Jestem w drodze od świtu. Przed godzinką minęłam jakąś
wioskę, potem pusto, żadnych domów, tylko pola i łąki, rzeka, bagno, przed
chwilą zaczął się las, a raczej ogromna puszcza, drzewa giganty, gąszcz, tu i
ówdzie tumany mgły. Krajobraz jak z jakiegoś cholernego horroru, myślę i
ściszam radio. Brakuje tylko, żeby w baku wyschło paliwo! O nieee, nie tym
razem! Nie popełnię tego samego błędu co przed miesiącem! Wtedy zdałam się na
Krzyśka i utknęłam bez kropli paliwa między stacjami. Dziś sama zatankowałam do
pełna! Renówka śmiga jak wiatr. Jestem dobrej myśli. W końcu mam urlop.
Zostawiam wszystko na dwa tygodnie, włącznie z nowiutkim tabletem, smartfonem,
szpilkami z internetowego shopu za dwieście dziewięćdziesiąt dziewięć złotych,
tandetną biżuterią, całą tą połyskującą w słońcu tandetą. Oho, błyska się!
Grzmi. Psia kość, znowu ulewa! Świata nie widać! Grube krople bębnią w dach
samochodu. Wycieraczki pracują rytmicznie, miarowo. Postanowiłam, że nie będę
narzekać. Choćby nie wiem co się działo, masz śpiewać dziewczyno, powtarzam
sobie w myślach, potem pam pam pam w kierownicę i wciskam mocniej pedał gazu.
Auto wyrywa do przodu. Jest już późno. Nie uśmiecha mi się spędzić całe
przedpołudnie w tym lesie z bieszczadzkimi diabłami. Na nogach gęsia skórka. Zapomniałam
włączyć ciepły nawiew. Ciągle mam wrażenie, że kiedyś już tu byłam. Ta ulewa,
ten las, gęsia skórka, ciepły nawiew... Deja vu?
Skoncentruj się, dziewczyno, strofuję sama siebie. Wczoraj też miałaś deja vu i
co z tego? Podobno sześćdziesiąt siedem procent ludzi doświadczyło deja vu
przynajmniej raz w życiu. Słyszysz? Sześćdziesiąt siedem procent! Taka cyfra
chyba wystarczy, abyś wybiła sobie z głowy myśl o niezwykłości tego przeżycia?
W Bieszczadach jestem po raz pierwszy. Wcześniej tylko o nich marzyłam... To
właśnie możliwość spełniania marzeń utrzymuje mnie przy życiu.
- Góry, moje ukochane góry - śpiewam cichutko, jakbym bała
się, że mnie usłyszą i uciekną. Nie usłyszą, deszcz szumi. Nie uciekną, będą
zawsze na ciebie czekały, pełne piękna i grozy. Uciekać potrafią tylko ludzie,
przed odpowiedzialnością, miłością, przed samymi sobą...
Przejaśnia się. Ulewa przechodzi w lekką mżawkę. Uchylam
okno i oddycham głęboko. Powietrze przesycone lepką i chłodną wilgocią
orzeźwia, chłodzi rozgrzane policzki. Delikatnie naciskam hamulec, auto
zwalnia, sunie powoli po asfalcie. Tak jest dobrze. Nawigacja milczy. Cały czas
prosto, wytyczam w myślach drogę, wystawiając rękę na zewnątrz. Drobne krople
przyjemne łaskoczą chłodem. Najpierw zaciskam pięść, potem rozprostowuję palce
i znów zaciskam. Na szosie pusto, brak pobocza, żadnych znaków, tylko po obu
stronach nieprzenikniona ściana lasu. Grzmoty ucichły. Deszcz staje się coraz
drobniejszy, rzadszy, w końcu zupełnie niknie. Wiatr uspokaja się. Spoglądam na
zdjęcie zatknięte za lusterko, na widniejące na nim roześmiane twarze. Ja chyba
też uciekam... od wspomnień. Miałaś śpiewać, wariatko, szepczę, walcząc z
napływającymi do oczu łzami. Bieszczadzkie diabły zrobiły jednak swoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz