Długo Józek nie wracał z zabawy. Noc minęła, słońce stanęło w zenicie, gdy matka dojrzała go na końcu gościńca. Szedł wartko, pewnie, a jego śpiew niósł się po wsi jak odgłos dzwonów w niedzielę. Matka z radości klasnęła w dłonie. Widać Józek się zakochał, pomyślała i wybiegła mu na przeciw. A upał taki, że ani jednej żywej duszy nie ujrzysz, tylko kurz i Józek ze swym "moja kochano panienko, moja jedyno". Darł pyska, aż się starej matce dziwnie zrobiło. Jeszcze ludziska pomyślą, że pijany.
- Matulu - powiada Józek - mnie trzeba do zakonu iść, Panience Przenajświętszej służyć. Z nią zaślubiny będą, ale najpierw żniwa, bo kłosy dojrzałym ziarnem pachną.
Doczekała się matka pociechy z syna, oj, doczekała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz