25 marca 2016

"Stary las" z cyklu "Opowiastki rodzinne"

- Pani Agnieszko, proszę się nie upierać, to nie ma sensu. Mają przecież wszystkie pozwolenia - tłumaczył pojednawczo leśniczy, jakby byli starymi znajomymi, a przecież spotkali się może wszystkiego ze trzy razy. 
Miała ochotę trzasnąć go w tę nalaną tłuszczem, czerwoną mordę albo przynajmniej rozmazać na niej zbuka. Niestety, arsenał pocisków malał w zastraszającym tempie. Niedługo będzie musiała sięgnąć po inne środki perswazji.
Mężczyzna, mimo przymilnego tonu, nie opuszczał kryjówki. Wyczuwał niebezpieczeństwo. Stał za okazałym pniem sosny, wychylając co jakiś czas gębę, aby skutecznie prowadzić negocjacje, które zlecił mu przed niespełna godziną dyrektor. Rola negocjatora była mu nie w smak. Chętnie dołączyłby do pilarzy raczących się bimbrem Walenciaka, jak zwykł to robić prawie co dzień. Uparta sztuka, myślał, obserwując kobietę. Sytuacja wyglądała o wiele gorzej niż przewidywał. Jadąc na miejsce wycinki, myślał, że uwinie się z babą w try miga. Brygadzista zadzwonił do dyrektora już o świcie.
- Przerwa w robocie, szefie - oznajmił lekko rozbawionym głosem. 
Szef od razu rozdarł ryj.
- Jak to przerwa, do jasnej cholery?! - krzyknął do słuchawki. - Kurwa, zamiast chlać, bierzcie się do roboty! Macie tydzień!
- Sprawa jest jajeczna, szefie - oznajmił Walenciak. 
- Nie pieprzcie mi tu głupot! Z roboty was wyrzucę, zapijaczone mordy! - Szef nie spuszczał z tonu.
- Dyrektorze, mamy tu babę z koszem zbuków. Bombarduje, ile wlezie! Wyciąć drzew nie pozwala! - Bronił się brygadzista. - Drze się, aż głowa puchnie! Że niby stary las, że żal ścinać, każde drzewo na wagę złota, i takie tam inne farmazony! Wariatka i tyle!
Dyrektor zrobił tak jak zawsze, wysłał leśniczego, faceta od brudnej roboty. Sam rzadko ruszał się w teren. Oczywiście miało to swoje dobre strony, dlatego nikt w okolicy nie miał szefowi za złe, że siedzi w czyściutkim garniturze za biurkiem w ciepłym, dobrze umeblowanym gabinecie i podpisuje umowy z kontrahentami na kolejne dostawy drewna. Na tych wywózkach każdy skorzystał i jemu, leśniczemu, coś tam zawsze spadało z pańskiego stołu. W każdym razie nie narzekał. Dom wybudował, niedawno ogrodzenie nowe zrobił i synowi pomógł. Uczciwą pracą przez całe życie by się tego nie dorobił. Ta baba gotowa wszystko popsuć. Rabanu narobiła więcej niż on przez te trzydzieści lat na państwowej posadzie, a przecież święty nigdy nie był, za kołnierz nie wylewał. Bywało, że po walenciakowym bimbrze solidnie mieszało się mu we łbie. Jeden ten las zaświadczyć może... Jeszcze do telewizji pójdzie babsko, zjadą się dziennikarze, węszyć zaczną. Zasrana obrończyni lasu. Koniecznie trzeba ją przekonać, jak nie po dobroci, to może groszem. Ta metoda zawsze skuteczna.
- Pani Agnieszko - mówi półgłosem, żeby robotnicy nie usłyszeli. - Przecież oboje wiemy, jak jest... Pani na forsie nie śpi, ja dzielić się z bliźnim umiem. Renta, którą ma pani po świętej pamięci Zdzichu, pewnie na długo nie wystarcza, a córeczka rośnie, potrzeby też... Pani Agnieszko, dogadać się trzeba! Człowieka zrozumieć...
Nie dokończył. Odpowiedź przyszła przedwcześnie. Najpierw poczuł pacnięcie w czoło, potem smród zalewający mu oczy, nos i usta, na koniec coś z ogromną siłą wbiło mu się w krocze. Przeszywający ból zwalił go z nóg. Zdążył jeszcze spojrzeć w dół i wyszeptać jakby ze zdziwieniem:
- Pani Agnieszko...
Podpełzały kolejne korzenie, z łatwością wnikały w ciało mężczyzny. Krew obficie tryskała na ściółkę. Ciszę lasu rozdarł kobiecy krzyk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...