- Pani Agnieszko, proszę się nie
upierać, to nie ma sensu. Mają przecież wszystkie pozwolenia - tłumaczył
pojednawczo leśniczy, jakby byli starymi znajomymi, a przecież spotkali się
może wszystkiego ze trzy razy.
Miała ochotę trzasnąć go w tę
nalaną tłuszczem, czerwoną mordę albo przynajmniej rozmazać na niej zbuka.
Niestety, arsenał pocisków malał w zastraszającym tempie. Niedługo będzie
musiała sięgnąć po inne środki perswazji.
Mężczyzna nie opuszczał kryjówki.
Wyczuwał niebezpieczeństwo. Stał za okazałym pniem sosny, wychylając co jakiś
czas gębę, aby skutecznie prowadzić negocjacje, które zlecił mu przed niespełna
godziną dyrektor. Rola negocjatora była mu nie w smak. Chętnie dołączyłby do
pilarzy raczących się bimbrem Walenciaka, jak zwykł to robić prawie co dzień.
Uparta sztuka, myślał, obserwując kobietę. Sytuacja wyglądała o wiele gorzej
niż przewidywał. Jadąc na miejsce wycinki, myślał, że uwinie się z babą w try
miga. Brygadzista zadzwonił do dyrektora już o świcie.
- Przerwa w robocie, szefie -
oznajmił lekko rozbawionym głosem.
Szef od razu rozdarł ryj.
- Jak to przerwa, do jasnej
cholery?! - krzyknął do słuchawki. - Kurwa, zamiast chlać, bierzcie się do
roboty! Macie tydzień!
- Sprawa jest jajeczna, szefie -
oznajmił Walenciak.
- Nie pieprzcie mi tu głupot! Z
roboty was wyrzucę, zapijaczone mordy! - Szef nie spuszczał z tonu.
- Dyrektorze, mamy tu babę z
koszem zbuków. Bombarduje, ile wlezie! Wyciąć drzew nie pozwala! - Bronił się
brygadzista. - Drze się, aż głowa puchnie! Że niby stary las, że żal ścinać,
każde drzewo na wagę złota, i takie tam inne farmazony! Wariatka i tyle!
Dyrektor zrobił tak jak zawsze,
wysłał leśniczego, faceta od brudnej roboty. Sam rzadko ruszał się w teren.
Oczywiście miało to swoje dobre strony, dlatego nikt w okolicy nie miał szefowi
za złe, że siedzi w czyściutkim garniturze za biurkiem w ciepłym, dobrze
umeblowanym gabinecie i podpisuje umowy z kontrahentami na kolejne dostawy
drewna. Na tych wywózkach każdy skorzystał i jemu, leśniczemu, coś tam zawsze
spadało z pańskiego stołu. W każdym razie nie narzekał. Dom wybudował, niedawno
ogrodzenie nowe zrobił i synowi pomógł. Uczciwą pracą przez całe życie by się
tego nie dorobił. Ta baba gotowa wszystko popsuć. Rabanu narobiła więcej niż on
przez te trzydzieści lat na państwowej posadzie, a przecież święty nigdy nie
był, za kołnierz nie wylewał. Bywało, że po walenciakowym bimbrze solidnie
mieszało się mu we łbie. Jeden ten las zaświadczyć może... Jeszcze do telewizji
pójdzie babsko, zjadą się dziennikarze, węszyć zaczną. Zasrana obrończyni lasu.
Koniecznie trzeba ją przekonać, jak nie po dobroci, to może groszem. Ta metoda
zawsze skuteczna.
- Pani Agnieszko - mówi
półgłosem, żeby robotnicy nie usłyszeli. - Przecież oboje wiemy, jak jest...
Pani na forsie nie śpi, ja dzielić się z bliźnim umiem. Renta, którą ma pani po
świętej pamięci Zdzichu, pewnie na długo nie wystarcza, a córeczka rośnie,
potrzeby też... Pani Agnieszko, dogadać się trzeba! Człowieka zrozumieć...
Nie dokończył. Odpowiedź przyszła
przedwcześnie. Najpierw poczuł pacnięcie w czoło, potem smród zalewający mu
oczy, nos i usta, na koniec coś z ogromną siłą wbiło mu się w krocze.
Przeszywający ból zwalił go z nóg. Zdążył jeszcze spojrzeć w dół i wyszeptać
jakby ze zdziwieniem:
- Pani Agnieszko...
Podpełzały kolejne korzenie, z
łatwością wnikając w ciało mężczyzny. Krew obficie tryskała na ściółkę.
Usłyszał jeszcze kobiecy chichot, po czym jego świadomość zgasła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz