Szosa wiła się wśród sadów. Alicja patrzyła z podziwem na młode drzewka stojące w równych rzędach. Są takie silne, pomyślała, a gdy Wojtek dla odpoczynku zaparkował auto w przydrożnej zatoczce, bez słowa ruszyła na spacer. Patrzył, jak szczupła sylwetka żony zanurza się w soczystą zieleń sadu i nie mógł opanować wzruszenia. Ubrana w letnią sukienkę w kwiaty przypominała mityczną nimfę. Szła powoli wśród drzew, a jej długie kasztanowe włosy falowały na wietrze. Uwielbiał zanurzać palce w tę gęstwinę loków pachnących zawsze o tej porze roku brzoskwinią. Byli razem od czterech lat, a on nadal nie mógł uwierzyć, że ta śliczna dziewczyna jest jego żoną. Kiedy doszła do końca sadu, miał nadzieję, że odwróci się, pomacha ręką, zawoła albo po prostu wróci tą samą drogą. Nie obejrzała się jednak ani razu. Wsłuchana w śpiew ptaków skręciła w bok. Ranek był piękny. Rześkie wilgotne powietrze chłodziło rozgrzaną skórę. Ciekawe, czy są szczęśliwe, zastanawiała się, dotykając gałęzi jabłoni obciążonych owocami. Niemalże czuła, jak pod szorstką, popękaną korą tętni życie. Nachyliła najbliższą gałąź i zaczęła wdychać zapach zielonych jabłek. Pachniały świeżością, z jaką Alicja od dawna nie miała do czynienia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
-
Kruszyna była tam od zawsze. Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd wzięło się drzewo, kto je pos...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz