Słońce powoli gasło, chowając się za wierzchołki drzew majaczących na horyzoncie. Nadchodził wieczór, a wraz z nim chłód, który z każdej płachetki ziemi, każdego źdźbła trawy i kamienia niczym wygłodniałe zwierzę zachłannie zlizywał ciepło. Opatulona szczelnie kocem broniłam mu wstępu do tej resztki, którą jakimś cudem udało mi się zgromadzić jeszcze za dnia, kiedy słońce mocno przygrzewało. Było mi dobrze i chciałam, aby ten błogostan trwał jak najdłużej. Z lasu dolatywało pohukiwanie puszczyka.
04 czerwca 2020
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...

-
Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani nam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz