01 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.37) - Bar

        Dochodziło południe, gdy dotarliśmy do miasteczka. Wjechaliśmy w puste, zaśnieżone uliczki. Nigdzie żywej duszy, jedynie snujący się z kominów dym zdradzał ludzką obecność. W rynku znaleźliśmy przytulny bar, dobre miejsce na posiłek. Byłam zmęczona i wciąż zdezorientowana. Nie wiedziałam, co dalej począć. Jedliśmy w milczeniu. Żurek, bogato przyprawiony majerankiem, smakował wyśmienicie. Teresa uważała tę aromatyczną przyprawę za afrodyzjak i twierdziła, że zmieszana z piżmem i zajęczym sadłem leczy bezpłodność. Wiosną siała majeranek na grobie Witka, gdyż według pradawnych wierzeń ziele zapewniało duszy zmarłego szczęśliwe życie pozagrobowe. Wiązki "latorośli Ozyrysa", bo tak nazywała majeranek, wisiały wraz z innymi nad piecem. Teresa kochała zioła i wiedziała o nich naprawdę wiele. Pamiętam opowieść o magicznych właściwościach wianka uplecionego z czosnku, papryki i cebuli, który wystawiony na działanie Słońca i Księżyca odpędza złe moce, o arcydzięglu litworze chroniącym przed ludzką zawiścią i zazdrością, wszelkimi urokami.
- Gdzie jesteś, Tereso? Czy spotkamy się jeszcze? - pomyślałam, rozglądając się po barze.
Choć pora była obiadowa, sala świeciła pustkami. Z radia sączyła się spokojna muzyka.  Właściciel lokalu zerkał w naszym kierunku.
- Czy od dawna pan tutaj mieszka? - zagadnąłeś mężczyznę.
- Będzie już z 70 lat! - zakrzyknął tamten najwyraźniej zadowolony, że odezwałeś się pierwszy i zaistniała okazja dowiedzenia się, co dwoje nieznajomych robi w miasteczku, w którym jedyną atrakcją turystyczną mogłoby być kilka sypiących się przedwojennych kamienic. - Jestem stąd. Ojciec prowadził kiedyś sklep spożywczy. Przejąłem po nim interes, a że dochodu nie było, po śmierci rodziciela założyłem bar. A państwo skąd?
- Z Warszawy - odpowiedziałeś, spoglądając na mnie tajemniczo. - Chcielibyśmy dowiedzieć się jak najwięcej o tym starym domu na wrzosowisku. Ta pani jest krewną dawnych właścicieli.
Mężczyzna spoważniał w okamgnieniu. Chwilę później był przy nas, usiadł przy stoliku, rozejrzał się trwożnie wokół i szepnął:
- To przeklęte miejsce... Nic tam po was...
- Zna pan Teresę? - wyrzuciłam z siebie, patrząc staruszkowi prosto w oczy. - A Alfred... taki sklepikarz! Czy wie pan, gdzie mieszka? Poda mi pan jego adres?
- Kto wam opowiedział o tych ludziach? - tym razem właściciel baru nie zapanował nad emocjami i aż wstał, gdy wspomniałam o Teresie i Alfredzie.
- Zna pan ich? Gdzie oni są? - dopytywałam, czując, że serce wyskoczy mi zaraz z piersi.
- Tam... - skinął w stronę okna.
 W oddali majaczyło wzgórze.
- To cmentarz... - szepnęłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...