16 czerwca 2020

Bajka nie dla dzieci o tym, że nawet z pozoru niewinne przekleństwo może wywołać awanturę

Czasem na świecie dzieją się niewytłumaczalne rzeczy. Dziś na przykład, gdy tylko zjadłam śniadanie i zabrałam się do mycia naczyń, wypadła mi z ręki szklanka, taka zwykła, gładka, bez żadnych wzorków i grawerów. Lecąc, zahaczyła o blat kuchenny, potem o taboret babci, który niebezpiecznie zachybotał z powodu jednej krótszej nogi, a na koniec uderzyła o podłogę, roztrzaskując się z hukiem do imentu. To właśnie wtedy wymsknęło mi się brzydkie słowo. Po prostu wymsknęło się i tyle. Zdarza się każdemu! No nie mów, że nie... tobie też na pewno! I wszystko skończyłoby się pewnie na tym upadku i ewentualnym posprzątaniu szkła, ale życie jest nieprzewidywalne i lubi zaskakiwać. To niewinne przekleństwo podchwyciła ściana, bo ona lubi takie perełki i z nudów wychwytuje je uszami specjalnie do tego przeznaczonymi. Przechwyciwszy brzydkie słowo, pobawiła się nim trochę jak piłeczką, poigrała jak kotek z myszką - przestawiła w nim literki, dodała to i owo. W każdym razie bawiła się tak długo, aż w końcu znudziła się całkiem i wyrzuciła przekleństwo przez okno, kłując nim w ogon wiewiórkę skaczącą po konarze drzewa, a wiewiórka jak to wiewiórka, jest płochliwa... najpierw zapiszczała, jakby ktoś odzierał ją z rudego futerka, a potem wrzasnęła na cały pyszczek:
- Auu, mój ogon!
Nie myśl czasem, że na tym się skończyło. O nie! Wiewiórka, wściekła z bólu, wyrwała z ogona brzydkie słowo tak, jak pozbywa się spod paznokcia drzazgi i zamachnąwszy się solidnie, cisnęła nim w dzikiego gołębia, a on...
Uwierz mi, awantura zrobiła się potworna. Nie było wyjścia, spakowałam w koszyk kilka smakołyków i uciekłam gdzie pieprz rośnie.
Jaki morał z tego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...