Owoce były duże i soczyste, nawet przy
delikatnym dotknięciu pękały, a skapujący z nich fioletowoczarny sok brudził
dłonie. Zosia zrywała je ostrożnie, omijając wyrastające z pędów duże, hakowate,
wygięte ku dołowi kolce. Jeszcze wczoraj była daleko stąd, w dusznym,
zatłoczonym mieście, dziś spaceruje w jaskrawych promieniach słońca i objada
się owocami. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko prawdziwe - brzezina,
ściernisko, kolczaste pędy. Nacisnęła leciutko mięsisty owoc. Przez moment
patrzyła, jak z wnętrza jeżyny sączy się sok, potem oblizała palce, rozkoszując
się lekko gorzkawym smakiem. W upalne lato żaden owoc nie gasi tak skutecznie
pragnienia jak jeżyna. Smak lata, pomyślała, zrywając z uśmiechem kolejny owoc.
A więc udało się, jest tutaj znowu, jak przed laty... Obawy, że szef nie da jej
urlopu, rozwiały się w okamgnieniu, gdy tylko weszła do gabinetu i usiadła na
wprost eleganckiego, lekko szpakowatego mężczyzny. Szef nic nie mówił przez
dłuższą chwilę, ale Zosia znała go na tyle dobrze, by wyczytać prawdę z jego
siwych oczu. Zanim padło to jedno upragnione słowo, ona już wiedziała. Urlop!
Wreszcie się doczekała! Miesiąc urlopu w pełni jej się należał, zasłużyła sobie
po tym, co zrobiła. Sfinalizowała przecież kontrakt, który miał przynieść
firmie horrendalne zyski. Miesiąc na wsi u rodziców jako nagroda za
kilkumiesięczną harówkę, czyż nie brzmi to pięknie? Koleżanki patrzyły z
zazdrością, gdy wychodziła z biura tanecznym krokiem. Opuszczała miasto z
radością i uczuciem ulgi. Nie znosiła tego miejsca, swojej kawalerki w wieżowcu
przy jednej z najruchliwszych ulic miasta, biurowca, w którym mieściła się
siedziba firmy, betonu, wiecznego hałasu i smrodu. Nie powinna była stąd
wyjeżdżać, osiedlać się tak daleko od rodzinnego domu, przecież obiecała...
Obiecała sobie i Agnieszce... O Boże! Ile to już lat minęło od tamtego dnia?
Dwadzieścia? Nie, nie dwadzieścia... Więcej! Dokładnie dwadzieścia pięć. Ach,
ten cudowny szum brzeziny! Przed laty niewielki zagajnik posadzony przez ojca
na kupionej od sąsiada ziemi, dziś olbrzymi, gęsty las rozbrzmiewający kaskadą
dźwięków. W dzieciństwie uwielbiała to miejsce pełne tajemniczych, kuszących
zakamarków, wydeptanych wśród wysokich traw ścieżek prowadzących do tylko jej
wiadomych skrytek, w których znikała na całe popołudnie. Matka szukała jej
czasem bezskutecznie w tym wydawałoby się bezkresnym gąszczu zieleni.
- Obiecaj, że zawsze będziemy razem,
Zosiu - szeptała jej do ucha Agnieszka, kiedy ukryte w brzozowym szałasie słuchały
nawoływań mamy.
- Oj, męczysz - odpowiadała
zniecierpliwiona, ale chwilę później, mocno obejmując przyjaciółkę, powtarzała
drżącym głosem: - Obiecuję, że zawsze będziemy razem. Przysięgam na wszystko,
że nigdy stąd nie wyjadę... Przysięgam!
Potem, trzymając się za ręce, biegły
między młodymi brzózkami aż do tego miejsca na polu, gdzie rosły jeżyny. Objadały
się soczystymi owocami.
- Ty założysz stadninę koni, a ja będę
prowadzić dom dla turystów... Zapomniałam, jak się taki dom nazywa, hm... To
jakieś trudne słowo! Pa... paa... pee... Na pewno na pe! Peeee... - Agnieszka miała
taki śmieszny zwyczaj drapania się po czole, gdy nie mogła sobie czegoś
przypomnieć. I tym razem tarła je zapamiętale dłonią mokrą od soku. Z
ciemnofioletowymi plamami na skórze wyglądała uroczo.
- Pensjonat! - podpowiadała Zosia, chcąc
przerwać męki przyjaciółki, która czasem zapominała bądź przekręcała niektóre
wyrazy. Agnieszka powtarzała słowo dwa, czasem trzy razy, potem śmiała się i
szczebiotała dalej, jak to będzie za dziesięć, dwadzieścia lat... Lubiła
planować, marzyć.
Cudowne, beztroskie czasy. Takie to
wszystko było jeszcze świeże, prawdziwe, na serio. Zosia wracała do domu
umorusana, podrapana, z wypiekami na twarzy, ale szczęśliwa.
- Gdzieś ty się tak upaćkała? - Matka
załamywała ręce, oglądała podrapane nogi córki, brudne ręce, twarz, potem
szorowała ją w wielkiej bali stojącej na podwórku. W upalne dni woda była mile
ciepła.
- Bawiłam się! - odpowiadała Zosia i
nurkowała, rozchlapując wodę na boki.
Kiedyś wydarzyło się coś dziwnego. Na
pytanie matki o przyczynę długiej nieobecności w domu odpowiedziała tak jak
zwykle, z tą małą różnicą, że wymieniła imię przyjaciółki.
- Bawiłam się z Agnieszką! - powiedziała.
Ojciec siedział wtedy na schodach. Na
dźwięk imienia podniósł głowę z nad gazety i przez dłuższą chwilę przyglądał
się córce. Po raz pierwszy Zosia widziała go zdenerwowanego. Matka stała nad
balią ze spuszczoną głową, milczała. Dziewczynka wyczuwała jakimś szóstym
zmysłem, że obydwoje są czymś mocno wstrząśnięci. Prawda miała wyjść na jaw
jeszcze tego samego dnia.
Kiedy wieczorem przedostała się ze
swojego pokoiku na poddaszu na dach domu, aby oglądać spadające perseidy,
usłyszała dobiegającą z dołu rozmowę rodziców. Ojciec niespokojnie chodził po
tarasie. Podłoga skrzypiała w rytm jego kroków.
- Ale skąd... skąd ona się mogła
dowiedzieć?! - powtarzał nerwowo. - Jesteś pewna, że bawiła się dziś sama?
- Nie wiem skąd! Nie wiem... Miałam ją
na oku przez całe popołudnie. Bawiła się jak co dzień sama. - Głos matki drżał.
Zosia nie mogła pojąć, o co chodzi
rodzicom. Czyżby skrywali przed nią jakąś tajemnicę? Ale co wspólnego miała z
tym Agnieszka? Przyjaźniły się przecież od niedawna, zaledwie dwa miesiące. Nawet
nie zdążyła zaprosić przyjaciółki do siebie, a to dlatego, że Aga zawsze
znajdowała jakąś wymówkę. Rodzice nie mieli pojęcia o jej istnieniu.
- Ona nie może pamiętać Agnieszki, przecież
miała wtedy trzy lata... - mówił ojciec, a jego głos dziwnie brzmiał pośród
zapadającego powoli mroku, był jakiś zmieniony. - Zniszczyliśmy zdjęcia,
dokumenty, wszystko...
- Nie wszystko... - ktoś nagle szepnął
za plecami Zosi.
Dziewczynka zadrżała, to był szept Agi.
Obejrzała się i ujrzała przyjaciółkę siedzącą kilka metrów dalej.
- Nie zniszczyli wszystkiego -
powtórzyła.
- Agnieszka? Ale jak... Co ty tu robisz? -
zapytała Zosia zdławionym głosem. - Zwariowałaś? O mało nie spadłam przez
ciebie z dachu...
Przeszłość potrafi wrócić w zaskakującej
postaci. Czasem przechodzi obok niezauważona, a czasem czule dotyka uśpione w
nas struny, trąca je delikatnie, budzi, aby na nowo rozbrzmiały. Aromat
dojrzałych jeżyn miesza się z zapachem wspomnień. Tej sierpniowej nocy Zosia
dowiedziała się, że miała siostrę.
- Rodzice przez ten czas niepotrzebnie
się obwiniali - ciągnęła Agnieszka, śledząc migocące na niebie światełko sondy. -
Niepotrzebnie...
- Skąd się tutaj wzięłaś? - dopytywała
wciąż oniemiała ze zdziwienia Zosia.
Nagłe pojawienie się Agi na dachu jej
domu o tak późnej porze zakrawało na cud. Próbowała to sobie jakoś wytłumaczyć.
Czyżby przyjaciółka wdrapała się tutaj po gałęziach rosnącej nieopodal wierzby?
Co prawda jej samej nigdy nie udało się wspiąć po drzewie tak wysoko, lecz ktoś
szczuplejszy i bardziej wysportowany mógłby tego dokonać. Agnieszka była prawdziwym
chudzielcem i szybciej biegała. Zosia zawsze zazdrościła przyjaciółce
zwinności, sama męczyła się szybko i łatwo rezygnowała z zadania. Rodzice
rozmawiali coraz głośniej.
- A jeśli... jeśli ona znowu ma
halucynacje? Lekarz twierdził, że to może się powtórzyć, że psychika dziecka po
takim przeżyciu... - Głos matki łamał się, jakby walczyła z płaczem. - Wtedy...
Zaraz po tym... Pamiętasz? Wtedy też widziała Agnieszkę...
- Przestań, na miłość boską, przestań! -
przerwał jej ojciec. Nie panował już nad głosem, mówił szybko i głośno. - Nie
chcę od nowa przeżywać tego koszmaru! Postanowiliśmy nigdy z nią o tym nie
rozmawiać, wymazać z jej pamięci istnienie siostry. To zamknięty rozdział!
Rozumiesz?
Zosia czuła, jak jej serce przyspiesza.
Działy się rzeczy, których nie rozumiała. Chłód wieczoru zaczął powoli
przenikać przez cienki materiał piżamy, ale dziewczynka nie zważała na zimno. Z
zapartym tchem wsłuchiwała się w podniesione głosy dobiegające z tarasu. Jaką
wielką tajemnicę skrywali przed nią rodzice? Dlaczego nie powiedzieli jej o
siostrze? Co takiego wydarzyło się przed laty? A Aga?
- Może powinnyśmy z nią porozmawiać? -
powiedziała matka już nieco spokojniej.
- Porozmawiać? - przerwał jej znowu
ojciec. - Jak to sobie wyobrażasz? Po dziesięciu latach ot tak po prostu
powiemy jej: Córeczko, miałaś siostrę, a teraz masz jej serce?
Serce? Zosia mimowolnie dotknęła mostka.
Rodzice co prawda powiedzieli jej o przeszczepie, ale zataili bardzo istotną
informację. Dawcą serca była jej siostra... Siostra, o istnieniu której nie
miała do tej pory najmniejszego pojęcia.
- Tak, tak właśnie powinniśmy zrobić! -
dowodziła mama. - Powiemy Zosi prawdę, o wypadku, o śmierci Agnieszki, o
przeszczepie, wszystko...
Urwała, jakby nagle zabrakło jej słów.
Ojciec milczał.
- Niepotrzebnie się obwiniają... -
powtórzyła Aga.
Zosia widziała jedynie zarys jej
postaci. Nie czuła strachu, przeciwnie miała ochotę pogłaskać przyjaciółkę po
policzku, jak zwykła to robić w chwilach, gdy dostrzegała w jej oczach smutek.
- Jesteś duchem? - zapytała.
- Duchem? Nieee... Raczej wytworem
twojej pamięci. Żyję dzięki tobie. Istnieję, bo tego pragniesz. Jakaś cząstka
twojej podświadomości nigdy nie pogodziła się z moim odejściem. Jesteśmy
związane na zawsze... - powiedziała Agnieszka - Przyniosłam ci jeżyn... Chcesz
kilka?
Garść pachnących słońcem owoców,
niepowtarzalny smak lata. Towarzyszył Zosi przez te wszystkie lata, kiedy
tęskniła za domem. Teraz znowu jest tutaj, na wsi i słyszy wesołe szczebiotanie siostry:
-
Ty założysz stadninę koni, a ja...
- Pensjonat - kończy z uśmiechem Zosia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz