17 czerwca 2020

Bajka nie dla dzieci o tym, jak niespodziewanie trafiła mi się fucha

List przyszedł z poranną pocztą. Z początku zdziwiłam się. Taki opieczętowany na czerwono? Co to znaczy? A dlaczego? A może nie otwierać? Wyrzucić? Otworzyć, przeczytać, a dopiero potem wyrzucić? Tak, otworzyć! Nie był długi. Kilka zdań napisanych komputerową czcionką z pieczęcią i zamaszystym podpisem na końcu: "Droga pani, jak pani zapewne wie, czytać lubimy, czytać chcemy i czytać będziemy. Od najbliższego roku pod nóż idą dzieła naszych wspaniałych noblistów. Będziemy czytać głośno, na co dzień i od święta, w domach, szkołach, fabrykach, firmach, bankach, sklepach i na ulicy, tam, gdzie trzeba, aby w narodzie wykuwać serce silne, twarde i nieustępliwe. Zwracamy się więc do pani o pomoc w dostosowaniu do potrzeb tej szczytnej idei dzieła naszego uwielbionego i nieocenionego noblisty - Czesława Miłosza. W osobnej paczce przesyłamy egzemplarz "Zniewolonego umysłu", podkreślone frazy należy poprawić. Z naszej strony możemy zapewnić panią o dozgonnej wdzięczności i wypłaceniu wynagrodzenia w wysokości przekraczającej pani najśmielsze marzenia."
Niedowiary! Przeczytałam znowu, a potem jeszcze po kilkakroć, aby sprawdzić, czy się nie mylę w interpretacji, i przyjęłam ofertę. Dzieło Miłosza przerabiam już dzień trzeci, a końca nie widać...
"Niezgodność słów z rzeczywistością mści się, nawet jeżeli autor działa w dobrej wierze."*
No nie, to się nie nadaje! Jakżeż on mógł napisać tak zawile? Nie da się tego czytać! To trzeba zmienić, przekomponować albo w ogóle wyciąć! Tak, wyciąć! Przynajmniej licealiści się ucieszą... 
Jaki morał z tego?
*Cz. Miłosz "Zniewolony umysł"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...