29 stycznia 2020

"Ekspres do kawy" cz. XXVI - Tam, gdzie wszyscy fr.3

Nie wiem, co stało się z widokówkami, które z taką pieczołowitością kolekcjonowała Tereska. Na pewno nie zabrała ich do domu matki. Staruszka wszystkie rzeczy po córce zmieściła w niewielkim kufrze. Widokówek tam nie było. Znikły... Może Tereska pogrzebała je w trumnie razem z Wieśkiem i marzeniami o podróżach. Może złożyła w ofierze Bogu dla przebłagania za swój straszny grzech, a może po prostu wyrzuciła do śmieci, jak zwykła wyrzucać wszystko, co straciło dla niej wartość.
- Spodobałoby ci się tutaj - szepnęłam. - Jest tak jak opowiadałaś, ciepło i bajecznie turkusowo.
Pod wielkim kasztanem, gdzie ją pochowano, panuje wieczny cień, nawet w letnie dni, kiedy palące promienie słońca ślizgają się po cmentarnych alejkach.
- Czy ci nie zimno pod tą granitową płytą?
To pytanie zadaję sobie zawsze, ilekroć myślę o naszej przyjaźni. Tak, Tereska była moją przyjaciółką. Dziś jestem tego pewna. Nigdy potem nie doświadczyłam tego rodzaju relacji. 

28 stycznia 2020

"Ekspres do kawy" cz. XXVI - Tam, gdzie wszyscy fr.2


Zaczęłam myśleć o Teresce, o czasach, kiedy żył jej mąż i prawie każdy weekend spędzał w firmie, podobno zasypany robotą. Obie doskonale wiedziałyśmy, że owa zasypująca go robota ma nogi sięgające nieba, nosi eleganckie kostiumy i pachnie drogimi perfumami. O niewierności Wieśka nie rozmawiałyśmy w ogóle, aż do dnia, kiedy po zawarciu paktu czarownic postanowiłysmy zabić skurwysyna. Zemsta miała smak wódki, słodko-gorzki...
Ale wróćmy do głównego wątku! Morze... Tereska kochała morze równie mocno jak czerwoną szminkę czy powleczone purpurą paznokcie. Na ścianach kawalerki wisiało mnóstwo kolorowych widokówek z różnych stron świata, z podróży, w które Tereska nigdy się nie wybrała.
- Ta jest z nad Bałtyku, z Sopotu, ta z Lizbony - wyliczała, muskając każdą czubkiem paznokcia. -  Ta... Ach! Tę kupiłam w Porto Stefano, we Włoszech. Morze ma tam bajecznie turkusową barwę...

"Ekspres do kawy" cz. XXVI - Tam, gdzie wszyscy fr.1


Zdecydowałam, że w tym roku na wakacje pojadę tam, gdzie wszyscy. Uległam facebookowej reklamie - on z nią i gromadką roześmianych pociech stoją na plaży położonej w niewielkiej zatoczce, szczęśliwi, opaleni, dumni, z dala od codziennych trosk, rozanieleni, w charakterystycznych pozach, trochę bokiem, nogi lekko wysunięte, objęci, do tego lajki i komentarze: wspaniale, wyglądacie pięknie, na nowo w sobie zakochani, nice, super, och, ach, zazdrość ściska dupę! Malownicze skały w tle, piaszczyste dno, błękitna, krystaliczna woda, po prostu raj - co prawda ledwo co wydobyty z wojennego piekła, jeszcze tu i ówdzie dziury po kulach, ale rozwijający się prężnie, gościnny, porządny i czysty.
- Jadę! - postanowiłam i choć pan samochodzik trochę się buntował, zapakowawszy niezbędne rzeczy - telefon, bikini i kartę kredytową, ruszyłam.
Gdy tylko wjechałam na autostradę, panu samochodzikowi jakby urosły skrzydła. Rzucił się do przodu niczym pies spuszczony z łańcucha i zapalczywie tnąc powietrze na dwa grube, lepkie od kurzu plastry, zaczął wyprzedzać kolumny samochodów sunące po szosie objuczone jak karawany wielbłądów. Zerknęłam na prawo i co widzę - na przodzie kawalkady w vanie sąsiad z żoną i dziećmi, za nimi kolega z pracy, potem jego teściowa z konkubinem, przyjaciele, szefostwo, sąsiadka z ojcem emerytem, ksiądz z gosposią, radny, właścicielka sklepu, sołtys, listonosz z jakąś dziewczyną, krótko mówiąc - prawie sami znajomi! Aż trudno oddychać! Przymknęłam oczy, ale tylko na chwilę, bo już pan samochodzik dopadał następną kolumnę. Szybko włączyłam klimę, a kiedy owionął mnie lekki strumyk chłodnego powietrza i szok nieco minął, spojrzałam z tęsknotą we wsteczne lusterko, lecz ojczyzny nie było już widać, jedynie wzbijające się kłęby kurzu i skrawek brudnego nieba...
Noc spędziliśmy na parkingu przy śpiewie gwiazd - pan samochodzik czuwał do świtu, a ja, zwinąwszy się w kłębek jak zwykł to czynić mój kot, zasnęłam na tylnym siedzeniu. Śniła mi się Sarnia Dolina. To był dziwny sen pełen smutku i tęsknoty, a zarazem jakiegoś niewysłowionego szczęścia. Stojąc boso na werandzie, z zapartym tchem wsłuchiwałam się w tętent nadbiegających od strony rzeki jednorożców. Widziałam, jak powoli wyłaniają się z mgły, jak wdzięcznie biegną wzdłuż płotu jeden za drugim i dumnie potrząsają grzywami, rżąc przy tym cichutko na powitanie...
Obudził mnie ludzki gwar. Obok parkingu wiodła ścieżka na plażę, którą o tej porze tłumnie ciągnęli rodacy, taszcząc ze sobą mnóstwo gratów - parasole, parawany, namioty, maty, krzesła, materace, deski, piłki, ręczniki, lodówki turystyczne pełne piwa, co tylko się dało i co mogło koczowanie w pełnym słońcu nad wodą uczynić jeszcze bardziej wygodnym. Pan samochodzik zabuczał znacząco, a ja, ziewnąwszy kilka razy, wyruszyłam na poszukiwanie czegoś do zjedzenia.
Kawa wypita na tarasie kawiarni, z którego roztaczał się cudowny widok na spokojne, wygładzone ciepłem słonecznych promieni morze gdzieniegdzie upstrzone bielą żagli, od razu postawiła mnie na nogi, pozwoliła pokonać senność, dodając energii i wyostrzając zmysły. O tej porze w lokalu nie było nikogo, przynajmniej w tej jego części, mogłam więc do woli cieszyć się samotnością, będąc prawie pewna, że nikt nagle jej nie zakłóci, nie zmąci. Co chwilę maczałam koniuszek języka w ciemnobrunatnym, przesadnie słodkim i gęstym naparze podanym w filiżance wielkości naparstka, wciągając w nozdrza jego niezwykle mocny aromat. Pragnęłam jak najdłużej rozkoszować się tym esencjonalnym, klarownym smakiem. Co chwilę zerkałam też na łagodne, leniwe fale rozbijające się z cichym szumem o nadbrzeżne skały. Nie myślałam już o hałaśliwych tłumach rodaków koczujących na pobliskiej plaży ani o jednorożcach, które przyszły do mnie we śnie, jakby się obawiały, że Sarnia Dolina rozpłynie się beze mnie we mgle. Po raz pierwszy od wyjazdu poczułam, że dotarłam wreszcie do miejsca, do którego każdy człowiek przynajmniej raz w życiu dotrzeć powinien, do oazy spokoju i szczęścia. Było mi naprawdę dobrze...
Całe przedpołudnie spacerowałam po niedużej, aczkolwiek niezwykle urokliwej starówce, na której nie brakowało wykwintnych restauracji ani maleńkich, nastrojowych kawiarenek ukrytych w zakamarkach wąskich ulic, kuszących aromatem kawy. Tubylcy okazali się bardzo mili - ciągle się uśmiechali, żywo gestykulując i bełkocząc coś przy tym w tubylczym języku, którego, choć tak bliski memu, nie rozumiałam ni w ząb. Odpowiadałam więc tylko uśmiechem na ich uśmiech i gestykulowałam równie żywo jak oni, nie tylko rękami, ale i całym ciałem, odwzajemniając okazywaną mi serdeczność energicznie i z ogromnym zaangażowaniem. Ruchy moje były szybkie i choć przypominały nieco gwałtowne machanie packą na muchy lub uderzanie kijem bejsbolowym w niewidzialną piłkę, płynęły ze szczerego serca. Tubylcy zaś, obstąpiwszy mnie, zaczęli przyglądać mi się z ciekawością bliską zdziwieniu.
- Divna polako! Divna polako! - powtarzali.
Ja zaś przekornie, wskazując na nich, odpowiadałam:
- Divna! Divna! Dziwni jesteście wy!
Widocznie nie odczytali ironii ukrytej w tych słowach, bo przytakując ze zrozumieniem i życzliwym uśmiechem, częstowali mnie kawą serwowaną w filiżankach dla krasnoludków.
Dopiero popołudniu po zajrzeniu do samouczka dowiedziałam się, że w tubylczym języku "divna polako" oznacza ni mniej, ni więcej jak "piękna kobieto, powoli".
Dzień zdawał się nie mieć końca. Znużona włóczęgą po zaułkach miasteczka, upojona wrażeniami i kawą, pragnęłam tylko jednego - znaleźć się z dala od ludzi, usiąść na plaży, zanurzyć stopy w chłodnej wodzie i cieszyć oczy widokiem słońca tonącego w bezmiarze wody. Słońce jednak było jeszcze wysoko i choć powoli okrywało się płaszczem czerwieni, jego jaskrawe promienie wciąż nasycały powietrze sporą dawką gorąca. Nie mogłam czekać, aż słońce poczuje się równie zmęczone jak ja, zwłaszcza że nadchodziła dwudziesta, pora kolacji, i plaża powoli pustoszała. Jeszcze gdzieniegdzie snuły się grupki maruderów, ale z każdą chwilą było ich coraz mniej.
Gdy tylko brzęczący rój rodaków przetoczył się po ścieżce wiodącej do hotelu, zeszłam na plażę zdeptaną przez tysiące bosych stóp. O dziwo, wokół panował idealny porządek. Natychmiast owionął mnie przyjemny, orzeźwiający deszczyk morskiej wody. Przez jakiś czas spacerowałam, brodząc prawie po kostki w mokrym piasku, potem zaś usiadłszy na kurtce, która nieraz już służyła mi za kocyk, zamknęłam oczy i wystawiłam twarz na działanie delikatnej, chłodnej bryzy.

26 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.40

Drogi przyjacielu, myślę, że Bóg postąpił okrutnie, uchylając przed nami drzwi, których uchylać przed żadnym człowiekiem nie powinien. Stało się to pewnie przypadkiem, tak, jak często dzieje się w życiu - może zapatrzył się na księżyc w pełni, podrapał po łysinie albo zasłuchał w krzyk bólu naszych matek, i całkiem nieświadomie nacisnął na klamkę, a potem potoczyło się już samo... Lekki, niebiański przeciąg wziął sprawy w swoje łapy - dmuchnął i drzwi uchyliły się z cichym skrzypieniem. Oczywiście Stwórca zreflektował się od razu, zatrzasnął je, zanim dusze zdążyły poznać Boskie tajemnice, jednak ten jeden ułamek sekundy zadecydował o naszym losie, właściwie o wszystkim, co się teraz z nami dzieje, o naszej bezkresnej tęsknocie i ciągłym nienasyceniu. To krótkie zerknięcie na drugą stronę przez uchylone drzwi, przejście między światami, sprawiło, że zostaliśmy naznaczeni.
Odtąd nie wystarcza nam zwykłe rozmazanie szminki na skrawku ludzkiej skóry...

20 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.39

Drogi przyjacielu, rankiem zbudził mnie deszcz uderzający w okno gradem grubych kropel. Otworzyłam oczy i nagle uświadomiłam sobie, że nie pamiętam rysów twojej twarzy. Zacisnęłam więc szybko na powrót powieki, chcąc w ten sposób przywołać twój obraz, ale się nie udało. W miejscu, gdzie zawsze byłeś, cierpliwie czekałeś, aż się obudzę, zionęła odrażająca pustka, a raczej brudna plama niepamięci. W głowie zaczęły krążyć tysiące pytań: Jak to, odszedł, kiedy, tak bez słowa, bez zapowiedzi? Niemożliwe! Nie mógł! Nie on! Zerwałam się z łóżka i pobiegłam do salonu. W szufladzie regału mam przecież album, a w nim nasze zdjęcia! Zaczęłam przeglądać jedno za drugim i wtedy wróciłeś... Może nie od razu, powoli, jakbyś przez tę jedną noc odszedł zbyt daleko, aby chciało ci się zawrócić, ale jednak się udało, wróciłeś, siadłeś na parapecie i zacząłeś grać na bałałajce tę swoją ulubioną, tęskną melodię.
Chyba nie masz pojęcia, jaki to strach zapomnieć przyjaciela? Proszę, nie rób mi już tego. Nie zapominaj mi się, nie odchodź w ciemną, bezkresną noc, bo umrę...

19 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.38

Drogi przyjacielu, jak wiesz, niektórzy są dla mnie bardzo ważni. Czasem wspominam ci o nich, a ty tak zabawnie mrużysz wtedy oczy - chyba lubisz te opowieści. Dziś opowiem o pewnym elfie, który odwiedza mnie w Sarniej Dolinie. Przychodzi rankiem, kiedy śpią jeszcze ptaki. Na świecie jest wtedy tak cicho, że słyszę stąpanie jego bosych stóp po deskach werandy, idzie delikatnie, lekko, jakby unosił się i tylko od czasu do czasu muskał piętami drewno podłogi, poranna mgiełka. Szybko zamykam oczy, a on wślizguje się do mojej sypialni i mówi: "dzień dobry", lepszego budzika nie znajdziesz, choćbyś przemierzył świat wzdłuż i wszerz, a więc... elf wita się, nic więcej, i siada na brzeżku łóżka, czuję, jak powierzchnia materaca ugina się pod jego ciężarem, nie słyszę oddechu ani szelestu sukienki, żadnego szmeru, zapachu, drżenia cząsteczek powietrza, ale wiem, że jest tam na pewno. Przez cały czas mam zamknięte oczy, taką zawarliśmy niepisaną umowę, i nie mogę podglądać, oszukiwać ani pytać o cokolwiek, bo... po prostu się boję, tak, boję, że go spłoszę i nie przyjdzie więcej, leżę więc z zamkniętymi oczami, a on siedzi, i tak jest nam dobrze. Potem - nigdy nie mogę uchwycić tej chwili, dzieje się to niepostrzeżenie - elf znika.
Otwieram oczy i ogarnia mnie smutek...

06 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.37


Przyjacielu, chciałoby się, żeby ludzie, którzy dotąd mieszkali w moim sercu, zechcieli mieszkać tam nadal, chociaż przez jedno lato jeszcze, a jeśli się da, to i przez jesień, póki śnieg nie przyprószy śladów kopyt zastygłych w zmarzniętym błocie.
Nie pakujcie jeszcze bagaży, moi drodzy! Niech nadal stoją w starej szafie, tam, gdzie postawiliście je w dniu naszego pierwszego spotkania, niech stoją i łapią z nudów kurz. Nic im nie będzie. Naprawdę. Nie zamawiajcie jeszcze biletów na pociąg ani nie rezerwujcie pokoju w hotelu w jakimś odległym mieście. Zostańcie...
Zaparzę kawę. Siądziemy na werandzie i wsłuchując się w gruchanie dzikiego gołębia, będziemy grzać sobie plecy w promieniach wschodzącego słońca.

03 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.36


Przyjacielu, chciałabym tak patrzeć na świat, aby z każdym spojrzeniem rodziło się słowo i to nie takie sobie zwyczajne, bezwonne, przezroczyste, które przefruwa koło nosa niezauważalnie, bezszelestnie, słowo wyświechtane, pomięte, brudne, jakich wiele w sklepach, na przystankach, w zatłoczonych, parkowych alejkach, nie, nie takie..., ale to, które ma w sobie, jak to pięknie ujął mój przyjaciel Mati, super moc, czyli coś naprawdę fajowego, prawdziwy haj, które już po pierwszym sztachu napełnia ludzkie serca szczęściem i jednocześnie jakimś niezgłębionym smutkiem.


01 stycznia 2020

Ekspres do kawy - Przyjacielu fr.35

Drogi przyjacielu, pytasz, co jest dla mnie ważne w życiu. Może zabrzmi to nieco banalnie, może, słysząc moje wyznanie, pomyślisz: "stara śpiewka", i uśmiechniesz się tak, jak uśmiecha się każdy, gdy wciska mu się kit, z niedowierzaniem i kpiną.
Na pewno nie pragnę ludzkiego poklasku ani odznaczeń, kiczowatych błyskotek kuszących stada srok, czy lukrowanych słów wartych tyle, co nic. Nie pcham się już przed szereg z ustami pełnymi frazesów.
Tutaj, w Sarniej Dolinie, gdzie słońce od wieków ma swoją ciepłą zatokę pełną bezcennych pereł i co dzień surfuje na turkusowej fali lasu, aby wieczorem oddać się jej bez reszty, żyjemy sobie pospołu jak brat z bratem, żyjemy, ile wlezie, nie na pół gwizdka, ale pełną parą, ze skrzydłami rozpostartymi na maksa. Nikt nas nie ogranicza, nie ocenia, nie ma żadnych wskaźników skuteczności i efektywności, po prostu jesteśmy i to wystarcza, abyśmy czuli się potrzebni. A kiedy dostaniemy zaproszenie od Boga przyozdobione serduszkami i pękiem kolorowych balonów, pójdziemy chętnie, bez zwłoki, na niebiańską imprezę, aby skosztować szampana, tego najlepszego z boskich piwnic.

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...