Kruszyna była tam od zawsze.
Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd
wzięło się drzewo, kto je posadził przy brzozowym pniu ławki, na której lubiła
siadywać w dzieciństwie Agnes. Może nasionko przyleciało z wiatrem, może
przyniósł je ptak, a może sąsiad przywiózł z lasu. Kiedy starzec wracał z
pracy, Agnes wspinała się na ławeczkę, wychylała zza płotu jak z bezpiecznej
twierdzy i patrzyła na klacz Bertę ciągnącą wóz wypełniony po brzegi pniami
drzew albo snopkami żyta. Przemawiała pieszczotliwie do zwierzęcia. Sąsiad
cmokał głośno, gdy klacz zwalniała i zwracała łeb ku dziewczynce z nadzieją, że
dziecięca dłoń obdaruje ją kostką cukru. Agnes uśmiechała się, wsuwała smakołyk
w pysk ulubienicy i znikała na powrót w kryjówce. Spędzała tam długie godziny.
Zatopiona w marzeniach nie słyszała matki krzątającej się po podwórku
leśniczówki. Kruszyna była początkowo niemą towarzyszką jej rozmyślań.
Delikatny pęd przytulony do sztachety wydawał się nieobecny. Zasłuchany w myśli
dziecka uczył się tajemniczej, fascynującej mowy. Kiedy kruszyna po raz
pierwszy zakwitła, Agnes usłyszała jej śpiew.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...

-
Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani nam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz