kant prasowane, odświętną, płócienną koszulę, lakierki i na zabawę do sąsiedniej wsi poszedł. Matce jakby ktoś ciężar zdjął z serca. Z wieczora, zmówiwszy różaniec, położyła się do łóżka, ale zasnąć coś nie mogła, tylko co rusz na drzwi spoglądała, czy aby syn w nich nie stoi na swych koślawych kulasach. Czasem, gdy zanadto pohulał w karczmie, próg chałupy był dla niego nie lada przeszkodą. Wtedy matulę przyzywał i na jej ramieniu wsparty do łóżka kuśtykał. Nieraz namęczyła się z tym pijanicą nieboga, oj, nieraz! Kochała go jednak jak tylko matka potrafi, najmocniej i ślepo. 

23 lipca 2016

Józkowa miłość fr. 1

Józek nie chciał się żenić. A bo to źle mu u mamusi, upierze, ugotuje, do roboty nie goni. Może i pospać, i popić do woli. Żeniaczka niejednego już usidliła, oj, niejednego! Taki Stasiek od Zybałów, kiedyś chłopak jurny, za kołnierz nigdy nie wylał, a teraz co... nos na kwintę zwieszony, blady, zagoniony, a kiedy na jednego do knajpy zawołasz, odpowiada, że stara z domu na zbity pysk wyrzuci. Urobiła go jędza, przekabaciła, już po chłopie... Lepiej nie mówić, bo łzy do oczu się cisną, a nogi jak z waty.  

22 lipca 2016

Poziomki

Tego roku obrodziły wyjątkowo obficie, na każdej łodyżce wisiało po kilka, kilkanaście dorodnych poziomek. Chłopak nie zważał na łażące po nim mrówki ani na pszczoły, które o tej porze stadami garnęły się do kwitnącej nieopodal pysznogłówki purpurowej. Antek zrywał dojrzałe, intensywnie pachnące owoce, zerkając co chwilę w kierunku majaczącego wśród zieleni domu. To stamtąd miała nadejść pani Monika, żona prezesa Boronia, trzydziestokilkuletnia piękność. Nie chciał przegapić tego momentu. Kobieta przychodziła nad sadzawkę co dzień w południe, teraz spóźniała się. Zegar na kościelnej wieży wybijał już trzynastą, a prezesowej nie było. Denerwowało go to, wiercił się w swojej kryjówce, rozmyślając nad przyczynami tej niespodziewanej zwłoki. Czyżby mąż jej nie pozwolił? To do niego podobne. Boroń pilnował żony jak wściekły pies. Nie bez powodu kazał wybudować ten wysoki parkan oddzielający ogród od sąsiednich działek. Stary zazdrośnik nie mógł znieść, że ktoś bez pozwolenia patrzy na jego młodą żonkę opalającą się w skromnym bikini. A było na co popatrzeć, każdy cal jej ciała był kusząco piękny, a chyba najbardziej piersi, dorodne i słodkie jak te poziomki, które Antek z rozkoszą gniótł językiem na podniebieniu. Kiedy zobaczył ją po raz pierwszy tak beztrosko siedzącą nad brzegiem sadzawki, oniemiał, bezwiednie wychylił głowę z ukrycia i chłonął to piękno, długie lśniące włosy ułożone w delikatne fale opadające na ramiona, smukłe uda, krągłe biodra i duże, jędrne piersi, jakich Antek do tej pory u żadnej kobiety nie widział, nawet u tych z kolorowych czasopism podkradanych ojcu. Gdyby prezes przyłapał go wtedy w krzakach, zapewne ubiłby chłopaka na kwaśne jabłko, jak zwykł to robić z każdym, kto zanadto zbliżył się do jego żony. Antek miał jednak więcej szczęścia niż rozumu, tego dnia Boroń się nie pojawił. Chłopak raz zwabiony słodkim zapachem poziomek, nie zamierzał tak łatwo rezygnować z ich smaku. Co dzień, sobie tylko wiadomym sposobem, przeskakiwał parkan. Zanurzony w wilgotną zieleń zakazanego ogrodu mógł do woli skrycie rozkoszować się widokiem rozebranej prezesowej i smakiem aromatycznych owoców. Tego dnia zerwał garść i dla niej. 

20 lipca 2016

Smak lata fr.8

Urwała, jakby nagle zabrakło jej słów. Ojciec milczał. 
- Niepotrzebnie się obwiniają... - powtórzyła Anka. 
Zosia widziała jedynie zarys jej postaci. Nie czuła strachu, przeciwnie miała ochotę pogłaskać przyjaciółkę po policzku, jak zwykła to robić w chwilach, gdy dostrzegała w jej oczach smutek.
- Jesteś duchem? - zapytała.
- Duchem? Nieee... Raczej wytworem twojej pamięci. Żyję dzięki tobie. Istnieję, bo tego pragniesz. Jakaś cząstka twojej podświadomości nigdy nie pogodziła się z moim odejściem. Jesteśmy związane na zawsze... - powiedziała Anka - Przyniosłam ci jeżyn... Chcesz kilka?
Garść pachnących słońcem owoców, niepowtarzalny smak lata. Towarzyszył Zosi przez te wszystkie lata, kiedy tęskniła za domem. Teraz znowu jest tutaj, na wsi i słyszy wesołe szczebiotanie Anki:
 - Ty założysz stadninę koni, a ja...
- Pensjonat - kończy z uśmiechem Zosia.

19 lipca 2016

Smak lata fr.7

Zosia czuła, jak jej serce przyspiesza. Działy się rzeczy, których nie rozumiała. Chłód wieczoru zaczął powoli przenikać przez cienki materiał piżamy, ale dziewczynka nie zważała na zimno. Z zapartym tchem wsłuchiwała się w podniesione głosy dobiegające z tarasu. Jaką wielką tajemnicę skrywali przed nią rodzice? Dlaczego nie powiedzieli jej o siostrze? Co takiego wydarzyło się przed laty? A Anka? 
- Może powinnyśmy z nią porozmawiać? - powiedziała matka już nieco spokojniej. 
- Porozmawiać? - przerwał jej znowu ojciec. - Jak to sobie wyobrażasz? Po dziesięciu latach ot tak po prostu powiemy jej: Córeczko, miałaś siostrę, a teraz masz jej serce?
Serce? Zosia mimowolnie dotknęła mostka. Rodzice co prawda powiedzieli jej o przeszczepie, ale zataili bardzo istotną informację. Dawcą serca była jej siostra... Siostra, o istnieniu której nie miała do tej pory najmniejszego pojęcia.
- Tak, tak właśnie powinniśmy zrobić! - dowodziła mama. - Powiemy Zosi prawdę, o wypadku, o śmierci Ani, o przeszczepie, wszystko...

18 lipca 2016

Smak lata fr.6

- A jeśli... jeśli ona znowu ma halucynacje? Lekarz twierdził, że to może się powtórzyć, że psychika dziecka po takim przeżyciu... - Głos matki łamał się, jakby walczyła z płaczem. - Wtedy... Zaraz po tym... Pamiętasz? Wtedy też widziała Ankę... 
- Przestań, na miłość boską, przestań! - przerwał jej ojciec. Nie panował już nad głosem, mówił szybko i głośno. - Nie chcę od nowa przeżywać tego koszmaru! Postanowiliśmy nigdy z nią o tym nie rozmawiać, wymazać z jej pamięci istnienie siostry. To zamknięty rozdział! Rozumiesz? 

17 lipca 2016

Smak lata fr.5

  - Skąd się tutaj wzięłaś? - dopytywała wciąż oniemiała ze zdziwienia Zosia.
Nagłe pojawienie się Anki na dachu jej domu o tak późnej porze zakrawało na cud. Próbowała to sobie jakoś wytłumaczyć. Czyżby przyjaciółka wdrapała się tutaj po gałęziach rosnącej nieopodal wierzby? Co prawda jej samej nigdy nie udało się wspiąć po drzewie tak wysoko, lecz ktoś szczuplejszy i bardziej wysportowany mógłby tego dokonać. Anka była prawdziwym chudzielcem i szybciej biegała. Zosia zawsze zazdrościła przyjaciółce zwinności, sama męczyła się szybko i łatwo rezygnowała z zadania. Rodzice rozmawiali coraz głośniej.

11 lipca 2016

Zamek w Niedzicy

Widok z Zalewu Czorsztyńskiego na Zamek w Niedzicy. Przyjemny, ciepły wiatr i plusk wody. Trochę kręci się w głowie...

09 lipca 2016

Smak lata fr.4


Kiedy wieczorem przedostała się ze swojego pokoiku na poddaszu na dach domu, aby oglądać spadające perseidy, usłyszała dobiegającą z dołu rozmowę rodziców. Ojciec niespokojnie chodził po tarasie. Podłoga skrzypiała w rytm jego kroków.
- Ale skąd... skąd ona się mogła dowiedzieć?! - powtarzał nerwowo. - Jesteś pewna, że bawiła się dziś sama?
- Nie wiem skąd! Nie wiem... Miałam ją na oku przez całe popołudnie. Bawiła się jak co dzień sama. -  Głos matki drżał.
Zosia nie mogła pojąć, o co chodzi rodzicom. Czyżby skrywali przed nią jakąś tajemnicę? Ale co wspólnego miała z tym Anka? Przyjaźniły się przecież od niedawna, zaledwie dwa miesiące. Nawet nie zdążyła zaprosić przyjaciółki do siebie, a to dlatego, że Anka zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Rodzice nie mieli pojęcia o jej istnieniu.
- Ona nie może pamiętać Anki, przecież miała wtedy trzy lata... - mówił ojciec, a jego głos dziwnie brzmiał pośród zapadającego powoli mroku, był jakiś zmieniony. - Zniszczyliśmy zdjęcia, dokumenty, wszystko...
- Nie wszystko... - ktoś nagle szepnął za plecami Zosi.
Dziewczynka zadrżała, to był szept Anki. Obejrzała się i ujrzała przyjaciółkę siedzącą kilka metrów dalej.
- Nie zniszczyli wszystkiego - powtórzyła.
- Anka? Ale jak... Co ty tu robisz? - zapytała Zosia zdławionym głosem. - Zwariowałaś? O mało nie spadłam przez ciebie z dachu...
Przeszłość potrafi wrócić w zaskakującej postaci. Czasem przechodzi obok niezauważona, a czasem czule dotyka uśpione w nas struny, trąca je delikatnie, budzi, aby na nowo rozbrzmiały. Aromat dojrzałych jeżyn miesza się z zapachem wspomnień. Tej sierpniowej nocy Zosia dowiedziała się, że miała siostrę.
- Rodzice przez ten czas niepotrzebnie się obwiniali - ciągnęła Anka, śledząc migocące na niebie światełko sondy. - Niepotrzebnie... 

08 lipca 2016

Smak lata fr.3

- Ty założysz stadninę koni, a ja będę prowadzić dom dla turystów... Zapomniałam, jak się taki dom nazywa, hm... To jakieś trudne słowo! Pa... paa... pee... Na pewno na pe! Peeee... - Anka miała taki śmieszny zwyczaj drapania się po czole, gdy nie mogła sobie czegoś przypomnieć. I tym razem tarła je zapamiętale dłonią mokrą od soku. Z ciemnofioletowymi plamami na skórze wyglądała uroczo.
- Pensjonat! - podpowiadała Zosia, chcąc przerwać męki przyjaciółki, która czasem zapominała bądź przekręcała niektóre wyrazy. Anka powtarzała słowo dwa, czasem trzy razy, potem śmiała się i szczebiotała dalej, jak to będzie za dziesięć, dwadzieścia lat... Lubiła planować, marzyć.
Cudowne, beztroskie czasy. Takie to wszystko było jeszcze świeże, prawdziwe, na serio. Zosia wracała do domu umorusana, podrapana, z wypiekami na twarzy, ale szczęśliwa. 
- Gdzieś ty się tak upaćkała? - Matka załamywała ręce, oglądała podrapane nogi córki, brudne ręce, twarz, potem szorowała ją w wielkiej bali stojącej na podwórku. W upalne dni woda była mile ciepła. 
- Bawiłam się! - odpowiadała Zosia i nurkowała, rozchlapując wodę na boki.
Kiedyś wydarzyło się coś dziwnego. Na pytanie matki o przyczynę długiej nieobecności w domu odpowiedziała tak jak zwykle, z tą małą różnicą, że wymieniła imię przyjaciółki.
- Bawiłam się z Anką! - powiedziała.
Ojciec siedział wtedy na schodach. Na dźwięk imienia podniósł głowę z nad gazety i przez dłuższą chwilę przyglądał się córce. Po raz pierwszy Zosia widziała go zdenerwowanego. Matka stała nad balią ze spuszczoną głową, milczała. Dziewczynka wyczuwała jakimś szóstym zmysłem, że obydwoje są czymś mocno wstrząśnięci. Prawda miała wyjść na jaw jeszcze tego samego dnia.

07 lipca 2016

Smak lata fr.2


Ach, ten cudowny szum brzeziny! Przed laty niewielki zagajnik posadzony przez ojca na kupionej od sąsiada ziemi, dziś olbrzymi, gęsty las rozbrzmiewający kaskadą dźwięków. W dzieciństwie uwielbiała to miejsce pełne tajemniczych, kuszących zakamarków, wydeptanych wśród wysokich traw ścieżek prowadzących do tylko jej wiadomych skrytek, w których znikała na całe popołudnie. Matka szukała jej czasem bezskutecznie w tym wydawałoby się bezkresnym gąszczu zieleni. 
- Obiecaj, że zawsze będziemy razem, Zosiu - szeptała jej do ucha Anka, kiedy ukryte w brzozowym szałasie słuchały nawoływań mamy.
- Oj, męczysz - odpowiadała zniecierpliwiona, ale chwilę później, mocno obejmując przyjaciółkę, powtarzała drżącym głosem: - Obiecuję, że zawsze będziemy razem. Przysięgam na wszystko, że nigdy stąd nie wyjadę... Przysięgam!
Potem biegły między młodymi brzózkami, trzymając się za ręce, aż do tego miejsca na polu, gdzie rosły jeżyny. Objadały się soczystymi owocami, żartując i śmiejąc się wniebogłosy.

06 lipca 2016

Smak lata fr.1


Owoce były duże i soczyste, nawet przy delikatnym dotknięciu pękały, a skapujący z nich fioletowoczarny sok brudził dłonie. Zosia zrywała je ostrożnie, omijając wyrastające z pędów duże, hakowate, wygięte ku dołowi kolce. Jeszcze wczoraj była daleko stąd, popołudnie spędziła w pracy, dziś spaceruje w jaskrawych promieniach słońca i objada się owocami. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko prawdziwe. Nacisnęła leciutko mięsisty owoc. Przez moment patrzyła, jak z wnętrza jeżyny sączy się sok, potem oblizała palce, rozkoszując się lekko gorzkawym smakiem. W upalne lato żaden owoc nie gasi tak skutecznie pragnienia jak jeżyna. Smak lata, pomyślała, z uśmiechem zrywając kolejny owoc. A więc udało się, jest tutaj znowu, jak przed laty... Obawy, że szef nie da jej urlopu, rozwiały się w okamgnieniu, gdy tylko weszła do gabinetu i usiadła na wprost eleganckiego, lekko szpakowatego mężczyzny. Szef nic nie mówił przez dłuższą chwilę, ale Zosia znała go na tyle dobrze, by wyczytać prawdę z jego siwych oczu. Zanim padło to jedno upragnione słowo, ona już wiedziała. Urlop! Wreszcie się doczekała! Miesiąc urlopu w pełni jej się należał, zasłużyła sobie po tym, co zrobiła. Sfinalizowała przecież kontrakt stulecia, który miał przynieść firmie horrendalne zyski. Miesiąc na wsi u rodziców jako nagroda za kilkumiesięczną harówkę, czyż nie brzmi to pięknie? Koleżanki patrzyły z zazdrością, gdy wychodziła z biura tanecznym krokiem. Opuszczała duszne, zatłoczone miasto z radością i uczuciem ulgi. Nie znosiła tego miejsca, swojej kawalerki w wieżowcu stojącym przy jednej z najruchliwszych ulic miasta, biurowca, w którym mieściła się siedziba firmy, betonu, wiecznego hałasu i smrodu. Nie powinna była stąd wyjeżdżać, osiedlać się tak daleko od rodzinnego domu, przecież obiecała... Obiecała sobie i Ani... O Boże! Ile to już lat minęło od tamtego dnia? Dwadzieścia? Nie, nie dwadzieścia... Więcej! Dokładnie dwadzieścia pięć.

05 lipca 2016

Robot


Kolejny dzień pełen identycznych czynności. Wczoraj i dziś zlewają się w jedno. Świeże, wilgotne powietrze delikatnie muska Alicję po twarzy, ale ona nie zwraca na to już uwagi. Od dawna się nie uśmiecha, nie rozmawia z przyjaciółmi, nie chodzi do ukochanego kina. Jeszcze przed rokiem takie codzienne drobiazgi sprawiały jej przyjemność. Śpiew słowika upajał, a chłód porannej rosy orzeźwiał. Wtedy było inaczej. Teraz Alicja czuje się pusta. Wykonuje wszystko mechanicznie jak zaprogramowana maszyna. Oto robot idzie do sklepu, na sztywnych nogach spaceruje między regałami wypełnionymi towarem, wkłada do koszyka bułki, masło, mleko, ser i mięso. Robot sprząta, odsuwa fotele, ściera kurze, wkłada brudne ubrania do pralki, potem obiera ziemniaki, smaży kotlety. Robot uspokaja dzieci. Znowu się kłócą. Wrzask rani uszy robota, wrzask nieludzki, przenikliwy, nieznośny. Robot patrzy w lustro na swoje odbicie, odgarnia włosy, maluje szminką usta, zawiązuje na szyi apaszkę. Unosi kąciki ust, kiedy mąż wraca z pracy. Przez znaczną część nocy robot czuwa. 

04 lipca 2016

Babcine oczy


Myślę, że to zaczęło się wtedy, gdy umarła jej babcia. Staruszka, chora od lat na Alzheimera, odeszła w czerwcu, w miesiącu kwitnienia swoich ulubionych lilii. Alicja długo nie mogła pogodzić się z tym faktem. Na początku wiadomość o śmierci babci w ogóle nie dotarła do dziecięcej świadomości. Stojąc w przykościelnej kaplicy nad otwartą trumną, dziewczynka była pewna, że ukochana staruszka lada chwila otworzy oczy, zachichocze triumfalnie, zaklaszcze w dłonie, jak miała w zwyczaju robić, gdy udało jej się kogoś przechytrzyć, a potem wszystkim rozpowie, że to była tylko zabawa, kolejny żart. Alicja z uwagą śledziła dziwnie bladą, jakby woskową twarz, przyglądała się kącikom ust, powiekom, każdej zmarszczce, nie dowierzając, że babcia jest w stanie tak długo wytrzymać bez ruchu. Cierpliwie czekała na najmniejsze drgnienie mięśni, ruch gałek ocznych, które zdradziłyby podstęp. Babcia nie poruszyła się, ani w zakładzie pogrzebowym, dokąd sześcioletnia wówczas dziewczynka pojechała z rodzicami, ani w przykościelnej kaplicy, ani też na cmentarzu, kiedy uchylono na moment wieko trumny i wszyscy zaczęli głośno płakać. Oczy babci pozostały zamknięte. Alicja jeszcze długo potem próbowała przypomnieć sobie ich kolor, skrupulatnie przeglądała zachowane przez rodzinę zdjęcia, wypytywała matkę. Dręczyło ją to, nie dawało spokoju. Rodzice zdawali się nie dostrzegać problemu, choć płacz dziecka często wybudzał ich w nocy. Każdy ma swój sposób przeżywania żałoby, mawiali, gdy dziewczynka osowiała siedziała w kącie babcinego pokoju. To, co wydarzyło się później, musiało mieć związek ze śmiercią babci Franciszki. 

03 lipca 2016

"Wirtualny szczur" fr.18 - Ranek


Powinien zaczekać do jej powrotu, podziękować za gościnę. Tego ranka wyszła do pracy jak co dzień, zostawiając mu na patelni jajecznicę z boczkiem i szczypiorkiem. Jadł ze smakiem, spoglądając na podomkę w grochy przewieszoną przez poręcz krzesła. Intensywnie pachniała potem. Natasza wstawała zawsze o świcie, robiła śniadanie, a potem zapamiętale szorowała w kuchni gary. Była pod tym względem pedantyczna. Lubił patrzeć, jak zgrzana odrzuca długi, gruby warkocz na plecy, pochyla się nad kuchennym zlewem i pucuje naczynia, kraśniejąc coraz bardziej na twarzy. Podomka w kropy opina się na wydatnych, kobiecych kształtach. Stawał w progu i w milczeniu wodził wzrokiem po tym jędrnym, zdrowym ciele. Ilekroć Natasza przyłapała go na podglądaniu, śmiejąc się swawolnie, groziła mu palcem jak niesfornemu chłopcu. Wyglądała pięknie. Miał wtedy ochotę zerwać z niej podomkę. Ten typ kobiety podniecał Antoniego od zawsze. Zakochał się jednak w intelektualistce. Joanna nie znosiła gotowania, więcej czasu spędzała w swoim gabinecie niż w kuchni, czasem do późna ślęczała nad rozprawami naukowymi. Posiłki przygotowywała szybko, jakby od niechcenia, pozostawiając górę brudnych naczyń w zlewie. Z tym Antoni musiał radzić sobie sam. Przyjście na świat Basi niewiele zmieniło, obowiązek opieki nad dzieckiem spadł głównie na jego barki. Nie skarżył się. Dziewczynka rosła zdrowo, a jej radosny szczebiot rekompensował zmęczenie i niewyspanie. Było warto. Po śmierci Joasi córka stała się jedyną bliską mu osobą. Dzięki niej nie stracił kontaktu z rzeczywistością, utrzymał się na powierzchni. Miał przecież dla kogo żyć. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu.
- Wstałeś już? - Usłyszał w słuchawce wesoły głos Nataszy.
Troszczyła się o niego. Jak jej powiedzieć, że musi odejść? A może poprosić, by zaczekała? Zaczekała? Po tym wszystkim nie będzie miała już na kogo czekać. Nie, nic jej nie powie. Niech pomyśli, że jest draniem, skończonym łajdakiem, który skorzystał z okazji, a potem uciekł.
- Tak, wstałem niedawno - odpowiedział sucho.

28 czerwca 2016

Klaun fr.1 (Świerszcz w trawie)

Od dawna nie czuł się tak dobrze. W tym przebraniu, nie budząc żadnych podejrzeń, mógł swobodnie poruszać się po szpitalu i dokończyć swoje dzieło. Miał przecież bilet wstępu. Obszerny, barwny strój klauna doskonale maskował poparzoną skórę. W lateksowej masce z wyciętymi otworami na oczy i sztucznymi, czerwonymi włosami był praktycznie nierozpoznawalny. Obecność klauna na szpitalnym korytarzu nie stanowiła dla nikogo sensacji. Pracownicy byli przyzwyczajeni do wolontariuszy poprzebieranych w dziwaczne, bajkowe stroje. Ludzie ci, wcielając się w jakąś postać z ulubionych dziecięcych kreskówek, mieli przecież za zadanie rozweselać najmłodszych pacjentów. Nie stanowili dla nikogo zagrożenia. Piękna idea godna podziwu i wsparcia. Co dzień na oddziale pediatrycznym pojawiał się ktoś inny, jakiś życzliwy wolontariusz, nikt w recepcji tego nie rejestrował, nikt nie legitymował przybyłych. Kowal znał te zasady, swego czasu bywał tutaj często, toteż pomysł z wykorzystaniem kostiumu klauna od początku przypadł mu do gustu. Świetny kamuflaż na polowanie, pomyślał przed laty, widząc maskę na jednej ze sklepowych witryn. Użył jej tylko raz. Już nawet nie pamiętał, jak miała na imię dziewczyna, którą w tym przebraniu zwabił w pułapkę. Stare dzieje... Teraz liczy się tylko ona, brązowooka piękność, o której śnił co noc i której cząstkę dostrzegał w każdej upolowanej dziewczynie.
- Alis... Alis... - szepnął, sunąc tanecznym krokiem po śliskiej posadce.
Czuł ją. Wiedział, że była blisko, na wyciągnięcie ręki. Nikt mu jej tym razem nie odbierze. Matka byłaby z niego dumna. 

26 czerwca 2016

"Wirtualny szczur" fr.17 - Znieczulenie

Rychu wrócił do domu wściekły. Od razu zrzucił ubranie, niemiłosiernie już cuchnęło. Spocony usiadł przy kuchennym stole, ciężko oddychając. W niewielkim pomieszczeniu było duszno, mimo to nie otworzył okna. Nic nie powinno go w tej chwili rozpraszać. Musiał się skoncentrować, pozbierać w całość walające się po głowie skrawki myśli. A więc o jego przyszłości miał zadecydować sąd? Wciąż temu nie dowierzał. Co u diabła miało to wszystko znaczyć? Konopie indyjskie w ogrodzie, prokurator na karku... Jeszcze rano był wolnym, beztroskim człowiekiem, a teraz? Skąd konopie? Podobno trzy marne sadzonki! I ta ciota aspirant Gawlik, hm... Zeznał, że został napadnięty podczas pełnienia czynności służbowych. Bzdura! Wierutna bzdura! Brakuje jeszcze do kolekcji oficjalnego oskarżenia tej starej moherowej jędzy. Telefon na policję to przecież jej sprawka. Koszmar, koszmar i jeszcze raz koszmar. Nie, za niewinność nie ma zamiaru iść do ciupy. Wynajmie adwokata, najlepszą papugę w mieście. Dadzą popalić tym idiotom, zaskarżą ich, a potem będą się pławić w kasie. Tak, właśnie tak zrobi! A ta historia ze szczurem? Czary jakieś! Halucynacje? Czort jeden wie! Cholera... Bez znieczulenia nie da się tego przetrawić. Zaraz... Gdzieś tu była flaszka. Kiedy otworzył lodówkę, owionął go przyjemny chłód. Szybko zlustrował półki. Jest! Setka wódki dobrze mu zrobi. Rozejrzał się za kieliszkiem. 
- Cholerne kurduple! Nogi im z dupy powyrywam! - zabełkotał, delektując się gorzkim smakiem alkoholu.
To te bachory z sąsiedztwa tak go urządziły. Na pewno one, no bo kto inny? Na komisariacie nawet nie chcieli słuchać, ale on jest pewien. Widział te diabelskie pomioty szwendające się po ogrodzie. Do głowy nawet by mu nie przyszło, co knują. Jeszcze jeden kielonek... Dobra, schłodzona, znajoma, przyjemna goryczka. Skrzywił się. Zdecydowanie lepiej. Nie ma jak seta, wierna towarzyszka, pocieszycielka, zawsze przynosiła szybką ulgę.
- No to ruszamy w rejs, mała - szepnął i pogłaskawszy czule szyjkę butelki, nacisnął włącznik laptopa.
Jak zwykle ani jednej wiadomości. Od dawna nikt do niego nie pisał, za to on był mistrzem korespondencji, błyszczał na niejednym forum. Znali go wszędzie i drżeli, żałosne robaki... Od zawsze miał lekkie pióro, ale i ostre. Z czasem zyskał nawet zwolenników, gorliwych wyznawców wspierających go w dziele. Tutaj, w wirtualnym świecie, nie czuł się samotny. Tutaj był panem, szafarzem dusz. Nienawidzili go i kochali. Miłe podniecenie sprawiło, że zapomniał o kłopotach. Co tam konopie, prokurator, sąd, należą do tamtego świata, a tamten świat może zaczekać. "Kto pozwolił ci się tutaj zalogować? Nigdy nie czytałem czegoś równie beznadziejnego", napisał pod łzawym wierszem jakiegoś usera. "To na początek, dla rozgrzewki", pomyślał i kliknął w enter.

14 maja 2016

Przesłuchanie fr.4 (Świerszcz w trawie)

Obrazy przemykały jak w kalejdoskopie. Z lasu zawieźli ją bezpośrednio na komisariat. Proponowali lekarza, nie chciała. Chłód nadchodzącego wieczoru był najlepszym lekarstwem. Starała się zapanować nad nerwami, nie było to jednak łatwe. Ręce wciąż drżały, a serce biło jak oszalałe. Szpakowaty mężczyzna, który przedstawił się jako komendant Żwirek, zrobił herbatę. Piła powoli jeszcze gorący płyn, starając się nie myśleć o wydarzeniach ostatnich godzin. Policjant usiadł za biurkiem, przez chwilę przyglądał jej się uważnie, potem zaczął coś pisać w grubym notesie. Co jakiś czas zerkał na zegarek. Wyraźnie na kogoś czekali. Wkrótce zaskrzypiały drzwi i stanęła w nich szczupła brunetka o brązowych oczach. Ubrana w dżinsy, granatową bluzkę oraz czarną, skórzaną kurtkę prezentowała się elegancko i bardzo kobieco. Było w niej coś znajomego. Tylko co? Kobieta mimochodem zerknęła na Alicję.
- Cześć, szefie! Co mamy? - rzuciła, siadając obok komendanta.
 Mężczyzna delikatnie uśmiechnął się do Alicji.
- Inspektor Wierzbicka... Prowadzi to śledztwo - powiedział, odkładając notes. - Rozumiemy, co pani przeszła, musimy jednak dorwać zwyrodnialca. Tropimy go od kilku miesięcy. Być może dzisiejsze zdarzenie jest przełomowe, a pani zeznanie pomoże nam w śledztwie.
Na twarzy policjantki Alicja dostrzegła napięcie.
- Szefie - przerwała mu zniecierpliwiona - przejdźmy do konkretów! Co panią łączy z Weroniką Kowal?
Alicja zawahała się. Czy powinna powiedzieć prawdę? Sama jeszcze nie do końca w nią wierzyła. Ile kobiet na świecie ma na piersi znamię w kształcie motyla? Ten dowód nie kłamie, wyróżnia ją i wskazuje. Pani Jadwiga zdecydowała się adoptować tylko jedno dziecko, drugie z tak charakterystycznym piętnem musiało zostać w sierocińcu, zaczekać na mniej zabobonnych ludzi, którzy przygarną je, nie stawiając żadnych warunków. Taki był ojciec. Wszyscy ludzie są dobrzy, dokonują po prostu złych wyborów, powtarzał. Poczciwy staruszek, nigdy nikogo nie przekreślał.
- Weronika Kowal jest moją siostrą - odpowiedziała, nie patrząc na policjantkę. - Siostrą, o istnieniu której nie miałam pojęcia aż do dziś...

03 maja 2016

"Wirtualny szczur" fr. 16 - Napar z ziół

Siedzieli na werandzie, popijając herbatę przyrządzoną według specjalnej receptury ojca Jana, franciszkanina, znajomego Nataszy, który spędził podobno kilka lat na medytacji u tybetańskich mnichów i poznał arkana sztuki zielarskiej. Antoni sączył gorący płyn prosto z kubka, parząc sobie usta. Nie zważał na ból, zdążył się z nim już oswoić. Towarzyszył mu przecież każdego dnia od śmierci Joasi. Nie było na tym świecie lekarstwa, które uśmierzyłoby ten rodzaj cierpienia. Wiedział o tym, mimo to przystał na propozycję Nataszy, pił napar ze specjalnej ziołowej mieszanki mający uspokoić rozedrgane nerwy i pomóc w zasypianiu. Nie chciał sprawić przykrości kobiecie, która przyjęła go pod dach, nakarmiła, uprała cuchnące ubranie, udostępniła łazienkę i pokój na poddaszu. Zdrzemnął się, ale na krótko. Gdy stanął w drzwiach kuchni, Natasza spojrzała na niego ze współczuciem, a potem wyciągnęła z kredensu słoik z ziołami. Teraz siedziała obok i zapamiętale robiła na drutach. Zdawała się nie dostrzegać obecności Antoniego. Żadnych pytań, niepotrzebnych słów, wścibskich spojrzeń. W niczym nie przypominała delikatnej Joasi. Obszerna podomka w białe grochy eksponowała obfite kształty listonoszki. Natasza nie nosiła bielizny. Nic dziwnego, w końcu mamy lipiec, pomyślał Antoni, łapczywie spoglądając na różowy trójkąt dekoltu. Czuł wzbierające pożądanie. Od jak dawna nie miał kobiety? Trzy lata, może cztery? Uchwyciła jego wzrok. Odłożyła robótkę.
- I co, ziółka działają? - zapytała, uśmiechając się.
Miała duże, czekoladowe oczy, jakoś niepasujące do okrągłej, różowej twarzy ozdobionej burzą jasnych loków.
- Działają... I to jak! - odpowiedział, przysuwając kubek do ust.
Kolejny uśmiech, tym razem nieco figlarny.
- Pij... - szepnęła.
Owionął go zapach rozgrzanego, kobiecego ciała. Ciała, które domagało się pieszczot równie zachłannie jak on pragnął czyjejś bliskości. Łapczywie wtulił się w to ciepło i zapłakał, po raz pierwszy od pogrzebu Joasi. 

01 maja 2016

"Wirtualny szczur" fr.15 - Uczciwy człowiek

- Panie Kowalik! - Gruby głos Gniewosza przerwał mu gorzkie wspomnienia. - Z kogo chcesz pan zrobić głupka, co? 
W robocie też nie najlepiej. Tutaj jego dumne, męskie ego cierpiało najbardziej. Posada ciecia albo jak kto woli portiera w elektrowni, na jedno wychodzi, nie była szczytem Ryśkowych ambicji, zawsze chciał więcej, w końcu dyplom magistra polonistyki to nie byle co, przydałoby się jakieś intratne miejsce przynajmniej w gminnym urzędzie, a tu taki wstyd, długie godziny spędzone w nieogrzewanej budce przy bramie wejściowej. Pies z kulawą nogą nie zwraca na niego uwagi. Cholerni burżuje, pomyślał, przyglądając się zadbanym dłoniom policjanta. Duszno na tym posterunku. Okno by otwarli albo jakiś wentylatorek elektryczny postawili. Tu nie ruskie kazamaty, żeby tak uczciwym człowiekiem pomiatać. Co za czasy... Tyłek klei się do krzesła. Ani grama powietrza.
- Byli tacy, co próbowali, ale... - ciągnął Gniewosz, lekko pochyliwszy się w kierunku aresztanta. Pachniał miętówkami jak świętej pamięci ciotka Leokadia, z którą Rychu pomieszkiwał w dzieciństwie, gdy matka poszła w tango z jakimś Bułgarem. Stara w kieszeni podomki nosiła zawsze miętowe landrynki. Ilekroć kończyła ssać jednego cukierka, sięgała po następny i tak aż do śmierci. 
- No co ja będę tu panu opowiadał, źle skończyli! - Posterunkowy wyprostował się za biurkiem i kiwnąwszy na aspiranta Gawlika, który stał za oszklonymi drzwiami, dodał: - I pan podzielisz ich los, jeśli nie oduczysz się kombinowania. 

30 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.14 - Złe moce

- Nic nie wiem o konopiach - bąknął, czując ogarniającą go niemoc. - Nie zasadziłem ich w ogrodzie. To pomyłka jak wszystko inne...
Nagle głos mu się załamał. 
- Ech - westchnął głęboko i umilkł.
Co tu było mówić więcej, kiedy czuł, że byle słowem z tego się nie wykaraska. Wygląda na to, że wszystkie złe moce sprzysięgły się przeciwko niemu. Zresztą, te dobre też nigdy nie były po jego stronie. Omijały Rycha, jakby był trędowaty. Odkąd pamięta, każdy drobiazg wymykał mu się z rąk, przelatywał obok nosa niczym zapowiedź wygranej. Sukces jednak nigdy nie nadchodził. Szczęście nie chciało się do niego uśmiechnąć ani razu. Dziewczyna, w której podkochiwał się na studiach, wyszła za mąż za jego najlepszego kumpla, przy czym sam ich ze sobą poznał. Rodzice zapisali mu w spadku, zamiast pięknej willi w centrum, starą, zagrzybioną chałupę na przedmieściu, same z nią kłopoty, ciągle musi do rudery dokładać, a i tak sypie się, jakby wybudowano ją z samego piasku. Pazerna siostrunia zagarnęła działkę i nowiutkiego volkswagena, jemu zaś wściubiła rozklekotanego poloneza i parę groszy rekompensaty. I tak całe życie. Ciągle tylko tracił, zyskiwali zaś inni. Nienawidził tych cholernych burżujów. Nic nie robią, a los jest dla nich zawsze łaskawy, podsuwa pod wypasione ryje samo ptasie mleczko, a jemu figę z makiem. Jakaż to sprawiedliwość na tym świecie? 

17 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.13 - Konopie

- W ogrodnictwo się bawimy, tak? - ciągnął Gniewosz, nie kryjąc ironii. - Muszę przyznać, że wyhodował pan dosyć dorodne okazy! A ta skrytka w krzakach malin, hm... Sam lepiej bym tego nie wymyślił!
- Może mi pan wreszcie powiedzieć, o co chodzi? - przerwał mu zdezorientowany Rysiek. - Co takiego znaleźliście w moim ogrodzie?
Posterunkowy milczał. Zdawał się nie dostrzegać aresztanta. Obejrzawszy dokładnie ołówek, skrzywił się. 
- Kowalik - rzekł wreszcie - i po co to aktorstwo? Ja doskonale się znam na takich ptaszkach jak pan!  Niewiniątko! A teraz mówić mi tu, czy te konopie indyjskie to na własny użytek, czy na handel?!
- Kurwa, jakie konopie?! - nie wytrzymał Rysiek. - Tego już za wiele! W co chcecie mnie wrobić? To jakiś koszmar! 
Na ospowatej twarzy Gniewosza malował się stoicki spokój.
- Trzy lata... Okrąglutkie trzy lata za kratami, chyba że zechce pan z nami współpracować - szepnął beznamiętnie.
Nie wróżyło to niczego dobrego. Siedzieli w niewielkim, dusznym pokoju na posterunku. Rysiek ocierał chustką pot z czoła. Niemiłosiernie chciało mu się pić. Oblizywał co chwilę spierzchnięte usta, próbując ogarnąć rozumem słowa posterunkowego. Konopie? Skąd do jasnej cholery konopie w jego ogrodzie? Maliny? Owszem, maliny rosły, ale od dawna do nich nie zaglądał, rozpleniły się, zdziczały. Czasami widział w nich dzieciaki z sąsiedztwa... Może te bachory tak go urządziły?
- I co, panie Kowalik... Współpracujemy? - Usłyszał pytanie. 

16 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.12 - Na posterunku

- A więc mówi pan, że to pomyłka? - zapytał posterunkowy Gniewosz, rysując krzyżyk na papierze. -  Ciekawe... Przez przypadek wybiegł pan nago na ulicę, przez przypadek rzucił w aspiranta Gawlika dwoma pięciolitrowymi butlami wody mineralnej?
- Tak, to wszystko przypadek! - odpowiedział Rysiek. - Dziwny zbieg okoliczności!
- I przez ten, cytuję, dziwny zbieg okoliczności jedna z mieszkanek osiedla była przez pana nagabywana? - Dociekał Gniewosz, bawiąc się ołówkiem.
- Oooo, wypraszam sobie! Na pewno nie przeze mnie! Przypadek sprawił, że...
- Nie za dużo tych przypadków, panie Kowalik, co? - przerwał mu policjant, kreśląc na kartce kolejne bohomazy. - A do tego jeszcze ta absurdalna historia ze szczurem i brakiem wody!
- Panie władzo! - zawołał błagalnie Rychu. - Przysięgam na życie własnej matki, wszystko, co powiedziałem, to prawda! Jestem uczciwym obywatelem! Może pan sprawdzić, mam czystą kartotekę! Nigdy nie byłem karany!
- Chciałbym panu wierzyć, ale... - Posterunkowy uderzył nagle ołówkiem w blat stolika, łamiąc rysik. - Panie Kowalik, sprawdziliśmy wszystko! W pana domu nie ma ani jednego żywego szczura, a co mówić martwego w szufladzie z bielizną. Sprawdziliśmy dom od strychu po piwnicę. Wszystko działa jak należy, włącznie z instalacją wodno-kanalizacyjną! Dokonaliśmy za to niezwykłego odkrycia w pańskim ogrodzie...
- Tak? - wykrztusił Rychu, z lękiem przyglądając się twarzy policjanta.
Czuł, że za chwilę nastąpi jakiś kolejny kataklizm. Nie wiedzieć czemu, prześladował go ostatnio pech. Tym razem nie mogło być inaczej. Intuicja podpowiadała mu, że wdepnął w niezłe gówno. Pytanie brzmiało, dlaczego jemu przypisują autorstwo tego smrodu? 

15 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.11 - Myśli

Powrót do domu, miejsca, w którym wszystko było jeszcze takie świeże, okazał się ponad siły. Ostatnio rzadko tam bywał, właściwie, od kiedy udało mu się wytropić Ryszarda Kowalika, prawie w ogóle. Spał w samochodzie na rozkładanym fotelu, jadł byle co, nie kąpał się ani nie golił. Ludzie patrzyli na niego nieufnie. Czasem dostrzegał w ich oczach strach. Wtedy kulił się i wycofywał niczym mały, spłoszony karaluch.
- Panie Antoni - mawiała listonoszka Natasza, która co miesiąc dostarczała mu skromną emeryturę - trzeba się pozbierać! Nie można tak, ech! Życia im pan nie wróci...
Nie, nie wróci, ale przynajmniej znajdzie zabójcę córki. Nie można tego zwyrodnialca nazwać inaczej. Wyrok zapadł, Ryszard Kowalik jest winny śmierci dwudziestoletniej Barbary Mróz, studentki polonistyki, utalentowanej poetki. Obrona nie znalazła żadnych okoliczności łagodzących. Postępowanie egzekucyjne wdrożone. Najpierw odbierze mu wszystko, a potem będzie patrzył, jak powoli kona w męczarniach. Dokąd teraz? Na pewno nie do domu, choć powinien tam wrócić... Gdzieś musi przecież  umyć się, ogolić, przebrać, zjeść, odpocząć. Trzeba za siebie się wziąć! Nie może tego pominąć, w każdym razie nie teraz, gdy potrzebne są siły. Jeśli zaniedba wygląd. przestanie być niewidzialny. Ludzie zaczną go dostrzegać, patrzeć na ręce. Tego nie chciał. A gdyby tak do Nataszy, tej listonoszki? Ona zawsze ma dla niego dobre słowo, zrozumie, przygarnie... Ale czy jej nie wystraszy? Spojrzał w lusterko. Ujrzał bladą twarz z podkrążonymi oczami wetkniętą między brudny kołnierzyk przepoconej koszuli. Zanim ruszy, ogarnie się w publicznej ubikacji, kupi jakąś koszulkę. Słońce jeszcze wysoko. Upał, jak to w lipcu. Na Akacjowej jest miejski szalet. 

13 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.10 - Antoni

Wszystko szło po jego myśli. Los wyraźnie sprzyjał mu od samego początku. Podrzucenie szczura do szuflady z bielizną i zakręcenie głównego zaworu wody nie stanowiło żadnego problemu. Dla emerytowanego ślusarza znającego każdy rodzaj zamka dostanie się do domu Ryśka Kowalika to bułka z masłem. Stało się tak jak przypuszczał, gryzoń chwycił przynętę, a nawet więcej, swoim bezmyślnym zachowaniem ściągnął tego nieopierzonego policjanta. Zabawa dopiero się rozkręcała. Kilka minut wystarczyło, by zatarł ślady swojej bytności. Usunięcie ścierwa, odkręcenie zaworu i powrót do samochodu. Z tego miejsca miał doskonały punkt obserwacyjny. Mógł napawać się zwycięstwem, sycić widokiem oprawcy, który skuty kajdankami, w rozprutych portkach, dreptał pokornie do radiowozu. Chwila triumfu, a potem niedosyt.
- To za mało, to jeszcze nie koniec - wysyczał, patrząc na niknące w oddali auto policyjne.

10 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.9 - Pech to pech

- Chodźmy - rzekł.
- Pan przodem - odparł aspirant Gawlik. 
Rysiek objuczony butlami z mineralną zrobił krok naprzód, potem drugi, ostrożnie, jakby poruszał się po cienkim lodzie. Już dawno nie miał tak sztywnych, ciężkich nóg, ostatnio chyba na ustnej maturze z matematyki. Były niczym dwa kamienne słupy obrośnięte mchem. Zatrzymał się przed furtką i zerknął niepewnie na policjanta. Jak tu otworzyć, kiedy ręce zajęte? W innej sytuacji wiedziałby, co zrobić. Zazwyczaj przeszkodę pokonywał z tak zwanego buta. Teraz musiał być jednak ostrożny, wystarczy kłopotów jak na jeden dzień. Użyje nogi, ale inaczej niż zwykle. Wystarczy, że naciśnie klamkę i lekko popchnie. Niestety, przecenił swoje możliwości, gdy tylko lekko uniósł jeden ze swoich kamiennych słupów, od razu stracił równowagę. Próbując ją odzyskać, machnął bezwładnie rękami, wypuszczając ciężki ładunek. Pięciolitrowe butle poleciały do tyłu niczym pocisk, trafiając w policjanta. Jednocześnie spod pachy wysunęła się butelka z winem i potoczyła na chodnik. Najpierw rozległ się brzdęk tłuczonego szkła, potem nieludzki wrzask: 
- Kurwaaa!
To Rysiek, uderzając zadkiem w ogrodzenie, zawył boleśnie. Tymczasem aspirant Gawlik zdążył pozbierać się już z chodnika po nagłym ataku. Natychmiast stanął w przepisowym rozkroku, z wyciągniętymi przed siebie rękami i zaciskając dłonie na wycelowanej w sprawcę broni, zaczął krzyczeć:
- Stój! Nie ruszaj się! Co mówię? Nie ruszaj się!
Rysiek zamarł. Na chwilę wstrzymał oddech. Nie zamierzał się ruszać. Po pierwsze, widok pistoletu sparaliżował go dokumentnie, po drugie, jakikolwiek ruch był w tym momencie fizycznie niemożliwy. Otóż, po uderzeniu w ogrodzenie osunął się kilka centymetrów, nadziewając na lekko odgięty ku górze metalowy pręt. Ta oryginalna agrafka przebiła dżinsy, pokonała przestrzeń między pośladkami, po czym wychyliła zardzewiały łebek tuż nad paskiem. Chłodny metal między półdupkami oraz opanowana twarz policjanta sprawiły, że Rysiek znieruchomiał z przerażenia. Wszystko wydarzyło się w ułamku sekundy. Nie miał czasu ochłonąć.
- Cwany jesteś - wycedził przez zęby aspirant. - Niezły z ciebie ptaszek! Nagabywanie, ekshibicjonizm, atak na funkcjonariusza... Nazbierało się tego, co? A teraz odejdź od płotu. Tylko powoli, bez żadnych numerów!
- Panie aspirancie - zaskomlał Rysiek - to nie było specjalnie! Na litość boską, niech pan opuści tę broń!
- Odejdź od płotu! - Upierał się policjant. - I żebym przez cały czas widział rączki!
Rysiek napiął mięśnie. Materiał spodni lekko zatrzeszczał, ale nie puścił. Pierwsza próba uwolnienia się z potrzasku zawiodła.
- Nie mooogę! - wydusił, mocno wypychając biodra do przodu.
I w tym momencie stało się to, co stać się powinno. Stary, powycierany dżins pękł, odsłaniając goły tyłek właściciela spodni.

09 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.8 - Policjant

Policjant patrzył na niego podejrzliwie. Rysiek wiedział, do jakiej kategorii wykolejeńców właśnie został zakwalifikowany, dlatego postanowił, że bez względu na okoliczności zachowa spokój. Nerwami i kłamstwem nic tu nie wskóra. Dotychczas zawsze mu się to udawało. Ostatnio jednak prześladował go jakiś pech, pech wkurwiający do granic możliwości, pech niepojęty. Trudno, raz na wozie, raz pod wozem. Trzeba jakoś przetrwać. Ratunkiem może być tylko prawda, nawet ta najwstydliwsza, żadnych przekrętów, w końcu posiada niezbite dowody swojej niewinności. Załagodzić sprawę jak najszybciej, priorytet.
- Starszy aspirant Gawlik, Komenda Miejska Policji - zarekomendował się niechętnie stróż prawa.
- W czym mogę pomóc? Stało się coś, panie władzo? - zapytał przymilnie Rychu, próbując postawić na murku ogrodzenia butle z mineralną.
- Doszły nas słuchy, że paradujesz pan po osiedlu w stroju Adama. Mieszkańcy skarżą się...
Mieszkańcy? Akurat! Wiadomo, kto się za tym kryje: dwie jędza w moherowych beretach. Zamiast podreptać do kościółka na różaniec, wściubiają nos w cudze życie. Na ulicach pełno tak zwanych życzliwych, którzy tylko patrzą, żeby się komuś noga podwinęła. To jest właśnie polski naród hołubiący wartości chrześcijańskie.
- Jedna z mieszkanek doniosła, że podczas dzisiejszego, ekshibicjonistycznego spaceru złożył jej pan propozycję spółkowania - kontynuował policjant, zaglądając do notesu. - Będziemy o tym rozmawiać na ulicy, w pana mieszkaniu czy na komendzie?
- Propozycję spółkowania tej starej jędzy? Ile ona ma lat? Osiemdziesiąt? - Rysiek nie wytrzymał. - Widział ją pan? Pewnie nie...
Kurwa, zachowaj spokój, nie tędy droga, przemknęło mu przez myśl. Za późno. Wygadał się. Stróż prawa zmarszczył czoło.
- A więc przyznaje się pan?
- Ależ nie... To pomyłka! Zaraz panu wszystko wytłumaczę - rzekł Rychu. - Zaczęło się od tego, że nie było wody, a potem ten szczur w szufladzie... Zwymiotowałem, ani posprzątać, wściekłem się, nie wiedziałem, co robię, wybiegłem na chodnik i zobaczyłem tę staruchę w czerwonym, moherowym berecie, zaczęła wrzeszczeć, uspokajałem ją, ale ona darła się jak najęta, to wróciłem do domu, ubrałem i poszedłem do administracji wyjaśnić sprawę z brakiem wody! Żadnych propozycji starej nie składałem. Ma baba wyobraźnię!
- Panie Kowalik! - powiedział policjant, zerkając na szyjkę butelki wystającą spod pachy Ryśka. - Coś mi się widzi, że bujną wyobraźnię to masz pan! Ho ho i to jak! Po co stulać? Przyznasz się pan, że po pijaku szajba odbiła. Protokolik spiszę. Skończy się na upomnieniu i tyle!
- To jakaś paranoja! Jestem trzeźwy! - krzyknął Rychu, przypominając sobie jednocześnie lufę wypitą przed wyjściem do administracji.
Zimny pot wystąpił mu na czoło. Nie ma wyjścia, trzeba pokazać temu wypacykowanemu służbiście dowody niewinności.
- Pójdzie pan ze mną, ja pokażę... - wykrztusił zdesperowany, wskazując na dom. - Pokażę rzygi i szczura, i że nie ma wody...
Plątał mu się język jak dzieciakowi przyłapanemu na kłamstwie. Zaraz zacznie się ślinić i jąkać. Chętnie strzeliłby drugą lufę. Tak, druga zawsze pomaga. Nie bądź żałosny, upomniał sam siebie w myślach. Ten elegancik od samego początku przypiął mu łatkę zboczeńca, niełatwo będzie go przekonać, że to bzdura. Nawet jeśli zobaczy cały ten syf, nie zmieni zdania.
- Ciekawe... - powiedział aspirant. - Ciekawe, panie Kowalik! No to chodźmy...
Rysiek rozejrzał się po ulicy. Nagle przypomniał sobie program telewizyjny, w którym dla zabawy wkręcają ludzi w różne głupie sytuacje. Całe zajście nagrywa ukryta kamera. Na koniec wkręcany dowiaduje się prawdy, patrzy zdziwiony w obiektyw, zasłania ręką twarz albo zaczyna się śmiać. Przez chwilę wyobraził sobie, że jest bohaterem takiego filmu. Wszystko to farsa! Zaraz policjant poklepie go po ramieniu i pokaże miejsce, w którym ukryto kamerę. Obydwaj zarechoczą jak starzy przyjaciele. Ta myśl sprawiła, że poczuł się lepiej.

08 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.7 - Powrót

Zanim wszedł w klonową alejkę, przy której mieszkał, uważnie się rozejrzał, potem ostrożnie wychylił zza rogu i oczyma prześlizgnął po okolicy. Po moherowych jędzach ani śladu. Postały, pogadały i poszły, pomyślał, odetchnąwszy z ulgą. Nie uśmiechało mu się znowu przemykać opłotkami. Taszcząc pod pachą zawinięte w szary papier wino, w rękach zaś butle z wodą mineralną, ruszył powoli w kierunku domu.
- Pan Ryszard Kowalik? - Usłyszał, będąc przy furtce.
Zamarł. A więc jednak to zrobiły... Nie mogły się powstrzymać. Cholerne dewoty!
- Tak, to ja... - odpowiedział, robiąc półobrót. - A o co chodzi?

04 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.6 - Fantazje

Od roku nie miał kobiety. Przez ten czas jakoś sobie radził, co nie znaczy, że zamierzał trwać w celibacie do końca życia. Oto smaczny kąsek sam pchał mu się w ręce. Byłby głupcem, gdyby przepuścił taką okazję. Zapowiadała się niezła zabawa w stylu francuskim. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy zamówić coś dobrego z restauracji. Podobno kobiety cenią w mężczyźnie umiejętności kulinarne. Lecą na to jak muchy do lepu. Już nieraz się o tym przekonał, a że gotować niestety nie potrafił, wpadł na pomysł małego oszustwa. Zawsze przed randką zamawiał coś gotowego, po czym przywłaszczał sobie prawa autorskie. Zazwyczaj skutkowało pozytywnie. Tym jednak razem tak był pewien swego, że restauracyjne żarcie na własnym stole uznał za niepotrzebny wydatek. 

03 kwietnia 2016

"Wirtualny szczur" fr.5 - Majtki

Trudno, obejdzie się bez majtek, zresztą nie pierwszy raz. Na wspomnienie starych, dobrych czasów poczuł lekkie ukłucie w brzuchu. Pierwszy rok polonistyki. Najlepszy rok... Miała na imię Aniela i prowadziła zajęcia z literatury staropolskiej. Brudne majtki w zamian za wpis w indeksie to niezbyt wygórowana łapówka. Wyskakiwał z bielizny pierwszy, patrząc, jak znika w przepastnych czeluściach torebki pani doktor. Za każdym razem ta sama procedura, bielizna w zamian za zaliczenie. Uczciwa transakcja handlowa między studentem a zawsze uśmiechniętą kolekcjonerką męskich slipek. Zboczona suka, pomyślał Rychu, wsuwając dżinsy na goły tyłek. Zamierzał wymknąć się tylnymi drzwiami, jak zwykł to robić wtedy, gdy grunt zaczynał mu się palić pod stopami. Zerknął na zewnątrz. Staruchy nadal okupowały chodnik przed domem. Rysiek wiedział, że z takimi lepiej nie zadzierać. Gotowe wedrzeć się do środka i go wykastrować albo co gorsza dokonać publicznego linczu. Może w końcu sobie pójdą, a ja w tym czasie polecę do administracji, w drodze powrotnej kupię butlę wody, pomyślał, wyślizgując się drzwiami na taras. Droga przez chaszcze i starą, zardzewiałą siatkę nie należała do przyjemnych, ale przynajmniej udało się wymknąć moherowej obławie. Idąc chodnikiem wzdłuż ogródków działkowych, miał wreszcie chwilę na przemyślenie ostatnich wydarzeń. Wczoraj przewód od antenki internetowej, dzisiaj awaria wodociągu i szczur w szufladzie na bieliznę... Dziwny zbieg okoliczności? Pech? W ingerencję sił nadprzyrodzonych raczej nie wierzył. Dawno wybił sobie te bzdury z głowy. Coś jednak było nie tak. Instynktownie wyczuwał jakieś zagrożenie, ale nie potrafił jeszcze zlokalizować jego źródła.
Biuro osiedlowej administracji mieściło się na parterze w czteropiętrowym bloku przy ulicy Polnej. Wparował do środka bez pukania. Zapach świeżo parzonej kawy doprowadził go do szewskiej pasji. Urzędniczka wlewała właśnie wrzątek do kubka, nie reagując na obecność zdenerwowanego petenta.
- Panie, nie było żadnej awarii - odpowiedziała wreszcie. - Cała sieć wodociągowa działa bez zarzutu.
- Jak to bez zarzutu? W moim domu nie ma ani kropli wody, kuu... - Poczuł, jak powoli schodzi z niego powietrze. Ta urzędniczka miała w sobie coś, co go onieśmielało. Była atrakcyjna.
- A może zawór zakręcony? - Postawiła kubek z kawą na biurku i ciężko opadła na fotel. - To się zdarza. Zrobi coś człowiek, a potem nie pamięta.
Wreszcie spojrzała na niego. Uśmiechnęła się dobrotliwie jak matka.
- Trochę znam się na hydraulice. Mogę zajść po godzinach... - szepnęła. - Ma pan francuza? Wszystko, co francuskie, dobre...
Do domu wracał z jakimś francuskim sikaczem. Spieszył się. Co prawda do piętnastej było jeszcze kilka godzin, roboty jednak nie brakowało. Po drodze kupił w markecie dwie pięciolitrowe butle niegazowanej wody na wypadek, gdyby to nie zawór był przyczyną suszy w kranie. Miał zamiar pozbyć się z szuflady padliny, wyprać bieliznę, wyczyścić podłogę w sypialni. Trzeba jeszcze wywietrzyć i sprawdzić resztę domu. Jeśli są szczury, na pewno znajdzie odchody albo przynajmniej ślady ich zębów. Może śmierdzących pułapek jest więcej? Nażrą się gdzieś trucizny i przychodzą do mnie zdychać, pomyślał, skręcając w znajomą uliczkę. 

02 kwietnia 2016

Przesłuchanie fr.3 (Świerszcz w trawie)

Wydarzyło się tak wiele. Jeszcze do niedawna była sama, zamknięta w swoim świecie myśli prowadziła zwyczajne życie szarej myszki. Nagle wszystko się zmieniło. Najpierw szokująca wiadomość o ciąży, a potem szarada dziwnych zdarzeń niczym z sennego koszmaru. 

01 kwietnia 2016

Przesłuchanie fr.2 (Świerszcz w trawie)

Alicja usiadła na stojącym przy łóżku krześle. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Przecież nie zmrużyła oka przez całą noc. Najpierw przesłuchanie na komisariacie, potem kilka godzin spędzonych na dusznym szpitalnym korytarzu, czuwanie, ciągła niepewność, strach, wzruszenie, nadzieja, to wszystko pozbawiło ją sił. Zostały resztki, dzięki którym mogła stanąć przed Weroniką, uśmiechnąć się, uspokoić ją. Teraz pragnęła tylko jednego, przytulić głowę do ciepłej pościeli i zasnąć. Wsparła czoło o poręcz łóżka i w tej pozycji trwała przez jakiś czas, próbując nie dopuścić do siebie wspomnień. Osaczały ją jednak jak stada głodnych wron, szukały słabego punktu, jakiejś szczeliny, którą mogłyby wedrzeć się w głąb udręczonego umysłu.

30 marca 2016

"Wirtualny szczur" fr. 4 - Awaria

Nerwowo wystukał numer do administracji. Nie mógł się jednak dodzwonić. Przerywany sygnał informował, że linia jest zajęta. Pewnie całe osiedle wydzwania, pomyślał, z wściekłością rzucając słuchawkę na łóżko. Ręcznikiem wytarł z pleców resztki piany, po czym sięgnął do szafki, w której trzymał bieliznę. Będzie dzwonił do skutku albo po prostu pójdzie do biura i załatwi sprawę od ręki. Najlepiej złożyć skargę na piśmie, wtedy będzie bardziej przekonujący. Przychodzi uczciwy obywatel z nocnej zmiany urobiony jak wół, chciałby chociaż wziąć prysznic, a tu nie ma ani kropli wody, bo jakiemuś popierdoleńcowi nie chciało się zawiesić ogłoszenia z informacją o odcięciu wody na czas remontu instalacji. Nałapałby człowiek wody do wanny i po problemie, a tak... 
- O kurwa! - krzyknął nagle, patrząc z przerażeniem w głąb szuflady.
Co za ohydny smród? Wystarczyło jedno spojrzenie, aby namierzyć jego źródło. Wśród majtek i skarpet leżał na w pół rozłożony szczur. W ciele gryzonia zdążyły już zadomowić się tłuste larwy. Fetor był nie do zniesienia. Rysiek najpierw poczuł w gardle suchość, potem mokry, zimny pot wystąpił mu na czoło. Sekundę później pojawiły się słone śliny. Przełknął je, ale to nie powstrzymało fali torsji. Nie zdążył do łazienki, zwymiotował w sypialni.
Co u diabła ten cuchnący szczur robi w szufladzie z bielizną? Teraz śmierdzi wszystko, martwy szczur i zafajdana rzygami podłoga, a wody ani kropli.
- Kurwa, zajebię ich! - ryknął wściekle i wybiegł przed dom z zamiarem udania się do biura osiedlowej administracji.
Zatrzymał go kobiecy krzyk. Obejrzał się. Kobieta wrzasnęła po raz drugi. Tym razem zrozumiał każde słowo.
- Zboczeniec, ludzie, zboczeniec! - wyła wniebogłosy, stojąc kilka metrów przed nim.
Dopiero w tym momencie uświadomił sobie, że wybiegł z domu, nie założywszy ubrania. Odruchowo zasłonił dłońmi krocze.
- Kobieto, nie wrzeszcz! - Próbował uspokajać, ale nakręcony babsztyl wchodził właśnie na jeszcze wyższe tony.
- Ludzieeee! Zboczeniec! Idź ode mnie, antychryście!
Pozostało tylko jedno, ewakuować się jak najszybciej, póki reszta osiedla jeszcze słodko kimała w pościeli. Kilka susów wystarczyło, by znalazł się z powrotem w domu. Stara nadal wrzeszczała. Wkrótce dołączyły do niej dwie inne moherowe jędze.

29 marca 2016

Przesłuchanie fr.1 (Świerszcz w trawie)

Obraz zmaltretowanego ciała powracał. Nie sposób zapomnieć spuchniętej, posiniaczonej twarzy, zadrapań, krwawych wylewów i wybroczyn na rękach. Ciemnofioletowa szrama na szyi przyciągała wzrok niczym jakiś upiorny wisior. Oczy patrzyły ufnie. Alicja dostrzegła w nich bezgraniczne oddanie i szczęście. Uśmiechnęła się. Stała przy oknie, nie bardzo wiedząc, co ze sobą począć. Milczały. Po tym wszystkim słowa nie miały znaczenia, zresztą przyjdzie na nie czas. Weronika oddychała z trudem. Co chwilę przymykała oczy, jakby samo patrzenie było ogromnym wysiłkiem. Wkrótce znów zasnęła. 

26 marca 2016

"W kolejce do lekarza" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

Czuł na sobie jej spojrzenie od mniej więcej pół godziny, czyli od chwili, kiedy wszedł do poczekalni ośrodka zdrowia i stanął w kolejce do rejestracji. Miał zamiar dostać się do internisty. Specjalnie wziął urlop na ten dzień. Kierownik gderał jak zwykle, że dużo roboty, terminy gonią, a robić nie ma komu.
- Sam wiesz, jak jest, Tadek. Co rusz ktoś na chorobowym. Jak się nie wyrobimy na czas ze zleceniem, o premii możesz zapomnieć. Mniej leżenia dupą do góry, kolego - powiedział, ale ostatecznie podpisał kartę urlopową.
Kolejka do okienka zaczynała się tuż przy drzwiach wejściowych i ciągnęła przez całą długość korytarza. Dziewczyna siedziała na jednym z krzeseł ustawionych w rzędzie przy ścianie. Zgrabna, szczupła brunetka o ciemnych oczach i zmysłowych ustach. Spojrzał na nią dyskretnie. Lekko uniosła kąciki ust, co odczytał jako zachętę. Wyraźnie wpadłem jej w oko, pomyślał, odpowiadając uśmiechem. Gdyby nie wstydliwa przypadłość, która zmuszała go do drapania się co jakiś czas po kroczu, pewnie w najlepsze bzykałby już tę małą. Kobiety same lgnęły do niego, obdarzając hojnie wdziękami. Ostatnia zbyt hojnie.
- Dziwka... Niech ją tylko spotkam - szepnął.
Kłopotliwe, swędzące krostki nie pozwalały zapomnieć o nocnych ekscesach sprzed tygodnia. Początkowo myślał, że przejdzie samo, kłopot jednak narastał z dnia na dzień, odbierając chęć do zabawy. Miał już dość natrętnych pytań kolegów. Poza tym post przy suto zastawionym stole był w jego życiu jakąś bolesną anomalią, swego rodzaju wynaturzeniem. Oto kolejna okazja przemyka obok nosa. Ta dziewczyna wprost pożera go oczyma.
- No chyba wrósł w ziemię! Przesuń się, pan! - Usłyszał skrzeczący głos starszej kobiety w moherowym berecie.
Miał ochotę zbesztać starą, ale tylko machnął ręką i postąpił kilka centymetrów do przodu. Zrzęda podreptała za nim, bodąc go w plecy trzymaną na brzuchu torebką.
- Te młode nieprzytomne! - zaskrzeczała w przestrzeń korytarza.
- Pani, lepiej nie zaczepiać takiego. Po narkotykach może... Blady, trzęsie się, pewnie na głodzie - odpowiedział jakiś głos z tyłu.
A pewnie, że na głodzie, pomyślał, mrugając do brunetki. Przynajmniej weźmie numer telefonu od tej małej. Przyda się. Druga taka okazja może się nie trafić. Cholera, znowu swędzi. Jakoś inaczej, jakby ktoś nakłuwał go szpilkami. Co za paskudztwo? Chyba na jednej wizycie się nie skończy, trzeba będzie pójść do specjalisty. Mdliło go na samą myśl o tym. Kierownik się wścieknie, premia poleci. Świąd nie do wytrzymania. Zwariować można. Otarł rękawem pot z czoła, jeszcze raz zerknął na dziewczynę i powoli sięgnął do krocza, rozsunął rozporek... Najpierw poczuł mocne szarpnięcie, potem przejmujący ból. Ręka z łatwością wniknęła w ciało tam, gdzie do tej pory tkwiła jego męskość. To niemożliwe, zżerał sam siebie. Co się kurwa dzieje, pomyślał, próbując uwolnić dłoń. W odpowiedzi usłyszał trzask łamanych kości śródręcza. Zobaczył krew, pełno krwi! Barwiła dżinsy od krocza wzdłuż nogawek, skapywała na buty, szare płytki. Jeszcze jedno pociągnięcie... Ręka wolna, a właściwie to, co nią kiedyś było. Poszarpane ciało kończyło się tuż za stawem, a z przerwanych arterii tryskała krew, zabarwiając wszystko dokoła. Dlaczego ta stara tak wrzeszczy? Nim lekarz przyjdzie, bestia się nasyci...

25 marca 2016

"Stary las" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

- Pani Agnieszko, proszę się nie upierać, to nie ma sensu. Mają przecież wszystkie pozwolenia - tłumaczył pojednawczo leśniczy, jakby byli starymi znajomymi, a przecież spotkali się może wszystkiego ze trzy razy. 
Miała ochotę trzasnąć go w tę nalaną tłuszczem, czerwoną mordę albo przynajmniej rozmazać na niej zbuka. Niestety, arsenał pocisków malał w zastraszającym tempie. Niedługo będzie musiała sięgnąć po inne środki perswazji.
Mężczyzna, mimo przymilnego tonu, nie opuszczał kryjówki. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Stał za okazałym pniem sosny, wychylając co jakiś czas gębę, aby skutecznie prowadzić negocjacje, które zlecił mu przed niespełna godziną dyrektor. Rola negocjatora była mu nie w smak. Chętnie dołączyłby do pilarzy raczących się bimbrem Walenciaka, jak zwykł to robić prawie co dzień. Uparta sztuka, myślał, obserwując kobietę. Sytuacja wyglądała o wiele gorzej niż przewidywał. Jadąc na miejsce wycinki, myślał, że uwinie się z babą w try miga. Brygadzista zadzwonił do dyrektora już o świcie.
- Przerwa w robocie, szefie - oznajmił lekko rozbawionym głosem. 
Szef od razu rozdarł ryj.
- Jak to przerwa, do jasnej cholery?! - krzyknął do słuchawki. - Kurwa, zamiast chlać, bierzcie się do roboty! Macie tydzień!
- Sprawa jest jajeczna, szefie - oznajmił Walenciak. 
- Nie pieprzcie mi tu głupot! Z roboty was wyrzucę, zapijaczone mordy! - Szef nie spuszczał z tonu.
- Dyrektorze, mamy tu babę z koszem zbuków. Bombarduje, ile wlezie! Wyciąć drzew nie pozwala! - Bronił się brygadzista. - Drze się, aż głowa puchnie! Że niby stary las, że żal ścinać, każde drzewo na wagę złota, i takie tam inne farmazony! Wariatka i tyle!
Dyrektor zrobił tak jak zawsze, wysłał leśniczego, faceta od brudnej roboty. Sam rzadko ruszał się w teren. Oczywiście miało to swoje dobre strony, dlatego nikt w okolicy nie miał szefowi za złe, że siedzi w czyściutkim garniturze za biurkiem w ciepłym, dobrze umeblowanym gabinecie i podpisuje umowy z kontrahentami na kolejne dostawy drewna. Na tych wywózkach każdy skorzystał i jemu, leśniczemu, coś tam zawsze spadało z pańskiego stołu. W każdym razie nie narzekał. Dom wybudował, niedawno ogrodzenie nowe zrobił i synowi pomógł. Uczciwą pracą przez całe życie by się tego nie dorobił. Ta baba gotowa wszystko popsuć. Rabanu narobiła więcej niż on przez te trzydzieści lat na państwowej posadzie, a przecież święty nigdy nie był, za kołnierz nie wylewał. Bywało, że po walenciakowym bimbrze solidnie mieszało się mu we łbie. Jeden ten las zaświadczyć może... Jeszcze do telewizji pójdzie babsko, zjadą się dziennikarze, węszyć zaczną. Zasrana obrończyni lasu. Koniecznie trzeba ją przekonać, jak nie po dobroci, to może groszem. Ta metoda zawsze skuteczna.
- Pani Agnieszko - mówi półgłosem, żeby robotnicy nie usłyszeli. - Przecież oboje wiemy, jak jest... Pani na forsie nie śpi, ja dzielić się z bliźnim umiem. Renta, którą ma pani po świętej pamięci Zdzichu, pewnie na długo nie wystarcza, a córeczka rośnie, potrzeby też... Pani Agnieszko, dogadać się trzeba! Człowieka zrozumieć...
Nie dokończył. Odpowiedź przyszła przedwcześnie. Najpierw poczuł pacnięcie w czoło, potem smród zalewający mu oczy, nos i usta, na koniec coś z ogromną siłą wbiło mu się w krocze. Przeszywający ból zwalił go z nóg. Zdążył jeszcze spojrzeć w dół i wyszeptać jakby ze zdziwieniem:
- Pani Agnieszko...
Podpełzały kolejne korzenie, z łatwością wnikały w ciało mężczyzny. Krew obficie tryskała na ściółkę. Ciszę lasu rozdarł kobiecy krzyk.

23 marca 2016

"Jadźka" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

- Proszę księdza, matula od trzech lat swata mnie z Jędrkiem od Matusiaków - szepcze zapamiętale Jadźka w drewnianą kratkę klęcznika. - A czy ja krowa jakowaś jestem, żeby mi kawalera do łóżka wybierać?
- Dziecko, masz prawo decydować o swoim losie. Człowiekiem jesteś, godność masz, a kto ją depcze, ten grzesznik - mówi proboszcz, ocierając chusteczką pot z czoła.
Środek lata. Od dziewuchy gorąc bije niemiłosierny, sutanna z grubego kaszmiru, nieprzewiewna, opięta, szczególnie na brzuchu ciśnie, koloratka wrzyna się w szyję. Ciężki żywot. Ech, przydałaby się nowa sutanna, obszerniejsza, a parafianie zupełnie niedomyślni. Mnóstwo pomysłów mają, a to jedno do głowy im nie przyjdzie.
- Proszę księdza, czyli że mogę z Mariankiem, a na tamtego od Matusiaków wypiąć się? - dopytuje Jadźka, napierając obfitym biustem na sosnowy klęcznik.
Deski niespokojnie trzeszczą. Wyrosła ta Jaskrów córka, oj, wyrosła, kobita fest się z niej zrobiła, z tyłu dynie, pulchne jak kluski, jędrne, oddychać też ma czym, a takie to małe siedziało w ławce katechetycznej, różowe, zawsze usmarkane.
- Z Mariankiem też nie, bo żonaty - strofuje Jadźkę proboszcz i chustką czoło z potu osusza.
Trzeba ciągle tej Jaskrównie tłumaczyć, po stokroć przed grzechem przestrzegać, a ona i tak swoje. Zawsze taka była. Uczyć się nie chciała. Tylko tyłkiem umie wiercić, chichotać i na chłopów okiem łypać, kiecki coraz krótsze, bluzki z dekoltem.
- Jak to, proszę księdza, przecie tak samej przez życie grzech - rzecze Jadźka, rumieniąc się coraz bardziej.
Nie głupio mówi dziewucha. Samotność niedobra, doskwiera. Źle z nią człowiekowi.
- Drogie dziecko, za dużo masz zdrożnych myśli - odpowiada proboszcz. - Ale rozgrzeszenie ci dam. Młoda jesteś, gorącą masz krew po matce. Pokuta jednak musi być. Tak myślę, że z rok posłużysz za gosposię na plebanii... Na dobre ci to wyjdzie, grzechy odkupisz, potem za Jędrka od Matusiaków wyjdziesz. To dobry chłopak, co niedzielę widzę go na mszy, a że czasem do kielicha zajrzy, ech, chłop przecież, swoje przyjemności mieć musi. Kościelnym go zrobię.

21 marca 2016

Smoczy język cz.9 - Zuza fr.4

Wszystko było gotowe. Tomik wierszy leżał na stoliku, obok srebrna zakładka, dokładnie oczyszczona, wypolerowana, połyskująca w świetle nocnej lampki. Wkrótce Zuza dostanie prezent. Który utwór przeczyta jako pierwszy? Julia znała każdy na pamięć... Czytała je przecież wielokrotnie, odnajdując w poetyckich słowach echa własnych pragnień. Jednak tego wieczoru nie wiersze były treścią jej myśli. Leżąc w łóżku, marzyła. Próbowała wyobrazić sobie moment, kiedy ukochana otwiera tomik poezji. Jest wieczór. Pokój tonie w ciemności. Blask lampki pada na nagie ciało Zuzy. Julia patrzy na jej delikatną, aksamitnie miękką skórę, kształtne piersi unoszące się w rytm miarowego oddechu. Widzi, jak dziewczyna sięga po książkę, otwiera ją, wdycha zapach farby drukarskiej, uśmiecha się. Szczupłe palce przewracają stronę za stroną, prześlizgują się po szorstkiej powierzchni papieru, odnajdują zakładkę, muskają chłodny metal, suną po nim powoli, pieszczą każdą smoczą łuskę, delikatnie trącają łańcuszki. Te wyobrażenia podniecały Julię do granic wytrzymałości. Najpierw poczuła słodkie, rozkoszne pulsowanie w podbrzuszu, potem falę gorąca rozchodzącą się po ciele. Pragnęła Zuzy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Jutro jej o tym powie. Wyzna wszystko albo oszaleje. Niech inni myślą, co chcą. Koniec ukrywania się, ciągłego lęku, stwarzania pozorów. Gorąco. Rękawem koszuli otarła pot z czoła. Powinna napić się mrożonej herbaty. Może wtedy uda się zasnąć. Spojrzała w okno na wielką, jaśniejącą w mroku tarczę księżyca. Pierwsza wiosenna pełnia, idealny czas na miłosne rytuały. Julia dużo czytała o tych magicznych praktykach. Podobno lniany woreczek wypełniony startymi na proszek papryczkami chili ze szczyptą cukru i okruchem różowego kwarcu wystawiony na działanie księżycowego światła staje się najlepszym amuletem wabiącym obiekt pożądania. Czasem wystarczy wypowiedzenie odpowiedniego zaklęcia. Księżyc hojnie obdarowuje tych, którzy nie tracą wiary w jego moc. Niemożliwe czyni realnym. Smoki zamienia w dziewice. Łączy zagubione ludzkie serca... i ciała. Łyk mrożonej herbaty. Teraz znacznie lepiej. Uf, co za wieczór! Pora na sen.
- Jesteś wreszcie... Ładnie to tak zostawiać mnie samą w łóżku? - Usłyszała, gdy stanęła w drzwiach sypialni.
Świat raptownie się zatrzymał. Serce zamarło. To głos Zuzy! Poznała od razu, choć znała go tylko z telefonicznych rozmów. Zuza? Skąd ona tutaj? Tak, to ona. Prawdziwa! Dokładnie taka jak w marzeniach. Uśmiecha się, kiwając karcąco palcem.
- Nieładnie, nieładnie - szepcze.
- Zuza? Ale skąd... - Pytanie grzęźnie w gardle.
A czy to ważne skąd? Czyż nie jest cudowna? Zakradła się tutaj, aby zrobić mi niespodziankę, myśli Julia, patrząc z zachwytem na ukochaną. Długie, kasztanowe włosy lśniące w świetle lampki opadają falami na nagie ramiona. Oliwkowa skóra, ciemnobrązowe sutki...
- Tak, to niespodzianka, szczególny upominek - odpowiada tamta, odchylając kołdrę. - Chodź...
Marzyła o tej chwili. Dla niej gotowa była rzucić wszystko, rodzinę, która nigdy nie zaakceptuje jej związku z kobietą, szkołę, to obrzydłe miasteczko...
- Chodź... - Usłyszała jeszcze, wtulając się w rozgrzane ciało Zuzy.
Ogarnęła ją ciemność. Westchnęła. Najpierw poczuła przenikliwy ból, potem ciepło rozlewające się po całym ciele. Przyjemny dreszcz, niemoc...
Julię odnaleziono nazajutrz. Dziewczyna nie żyła od kilku godzin. Na miejscu nie stwierdzono śladów włamania  ani walki. Zarówno drzwi jak i okna była zamknięte od wewnątrz. Biegły patolog po obdukcji zwłok orzekł, że bezpośrednią przyczyną śmierci było wykrwawienie. Brzuch denatki przebito srebrną zakładką do książki. Niemożliwe, by ofiara dokonała tego sama.  

20 marca 2016

Smoczy język cz.9 - Zuza fr.3

Słowa już nie wystarczały. Były niczym odurzający aromat kwiatów bez możliwości podziwiania kształtu barwnych płatków i delikatnych łodyg. Zuza jako pierwsza zaproponowała spotkanie. Odtąd rozmawiały tylko o tym, w uniesieniu snując najrozmaitsze scenariusze, od romantycznych po te najbardziej tragiczne, najeżone przeszkodami, pełne cierpienia na drodze do szczęśliwego finału. Spojrzeć sobie w oczy, dotykać, pieścić, całować... Julia była na to gotowa. Fantazje ekscytowały. Czasami jednak pojawiały się wątpliwości. Obawy paraliżowały, przeganiały sen z oczu, tłamsiły... A co jeśli Zuza jej nie zaakceptuje? 

18 marca 2016

Córki fr.6 (Świerszcz w trawie)

Trwając w absurdalnym związku, z dnia na dzień czuli do siebie coraz większe obrzydzenie. Tłumaczenie, że dla dobra córki powinni stwarzać pozory udanego pożycia, nie pomagało. Kłócili się o błahostki, unikali coraz bardziej. Matka rzuciła się w wir pracy, prawie w ogóle nie wychodziła z biura, a ojciec przejął opiekę nad dzieckiem, prał, gotował, robił zakupy i udzielał lekcji gry na fortepianie. Grażynka zachowanie rodziców przyjmowała ze spokojem, nie do końca jednak rozumiała ich upór.
- Franciszek nie pozwoliłby mi zatrzymać dzieci. Nie powiedziałam mu... - wyszeptała zdławionym głosem Stefa. - Krzysztofowi też nie, a przecież...
Urwała nagle i spojrzała na Grażynę, jakby przestraszona, że głośno wypowiedzianą prawdą zburzy równowagę świata. Prawie się jej udało. Inspektor Wierzbicka błyskawicznie zerwała się z miejsca.
- Mam siostry? - zapytała, czując, jak jej serce przyspiesza. 

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...