05 czerwca 2015

Powrót na wrzosowisko cz.113 - Za zamkniętymi drzwiami

                                                           Wiki Arwena
Z zamyślenia wyrwało mnie głośne:
- Al! Al, chodź tu natychmiast!
Nazywała mnie tak tylko jedna osoba. Spojrzałam w stronę, skąd dobiegało wołanie. Na tle czarnej wnęki okna na piętrze stała matka. Rozwarte okiennice, kołysane przez wiatr, obijały się o gałęzie rosnącej w pobliżu brzozy. Kobieta nerwowo gestykulowała. Ubrana w starą poplamioną halkę, z rozczochranymi włosami, wyglądała strasznie. Przerażały mnie barwa jej głosu i nieludzki wyraz twarzy. Ojciec nie pozwalał mi do niej zaglądać. Duże dębowe drzwi zamykane na klucz odgradzały matkę od reszty domu. Czasem otwierała jakimś cudem okno i stojąc w nim prawie naga, krzyczała na całą okolicę. Najczęściej były to przekleństwa. Bywało, że przyzywała Stasia albo mnie, wtedy jej głos łagodniał. Matka się uspokajała, a nawet umiała być przymilna. Łatwo mogła nas wtedy zwieść. Był to trudny okres, czas oczekiwania na miejsce w zakładzie psychiatrycznym. Ojciec musiał ją wiązać, by podać leki, nakarmić albo umyć. Wściekle szarpała więzy, ścierając do krwi naskórek. Wyła i klęła, odgrażając się ojcu. Nie wolno nam było patrzeć na to, co działo się za zamkniętymi drzwiami. Nie patrzyłam, ale obłąkańcze krzyki matki wnikały do nagłębszych zakamarków mojego serca, napełniając je strachem. 
- Al! - rozległo się po raz kolejny.
Matka, gdy coś nie szło po jej myśli, łatwo traciła nad sobą kontrolę. Zniecierpliwiony ton jej głosu był zapowiedzią niepohamowanego wybuchu wściekłości. Czasami, by powstrzymać burzę, miałam ochotę odpowiedzieć na wezwanie matki, ale wszystko kończyło się ucieczką na werandę, gdzie czekała bezpieczna kryjówka. Tam wciśnięta między dwie donice z bukszpanami wierzyłam, że zło mnie nie dopadnie. Wiecznozielone gałązki rośliny miały w sobie przecież niezwykłą moc odstraszania demonów. 
- Al! - krzyknęła wściekle matka i zaklęła paskudnie.
Cóż to za dziwne miejsce, pomyślałam, przygladając się kobiecie stojącej w oknie. Postać bladła, stawała się coraz mniej wyraźna, odchodziła z powrotem w przeszłość. Obok mnie przemknęła główka ozdobiona gęstwiną loków. Już jej nie widać. Zniknęła za ścianą bluszczu wijącego się po kratce werandy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...