05 czerwca 2020

Smak lata

Owoce były duże i soczyste, nawet przy delikatnym dotknięciu pękały, a skapujący z nich fioletowoczarny sok brudził dłonie. Zosia zrywała je ostrożnie, omijając wyrastające z pędów duże, hakowate, wygięte ku dołowi kolce. Jeszcze wczoraj była daleko stąd, w dusznym, zatłoczonym mieście, dziś spaceruje w jaskrawych promieniach słońca i objada się owocami. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko prawdziwe - brzezina, ściernisko, kolczaste pędy. Nacisnęła leciutko mięsisty owoc. Przez moment patrzyła, jak z wnętrza jeżyny sączy się sok, potem oblizała palce, rozkoszując się lekko gorzkawym smakiem. W upalne lato żaden owoc nie gasi tak skutecznie pragnienia jak jeżyna. Smak lata, pomyślała, zrywając z uśmiechem kolejny owoc. A więc udało się, jest tutaj znowu, jak przed laty... Obawy, że szef nie da jej urlopu, rozwiały się w okamgnieniu, gdy tylko weszła do gabinetu i usiadła na wprost eleganckiego, lekko szpakowatego mężczyzny. Szef nic nie mówił przez dłuższą chwilę, ale Zosia znała go na tyle dobrze, by wyczytać prawdę z jego siwych oczu. Zanim padło to jedno upragnione słowo, ona już wiedziała. Urlop! Wreszcie się doczekała! Miesiąc urlopu w pełni jej się należał, zasłużyła sobie po tym, co zrobiła. Sfinalizowała przecież kontrakt, który miał przynieść firmie horrendalne zyski. Miesiąc na wsi u rodziców jako nagroda za kilkumiesięczną harówkę, czyż nie brzmi to pięknie? Koleżanki patrzyły z zazdrością, gdy wychodziła z biura tanecznym krokiem. Opuszczała miasto z radością i uczuciem ulgi. Nie znosiła tego miejsca, swojej kawalerki w wieżowcu przy jednej z najruchliwszych ulic miasta, biurowca, w którym mieściła się siedziba firmy, betonu, wiecznego hałasu i smrodu. Nie powinna była stąd wyjeżdżać, osiedlać się tak daleko od rodzinnego domu, przecież obiecała... Obiecała sobie i Agnieszce... O Boże! Ile to już lat minęło od tamtego dnia? Dwadzieścia? Nie, nie dwadzieścia... Więcej! Dokładnie dwadzieścia pięć. Ach, ten cudowny szum brzeziny! Przed laty niewielki zagajnik posadzony przez ojca na kupionej od sąsiada ziemi, dziś olbrzymi, gęsty las rozbrzmiewający kaskadą dźwięków. W dzieciństwie uwielbiała to miejsce pełne tajemniczych, kuszących zakamarków, wydeptanych wśród wysokich traw ścieżek prowadzących do tylko jej wiadomych skrytek, w których znikała na całe popołudnie. Matka szukała jej czasem bezskutecznie w tym wydawałoby się bezkresnym gąszczu zieleni.
- Obiecaj, że zawsze będziemy razem, Zosiu - szeptała jej do ucha Agnieszka, kiedy ukryte w brzozowym szałasie słuchały nawoływań mamy.
- Oj, męczysz - odpowiadała zniecierpliwiona, ale chwilę później, mocno obejmując przyjaciółkę, powtarzała drżącym głosem: - Obiecuję, że zawsze będziemy razem. Przysięgam na wszystko, że nigdy stąd nie wyjadę... Przysięgam!
Potem, trzymając się za ręce, biegły między młodymi brzózkami aż do tego miejsca na polu, gdzie rosły jeżyny. Objadały się soczystymi owocami.
- Ty założysz stadninę koni, a ja będę prowadzić dom dla turystów... Zapomniałam, jak się taki dom nazywa, hm... To jakieś trudne słowo! Pa... paa... pee... Na pewno na pe! Peeee... - Agnieszka miała taki śmieszny zwyczaj drapania się po czole, gdy nie mogła sobie czegoś przypomnieć. I tym razem tarła je zapamiętale dłonią mokrą od soku. Z ciemnofioletowymi plamami na skórze wyglądała uroczo.
- Pensjonat! - podpowiadała Zosia, chcąc przerwać męki przyjaciółki, która czasem zapominała bądź przekręcała niektóre wyrazy. Agnieszka powtarzała słowo dwa, czasem trzy razy, potem śmiała się i szczebiotała dalej, jak to będzie za dziesięć, dwadzieścia lat... Lubiła planować, marzyć.
Cudowne, beztroskie czasy. Takie to wszystko było jeszcze świeże, prawdziwe, na serio. Zosia wracała do domu umorusana, podrapana, z wypiekami na twarzy, ale szczęśliwa.
- Gdzieś ty się tak upaćkała? - Matka załamywała ręce, oglądała podrapane nogi córki, brudne ręce, twarz, potem szorowała ją w wielkiej bali stojącej na podwórku. W upalne dni woda była mile ciepła.
- Bawiłam się! - odpowiadała Zosia i nurkowała, rozchlapując wodę na boki.
Kiedyś wydarzyło się coś dziwnego. Na pytanie matki o przyczynę długiej nieobecności w domu odpowiedziała tak jak zwykle, z tą małą różnicą, że wymieniła imię przyjaciółki.
- Bawiłam się z Agnieszką! - powiedziała.
Ojciec siedział wtedy na schodach. Na dźwięk imienia podniósł głowę z nad gazety i przez dłuższą chwilę przyglądał się córce. Po raz pierwszy Zosia widziała go zdenerwowanego. Matka stała nad balią ze spuszczoną głową, milczała. Dziewczynka wyczuwała jakimś szóstym zmysłem, że obydwoje są czymś mocno wstrząśnięci. Prawda miała wyjść na jaw jeszcze tego samego dnia.
Kiedy wieczorem przedostała się ze swojego pokoiku na poddaszu na dach domu, aby oglądać spadające perseidy, usłyszała dobiegającą z dołu rozmowę rodziców. Ojciec niespokojnie chodził po tarasie. Podłoga skrzypiała w rytm jego kroków.
- Ale skąd... skąd ona się mogła dowiedzieć?! - powtarzał nerwowo. - Jesteś pewna, że bawiła się dziś sama?
- Nie wiem skąd! Nie wiem... Miałam ją na oku przez całe popołudnie. Bawiła się jak co dzień sama. -  Głos matki drżał.
Zosia nie mogła pojąć, o co chodzi rodzicom. Czyżby skrywali przed nią jakąś tajemnicę? Ale co wspólnego miała z tym Agnieszka? Przyjaźniły się przecież od niedawna, zaledwie dwa miesiące. Nawet nie zdążyła zaprosić przyjaciółki do siebie, a to dlatego, że Aga zawsze znajdowała jakąś wymówkę. Rodzice nie mieli pojęcia o jej istnieniu.
- Ona nie może pamiętać Agnieszki, przecież miała wtedy trzy lata... - mówił ojciec, a jego głos dziwnie brzmiał pośród zapadającego powoli mroku, był jakiś zmieniony. - Zniszczyliśmy zdjęcia, dokumenty, wszystko...
- Nie wszystko... - ktoś nagle szepnął za plecami Zosi.
Dziewczynka zadrżała, to był szept Agi. Obejrzała się i ujrzała przyjaciółkę siedzącą kilka metrów dalej.
- Nie zniszczyli wszystkiego - powtórzyła.
- Agnieszka? Ale jak... Co ty tu robisz? - zapytała Zosia zdławionym głosem. - Zwariowałaś? O mało nie spadłam przez ciebie z dachu...
Przeszłość potrafi wrócić w zaskakującej postaci. Czasem przechodzi obok niezauważona, a czasem czule dotyka uśpione w nas struny, trąca je delikatnie, budzi, aby na nowo rozbrzmiały. Aromat dojrzałych jeżyn miesza się z zapachem wspomnień. Tej sierpniowej nocy Zosia dowiedziała się, że miała siostrę.
- Rodzice przez ten czas niepotrzebnie się obwiniali - ciągnęła Agnieszka, śledząc migocące na niebie światełko sondy. - Niepotrzebnie...
- Skąd się tutaj wzięłaś? - dopytywała wciąż oniemiała ze zdziwienia Zosia.
Nagłe pojawienie się Agi na dachu jej domu o tak późnej porze zakrawało na cud. Próbowała to sobie jakoś wytłumaczyć. Czyżby przyjaciółka wdrapała się tutaj po gałęziach rosnącej nieopodal wierzby? Co prawda jej samej nigdy nie udało się wspiąć po drzewie tak wysoko, lecz ktoś szczuplejszy i bardziej wysportowany mógłby tego dokonać. Agnieszka była prawdziwym chudzielcem i szybciej biegała. Zosia zawsze zazdrościła przyjaciółce zwinności, sama męczyła się szybko i łatwo rezygnowała z zadania. Rodzice rozmawiali coraz głośniej.
- A jeśli... jeśli ona znowu ma halucynacje? Lekarz twierdził, że to może się powtórzyć, że psychika dziecka po takim przeżyciu... - Głos matki łamał się, jakby walczyła z płaczem. - Wtedy... Zaraz po tym... Pamiętasz? Wtedy też widziała Agnieszkę...
- Przestań, na miłość boską, przestań! - przerwał jej ojciec. Nie panował już nad głosem, mówił szybko i głośno. - Nie chcę od nowa przeżywać tego koszmaru! Postanowiliśmy nigdy z nią o tym nie rozmawiać, wymazać z jej pamięci istnienie siostry. To zamknięty rozdział! Rozumiesz?
Zosia czuła, jak jej serce przyspiesza. Działy się rzeczy, których nie rozumiała. Chłód wieczoru zaczął powoli przenikać przez cienki materiał piżamy, ale dziewczynka nie zważała na zimno. Z zapartym tchem wsłuchiwała się w podniesione głosy dobiegające z tarasu. Jaką wielką tajemnicę skrywali przed nią rodzice? Dlaczego nie powiedzieli jej o siostrze? Co takiego wydarzyło się przed laty? A Aga?
- Może powinnyśmy z nią porozmawiać? - powiedziała matka już nieco spokojniej.
- Porozmawiać? - przerwał jej znowu ojciec. - Jak to sobie wyobrażasz? Po dziesięciu latach ot tak po prostu powiemy jej: Córeczko, miałaś siostrę, a teraz masz jej serce?
Serce? Zosia mimowolnie dotknęła mostka. Rodzice co prawda powiedzieli jej o przeszczepie, ale zataili bardzo istotną informację. Dawcą serca była jej siostra... Siostra, o istnieniu której nie miała do tej pory najmniejszego pojęcia.
- Tak, tak właśnie powinniśmy zrobić! - dowodziła mama. - Powiemy Zosi prawdę, o wypadku, o śmierci Agnieszki, o przeszczepie, wszystko...
Urwała, jakby nagle zabrakło jej słów. Ojciec milczał.
- Niepotrzebnie się obwiniają... - powtórzyła Aga.
Zosia widziała jedynie zarys jej postaci. Nie czuła strachu, przeciwnie miała ochotę pogłaskać przyjaciółkę po policzku, jak zwykła to robić w chwilach, gdy dostrzegała w jej oczach smutek.
- Jesteś duchem? - zapytała.
- Duchem? Nieee... Raczej wytworem twojej pamięci. Żyję dzięki tobie. Istnieję, bo tego pragniesz. Jakaś cząstka twojej podświadomości nigdy nie pogodziła się z moim odejściem. Jesteśmy związane na zawsze... - powiedziała Agnieszka - Przyniosłam ci jeżyn... Chcesz kilka?
Garść pachnących słońcem owoców, niepowtarzalny smak lata. Towarzyszył Zosi przez te wszystkie lata, kiedy tęskniła za domem. Teraz znowu jest tutaj, na wsi i słyszy wesołe szczebiotanie siostry:
 - Ty założysz stadninę koni, a ja...
- Pensjonat - kończy z uśmiechem Zosia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...