19 czerwca 2020

Powrót

Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani namiętnych pocałunków. Spojrzała na zegarek, jedyny prezent od Adama, który zabrała do nowego świata. Dochodziła właśnie trzynasta, kiedy pociąg wtoczył się na peron. Kiedyś to miejsce tętniło życiem, dziś dworzec zionął pustką. Przy wejściu do poczekalni stał Adam. Nic się nie zmienił, przystojny brunet, za którym oglądały się wszystkie dziewczyny w mieście. Czemu oświadczył się akurat jej? Ich małżeństwo od początku było skazane na porażkę, mimo to zgodziła się za niego wyjść. Nie kochała Adama, on za to szalał za nią, ale czy to teraz ważne... Wracała po latach, nie dla niego, nie dla tej garstki wspomnień.
- Cześć, Weronika. Wyglądasz jak zawsze pięknie... - powiedział, sięgając po jej bagaż.
Nie cierpiała tych farmazonów i Adam doskonale o tym wiedział. Prawienie komplementów uważała za puste i bezcelowe, zwłaszcza gdy mówił je każdej spotkanej kobiecie. Po co jednak wracać do przeszłości, zwłaszcza teraz.
- Nie musiałeś po mnie wyjeżdżać na dworzec, znam drogę do sądu. Autobusy przecież kursują - bąknęła i usadowiła się na przednim siedzeniu opla.
Adam milczał. Lekko przekręcił kluczyk w stacyjce, silnik zawarczał, a z głośników popłynęła muzyka. To do niego podobne, sentymentalny głupek, pomyślała zirytowana, wsłuchując się w słowa dobrze znanej piosenki.
- Masz kogoś? - zapytała jakby mimochodem, a gdy nie odpowiedział, drążyła dalej: - Dlaczego pytam? Oj, nie myśl sobie nie wiadomo czego... Po prostu zaskoczyłeś mnie! Przez tyle lat nie zgadzałeś się na rozwód, a tu nagle taka zmiana. Pomyślałam, że w grę wchodzi jakaś kobieta... Mam rację, jest ktoś? To coś poważnego, tak?
Cisza. Nawet na nią nie spojrzał, tylko mocniej nacisnął pedał gazu. Poczuła, że przyspieszają. O tej godzinie na drodze pustki, tylko od czasu do czasu przemykał obok nich tir. Zawsze bała się tych kolosów, ale od początku był z niej marny kierowca. Zazwyczaj prowadził Adam.
- Rozumiem, nie moja sprawa... - szepnęła, starając się zdusić w sobie wzbierającą złość.
Dupek, jak mogłam za niego wyjść, pomyślała. Nie różnił się niczym od innych mężczyzn. Przez pewien czas łudziła się, że właśnie przy nim odnajdzie upragniony spokój, tymczasem Adam chciał czegoś więcej. Nie była gotowa na macierzyństwo, nigdy nie będzie...
Zza zakrętu wyłoniła się kolejna ciężarówka z naczepą.
- Zawsze kochałem ciebie, Weroniko. Nie ma nikogo innego... - Głos mężczyzny brzmiał jakoś dziwnie.
Tylko na chwilę oderwała wzrok od pędzącego w ich kierunku tira. Adam był blady, ale spokojny.
- Nigdy nie będzie... - powtórzył, jakby czytał w jej myślach. - Nigdy...
Nagłe szarpnięcie, pisk opon i huk. Poczuła, jak jakaś ogromna siła wyrywa ją do przodu. Chciała jeszcze krzyknąć, zaprotestować, ale jej usta już się nie poruszyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...