20 czerwca 2020

Kruszyna

Kruszyna była tam od zawsze. Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd wzięło się drzewo, kto je posadził przy brzozowym pniu ławki, na której lubiła siadywać w dzieciństwie Agnes. Może nasionko przyleciało z wiatrem, może przyniósł je ptak, a może sąsiad przywiózł z lasu. Kiedy starzec wracał z pracy, Agnes wspinała się na ławeczkę, wychylała zza płotu jak z bezpiecznej twierdzy i patrzyła na klacz Bertę ciągnącą wóz wypełniony po brzegi pniami drzew albo snopkami żyta. Przemawiała pieszczotliwie do zwierzęcia. Sąsiad cmokał głośno, gdy klacz zwalniała i zwracała łeb ku dziewczynce z nadzieją, że dziecięca dłoń obdaruje ją kostką cukru. Agnes uśmiechała się, wsuwała smakołyk w pysk ulubienicy i znikała na powrót w kryjówce. Spędzała tam długie godziny. Zatopiona w marzeniach nie słyszała matki krzątającej się po podwórku leśniczówki. Kruszyna była początkowo niemą towarzyszką jej rozmyślań. Delikatny pęd przytulony do sztachety wydawał się nieobecny. Zasłuchany w myśli dziecka uczył się tajemniczej, fascynującej mowy. Kiedy kruszyna po raz pierwszy zakwitła, Agnes usłyszała jej śpiew.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...