27 lutego 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.62) - Tajemnica barmana

                                                                     Wiki Arwena
          Miasteczko odstręczało pustymi ulicami. O ile wieczorem wrzało od głośnych rozmów i śpiewów, w świetle dnia przerażało bezruchem i grobową ciszą. Uderzył mnie spokój tego miejsca. Żadne auto nie przemknęło obok naszego, liczne na rynku sklepy kipiały od nadmiaru towarów, ale nikt do nich nie wchodził, nikt nie robił zakupów. Miasto sprawiało wrażenie wyludnionego, chociaż był środek tygodnia, godzina powrotu z pracy do domu. "Czy nikt w tym mieście nie pracuje?" - pomyślałam, gdy dotarło do mnie, że zwyczaje tutejszych ludzi daleko odbiegają od tych, z którymi stykałam się do tej pory. Zajęta przeżyciami ostatnich dni nie zwracałam uwagi na panującą w miasteczku inność. Wróble jak dawniej świergotały w gałęziach drzewek okalających rynek, ale ludzie nie pokazywali się na ulicy w dzień. Mogłam policzyć na palcach tych, z którymi zetknęłam się o tej porze. Pamiętałam uśmiechniętą twarz pracownicy cukierni i pulchnego właściciela baru, nikogo poza nimi. Wszyscy inni kryli się w mieszkaniach jak krety, za dnia ospali, wyciszeni, niewidzialni, w nocy hałaśliwi i radośni. Na obiad wstąpiliśmy do tego samego baru co wczoraj. Jak zwykle o tej porze lokal świecił pustkami. Było nam to na rękę. Gwar męczył i nie pozwalał na zebranie myśli. Mieliśmy nadzieję posilić się i zanim lokal wypełnią ludzie, porozmawiać o przeżyciach dnia. Tyle różnych spraw wymagało dokładnego przeanalizowania. Niektóre dopiero z perspektywy czasu stawały się mniej zagadkowe. Należało przyjrzeć się im dokładnie z dystansu, bez emocji towarzyszących w chwili ich przeżywania. Wizyta za Tarninowym Wzgórzem dostarczyła nowych informacji. Przede wszystkim nurtowały mnie otrzymane od Traczykowej zdjęcia, szczególnie to jedno z napisem. Właściciel baru powitał nas zdziwiony.
- Widzę, że spodobało wam się w miasteczku! - rzekł na wstępie i zanim przyjął zamówienie, dodał nieco ciszej - Wyjedźcie stąd jeszcze dzisiaj...
- Mógłby pan mówić nieco jaśniej... Skąd te dobre rady? Ostatnio był pan bardziej rozmowny  - zapytałeś szorstko.
Barman rozejrzał się na boki. Wyczułam, że ten człowiek czegoś się boi. Ale czego? W pomieszczeniu nie było nikogo, a mimo to mężczyzna ściszył głos. Wyraźnie był czymś zdenerwowany.
- To nie moja sprawa ... Po prostu wyjedźcie dla własnego bezpieczeństwa - odpowiedział i odszedł szybko na zaplecze.
- Ech, chyba nic dzisiaj tutaj nie zjemy! Niegościnna ta knajpa - zaśmiałeś się beztrosko.
- Nie uważasz, że powinnyśmy wypytać go o szczegóły? Zachowuje się tajemniczo... W ogóle wiele się w tym miasteczku zmieniło - odrzekłam zaniepokojona.
- Nie teraz... Widzisz przecież, że facet trzęsie się jak osika - powiedziałeś cicho. - Chodźmy stąd, Alu. Lepiej, żeby nas tu nie było, gdy zaczną się schodzić odmieńcy. Może pani Różyczka użyczy nam kuchni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...