21 sierpnia 2016

Klaun fr.2 (Świerszcz w trawie)

Zawsze mógł liczyć na wsparcie matki, nawet wtedy, gdy odeszła, a jej wyniszczone długą chorobą ciało stało się pożywką dla robactwa. Z początku odwiedzała go tylko w nocy, we śnie, później zaczęła pojawiać się również za dnia. Ilekroć słyszał znajomy odgłos kroków dobiegający z korytarza, matka w charakterystyczny sposób utykała na lewą nogę, wybiegał z pokoju w nadziei, że znów ją ujrzy. Nigdy jednak mu się nie ukazała, czuł jedynie zapach jej ciała, mdły i słodki. Ten zapach miał już towarzyszyć mu zawsze.
- A pan kogo tutaj szuka? Oddział dziecięcy jest na piątym piętrze - Usłyszał nagle zza pleców gruby, męski głos.
To ten glina, którego mijał przy automacie z kawą. Poczuł w gardle wzbierającą wściekłość. Zaraza, nie miał się kiedy napatoczyć, pomyślał, mocno uciskając wnętrze dłoni kciukiem drugiej ręki. Rękawiczka w miejscu ucisku lekko zaczerwieniła się od krwi. Postawili tutaj tego psa na straży, a więc domyślali się, że myśliwy przyjdzie po swoje trofea.
- Taaak? Ach, głupiec ze mnie! - odpowiedział z udawanym zaskoczeniem. - To mój pierwszy dzień i od razu wpadka, he, he! Siostrzyczki z dziecięcego ukatrupią mnie z powodu spóźnienia!
Podrapał się po ognistoczerwonej czuprynie, symulując zakłopotanie. Policjant machnął ręką jakby od niechcenia.
- Idź pan stąd! Dzieciaki czekają - powiedział ostro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...