31 stycznia 2016

Smoczy język cz.2 - Bibliotekarka

                                                                              Wiki Arwena
W ciągu trzydziestu lat, bo tyle pracuje w gmachu miejskiej biblioteki, tylko raz wymienili jej krzesło - stylowe, wyściełane wraz z całym ozdobnym kompletem z drewna powędrowało do urzędu gminy, a pojawiło się to, na którym siedzi teraz, proste, ze sklejki. Nie narzekała. Zza swojego biurka widziała gorsze rzeczy. Przywykła do zmian, niekoniecznie na lepsze. Najważniejsze, że nie wymieniono jej, córki byłego sekretarza partii. W filiach pojawiły się dziewczyny młodsze, ładniejsze, uśmiechnięte niezależnie od nastroju, które o księgozbiorze wiedzą tyle, ile pokaże monitor komputera. Na szczęście zmiana na stanowisku bibliotekarki w gmachu głównym nikomu nie przyszła do głowy. Pani Bożena lubiła swoją pracę, zwłaszcza wtedy, gdy z bibliotecznych zakamarków wyciągała jakiś unikatowy egzemplarz i widziała na twarzy klienta zadowolenie. Tak też było i tym razem. Młody brunet po okazaniu stosownego dokumentu poprosił o coś specjalnego do poczytania. Jakiś doktor, bo na profesora za młody, pomyślała, mierząc go wzrokiem. Rzadko tacy się trafiali. Na co dzień sięgała po coś z dolnej półki.
- Myślę, że to panu się spodoba - powiedziała, demonstrując książkę oprawioną w brązową skórę.
Mężczyźnie zabłysły oczy, a na jego pulchnej, rumianej twarzy pojawił się uśmiech. Łapczywie sięgnął po starodruk.
- "Smoczy język"? Nie słyszałem o tej książce... Musi być bardzo stara! - zawołał podekscytowany, po czym, zawstydzony siłą swego głosu, przeprosił starszą kobietę siedzącą przy stoliku obok.
- To skarb naszej biblioteki - odparła z uśmiechem pani Bożena. - Jedyny w swoim rodzaju egzemplarz wraz z niezwykłą zakładką w kształcie smoka. Jest wykonana ze starego, zaśniedziałego srebra. Proszę uważać...
Brunet usiadł pod ścianą i od razu zagłębił się w lekturze. Co jakiś czas zerkała na niego. Wiadomo, przy tak cennych egzemplarzach nikomu nie wolno ufać, nawet długoletniemu doświadczeniu, które podpowiada, że nie ma powodu do obaw. Na ludziach pani Bożena znała się doskonale. Może dlatego nie wyszła za mąż. Do mężczyzn raczej nie miała szczęścia. Wszyscy poznani po jakimś czasie okazywali się draniami, facetami z mnóstwem wad, akurat takich, których nie potrafiła w żaden sposób zaakceptować. Każda znajomość kończyła się tak samo, wystawieniem za drzwi walizki potencjalnego pretendenta do jej ręki. Czyżby przysnął, jeszcze poplami książkę, pomyślała, patrząc na bruneta. Zaniepokoiła ją poza, w jakiej znajdował się mężczyzna. Głowa wsparta prawym bokiem na otwartej książce, jedna ręka zwisająca bezwładnie, druga ułożona na stoliku.
- Czy dobrze pan się czuje? - szepnęła, podchodząc.
Żadnej reakcji. Dostrzegła niezwykłą bladość jego twarzy, niemalże posągową. Jeszcze przed paroma minutami ta twarz była rumiana, a teraz jakby wyrzeźbiona ze słoniowej kości. Usta sine, oczy zamknięte.
- Proszę się obudzić - powiedziała głośno, nie zważając na krytyczne spojrzenie starszej kobiety. - Zniszczy pan książkę!
Mężczyzna nie drgnął. Wtedy zwróciła uwagę na inny szczegół, z zaciśniętej dłoni bruneta wystawała głowa srebrnego smoka, lśniła w blasku lampy, jakby dopiero co ją wypolerowano.
- Proszę pana! - zawołała, ekspresyjnie potrząsając jego ramieniem.
Bezwładne ciało osunęło się na podłogę. Portier, mający tego dnia dyżur, usłyszał wrzask dwóch kobiet. Natychmiast znalazł się na miejscu zdarzenia. Lekarz, wezwany do biblioteki, w karcie zgonu, w rubryce "przyczyna śmierci" napisał: "Całkowita utrata krwi w niewyjaśnionych okolicznościach". Sekcja zwłok to potwierdziła. Srebrna zakładka w kształcie smoka po wyjęciu z dłoni denata wróciła do bibliotecznego księgozbioru. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...