"Być niewolnikiem rzeczy to niewola jeszcze doskonalsza
niż więzienie." (Emigranci, Sławomir Mrożek)
Gdy usłyszałam, czyją dzisiaj sztukę zagrają, postanowiłam:
Ja tam będę! Nie było wątpliwości, pytań, nerwowego spoglądania w terminarz. Ja
tam będę! Po prostu... Inaczej być nie może. Tak mnie już Wielki Elektronik
zaprogramował. Program podobno jeden z najlepszych...
Byłam. Kilka minut przed czasem. Wypachniona, wystrojona jak
stróż w Boże Ciało, w białej koszuli, marynarce i tęczowej apaszce. Buty na obcasie,
kancik na spodniach.
Wyjechałam z domu wcześniej w obawie, że nie znajdę wolnego
miejsca na parkingu. Spodziewałam się tłumów, tymczasem... sala pustych
krzeseł. Teatr bez widowni? Ars gratia artis? Pięknie! Dzisiaj skoki
narciarskie, pomyślałam, siadając w pierwszym rzędzie. Czyżby skoki narciarskie
wygrały z Mrożkiem? Nie, jest jeszcze nadzieja. Tylko coś tutaj zimno... Czy
nadzieja lubi niskie temperatury? Biały obłoczek oddechu i dyskretne spojrzenie
na zegarek. Za cztery minuty się zacznie. W każdym razie coś się rozstrzygnie.
Niepewność dobra tylko przez chwilę. Rzut oka na rekwizyty. W centrum sceny
stolik, na nim okulary, jakieś szpargały, obok dwa krzesła, w tle ławka,
surowe, sosnowe deski imitujące łóżko, stara walizka na podłodze, czerwony
pluszowy misiek, w którym robotnik XX ukrył ciężko zarobione dolary. Cenny
misiek i cenna cisza. Żadnych kroków z zewnątrz, żadnych szmerów, okrzyków
entuzjazmu, tylko bicie serca i wątpliwości jak czarne ptaszyska... A co jeśli
nie zagrają?
Zagrali i byli wspaniali. Jak zawsze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz