12 kwietnia 2017

Ekspres do kawy fr.1


Kawę lubiłam od zawsze. Matka mieliła ją w starym, odziedziczonym po babci Franciszce młynku, który rzęził głośniej od dziadkowego fergusona. Mniej więcej raz na tydzień ojciec z prawdziwym oddaniem reperował to przedpotopowe urządzenie, ani myśląc o zastąpieniu go innym, nowocześniejszym, zaopatrzonym w regulację grubości mielenia. Młynek babci Franciszki był po prostu niezastąpiony. Rodzinna pamiątka z duszą. Pamiętam, że ilekroć mielił, zatykałam uszy watą, aby nie słyszeć głośnego, wwiercającego się w mózg warczenia mikroskopijnego silnika. Klęczałam na drewnianym, rozchybotanym taborecie kuchennym, cierpliwie czekając, aż matka uniesie brudne wieczko młynka. Natychmiast, niemalże z prędkością błyskawicy, po niewielkim pomieszczeniu rozchodził się intensywny zapach świeżo zmielonej kawy. Chłonęłam go całą sobą. Ten aromat jest we mnie do dziś. Obok zapachu rozgniatanych palcami cytrusowych skórek jeden z najprzyjemniejszych z czasów dzieciństwa. Towarzyszył mi przez lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...