03 maja 2015

Świerszcz w trawie fr. 2 - Poranek

                                                                     Wiki Arwena
Źle spała. Jak zawsze była temu winna pełnia. Ilekroć księżyc jaśniał na niebie, Alicja nie mogła spać. Budziła się z niespokojnie bijącym sercem, wychodziła do toalety, potem próbowała zasnąć, ale zamiast snu przychodziły myśli, całe tabuny myśli. Do rana przewracała się z boku na bok, wsłuchując w odgłosy nocy. Skrzypiały meble, za oknem cykały świerszcze, w oddali ujadał pies. Czasami wstawała z łóżka, robiła sobie gorące mleko z miodem i przy świetle lampki czytała książkę albo wychodziła na taras i siedząc w ciemności, patrzyła na niebo upstrzone gwiazdami. Tej nocy śniła o pracy, zdarzało się to sporadycznie, ale zawsze źle ją nastrajało. Nie lubiła budzić się z uczuciem nijakości, a sny o pracy właśnie to przynosiły. Były nijakie i mdłe jak codzienność w biurze. Zawsze dokładnie pamiętała ich treść, każdy szczegół, twarze współpracowników, egzaltacje koleżanek, udawaną szczerość i czającą się w każdym słowie zazdrość. Nawet kolor ścian biurowych pomieszczeń, zapach stojących tam mebli były we śnie takie same jak w rzeczywistości. Nie chciała myśleć o tych snach, odrzucała je z odrazą. Świt zdążył już rozjaśnić niebo, postanowiła więc wstać. Z niechęcią pomyślała o pozostaniu w łóżku. Czasem sny wracały. Nie mogła do tego dopuścić. Wystarczy, że musi pójść do tego okropnego miejsca i przez kilka godzin odgrywać swoją rolę, bez najmniejszego błędu, bez zająknięcia. Znała się na tym dobrze. Była doskonała w odgrywaniu różnych ról, także nieszkodliwej szarej myszki. Choć umiała i wiedziała wiele, w biurze starała się nigdy nie wychodzić przed szereg. Co prawda przez lata pracy zdobyła niemałe doświadczenie, które mogło zapewnić jej wysoką pozycję w tym bezkompromisowym świecie, nie widziała w tym jednak nic atrakcyjnego. Pieniądze ani prestiż w firmie nie interesowały ją. Chodziła tam ze względu na męża, dla niego znosiła to wszystko. Pochłaniało ją zupełnie coś innego. Za kilka godzin będzie mogła tutaj wrócić, zapomnieć, zatracić się, ale wcześniej musi pójść do biura. Było jeszcze wcześnie. Nie miała na sobie piżamy, krótka koszulka na ramiączkach odkrywała nogi, brzuch i ramiona. Zgrabna wysmukła sylwetka bezgłośnie przemknęła obok męża. Nie chciała budzić go tak wcześnie. Chłód natychmiast zlizał z jej rozgrzanego ciała resztki snu. Podeszła do okna i cicho rozsunęła zasłony. Robiła to automatycznie co rano. Blade światło świtu delikatnie ją oślepiło, zmrużyła oczy i ziewnęła. Założę dżinsy, przemknęło jej przez myśli. Zazwyczaj patrzyła na wiszący za szybą termometr, tym razem jednak zamiast na niego spojrzała w niebo. Było jeszcze szare, ale już gdzieniegdzie jaśniał błękit. Zapowiadał słoneczny dzień. Pohukiwanie dzikiego gołębia przenikało przez szybę. Alicja zawsze zazdrościła ptakom wolności. Teraz, słysząc gołębia, zapragnęła wyjść na zewnątrz, położyć się na mokrej od rosy trawie i poczuć zapach ziemi. Czemu miałabym tego nie zrobić, pomyślała. Otworzyła drzwi, ogród przemówił do niej tysiącem dźwięków i zapachów. Postawiła stopę na zimnej kostce tarasu... Wiedziała już co zrobi. Dziś nie pójdzie do biura, już nigdy tego nie zrobi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...