Siedzieli na werandzie, popijając
herbatę przyrządzoną według specjalnej receptury ojca Jana, franciszkanina,
znajomego Nataszy, który spędził podobno kilka lat na medytacji u tybetańskich
mnichów i poznał arkana sztuki zielarskiej. Antoni sączył gorący płyn prosto z
kubka, parząc sobie usta. Nie zważał na ból, zdążył się z nim już oswoić.
Towarzyszył mu przecież każdego dnia od śmierci Joasi. Nie było na tym świecie
lekarstwa, które uśmierzyłoby ten rodzaj cierpienia. Wiedział o tym, mimo to
przystał na propozycję Nataszy, pił napar ze specjalnej ziołowej mieszanki
mający uspokoić rozedrgane nerwy i pomóc w zasypianiu. Nie chciał sprawić
przykrości kobiecie, która przyjęła go pod dach, nakarmiła, uprała cuchnące
ubranie, udostępniła łazienkę i pokój na poddaszu. Zdrzemnął się, ale na
krótko. Gdy stanął w drzwiach kuchni, Natasza spojrzała na niego ze
współczuciem, a potem wyciągnęła z kredensu słoik z ziołami. Teraz siedziała
obok i zapamiętale robiła na drutach. Zdawała się nie dostrzegać obecności
Antoniego. Żadnych pytań, niepotrzebnych słów, wścibskich spojrzeń. W niczym
nie przypominała delikatnej Joasi. Obszerna podomka w białe grochy eksponowała
obfite kształty listonoszki. Natasza nie nosiła bielizny. Nic dziwnego, w końcu
mamy lipiec, pomyślał Antoni, łapczywie spoglądając na różowy trójkąt dekoltu.
Czuł wzbierające pożądanie. Od jak dawna nie miał kobiety? Trzy lata, może
cztery? Uchwyciła jego wzrok. Odłożyła robótkę.
- I co, ziółka działają? - zapytała,
uśmiechając się.
Miała duże, czekoladowe oczy, jakoś
niepasujące do okrągłej, różowej twarzy ozdobionej burzą jasnych loków.
- Działają... I to jak! -
odpowiedział, przysuwając kubek do ust.
Kolejny uśmiech, tym razem nieco
figlarny.
- Pij... - szepnęła.
Owionął go zapach rozgrzanego,
kobiecego ciała. Ciała, które domagało się pieszczot równie zachłannie jak on
pragnął czyjejś bliskości. Łapczywie
wtulił się w to ciepło i zapłakał, po raz pierwszy od pogrzebu Joasi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz