23 lipca 2015

Malarz fr.2 (Świerszcz w trawie)

                                                                                Wiki Arwena
Weronika nie weszła od razu do zagraconego pomieszczenia, zatrzymała się w progu, wpuszczając przez otwarte drzwi falę chłodnego wieczornego powietrza. Przez chwilę stała nieruchomo jakby się wahała, czy w ogóle wchodzić. Łapczywie wciągała w płuca napływającą z zewnątrz świeżość. Nic nie mówiła, tylko nerwowo mrużyła oczy, próbując przyzwyczaić się do panującego w pokoju półmroku. Gdy w końcu dostrzegła starego na wózku, ruszyła w kierunku okna, otworzyła je na oścież, potem zdjęła z ramion plecak i zaczęła wyciągać paczuszki z żywnością, chleb, masło, kawałek kiełbasy, karton mleka.
- Mógłbyś tu od czasu do czasu przewietrzyć, cuchnie... - powiedziała szorstko, nie patrząc na starca. - Śmierdzi padliną!
Była taka sama jak matka. Wścibiała nos w nie swoje sprawy. Nie lubił, gdy przychodziła. Czuł, że robi to bardziej z obowiązku niż z przywiązania. Zawsze traktowała go jak stary, bezużyteczny mebel, który skrzypi, cuchnie kurzem i stęchlizną. Najchętniej pozbyłaby się go na wyprzedaży staroci. Szczupła, krótkowłosa blondynka rysowała się na tle zapadającego za oknem zmroku jak drapieżna modliszka.
- Podziękuj matce... - wydusił ze ściśniętego wściekłością gardła.
Zdecydowanie za dużo go to kosztowało. Nie chcąc jednak zdradzić prawdziwych uczuć przed wnuczką, zgarbił się, wysunął chude barki do przodu i jeszcze głębiej wcisnął w fotel. Tkwił w nim od sześciu lat, czyli od czasu, kiedy furgonetka piekarza zahaczyła go lusterkiem. Upadł na chodnik i złamał kość biodrową. Coś mu tam poskładali, zrosło się, ale musiał uważać. Wózek zapewniał alibi, ale nie tylko... Pomagał zyskiwać zaufanie zwierzyny. Szła w sidła kierowana współczuciem, chęcią niesienia pomocy, a wtedy taką całkiem bezbronną atakował, obezwładniał jednym uderzeniem. Była jego.
- Słyszysz, o co cię pytam? - zniecierpliwione pytanie Weroniki wyrwało go z zamyślenia. - Czy czegoś potrzebujesz? Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, a matka... sam wiesz, jak jest!
Nie, nie potrzebował. Świetnie radził sobie bez jej pomocy. Coś zachichotało w nim bezgłośnie. O tak! Powodziło mu się coraz lepiej!
- Masz pieniądze? Nie sądzę, żebyś ostatnio coś sprzedał! - trajkotała dalej dziewczyna, a on zaczynał mieć jej coraz bardziej dość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...