22 kwietnia 2017

Zapomniany las fr.4 - rozdział II


Łatek szczekał nieprzerwanie. Nie ucichł nawet wtedy, gdy gospodarz wyszedł przed dom i go złajał.
- Nie lubi pijaków psisko! - Roześmiała się Jagna. - A bracia Zarębowie za kołnierz nie wylewają! Kiedy nieboszczka Agata żyła, krótko ich trzymała, pilnowała, ścigała za pijaństwo. Bali się matki, a teraz... Nic chłop niewart bez kobiety w chałupie!
Agnieszka milczała, głaszcząc wilczka po pysku. Ona wiedziała najlepiej, jak bardzo samotność potrafi dokuczyć człowiekowi. W jednej chwili odbiera chęć do cieszenia się z czegokolwiek, pozbawia wszelkiej nadziei, w zamian ofiarowując tylko ból, obezwładniający, uniemożliwiający jakiekolwiek działanie.
Czuła też, że los wreszcie się zlitował, stawiając na jej drodze tych dwoje dobrych ludzi. Walenciakowie, sami straciwszy jedyne dziecko, rozumieli ją lepiej niż ktokolwiek. Bez zbędnych słów, ceregieli, użalania się, umieli celnie dotrzeć do źródła bólu i uśmierzyć go zawsze wtedy, gdy najbardziej doskwierał. Była pewna, że w każdej chwili wesprą ją dobrą radą, pomogą, gdy braknie sił. Zaraz po przybyciu do Sokolnik odstawiła leki i to nie dlatego, że były nieskuteczne, po prostu już ich nie potrzebowała. Ukojenie przynosiła praca w ogrodzie, długie spacery po okolicznych polach i lasach, a chyba najbardziej możliwość szczerej rozmowy z mieszkańcami, jakże innymi od ludzi, których spotykała do tej pory. Zapragnęła osiąść tutaj na stałe. Stara chałupa w Zapomnianym Lesie, bo odkąd usłyszała jego historię, tak właśnie nazywała to miejsce, stała się przedmiotem jej marzeń. Zamieszka na Słonecznej Polanie, postanowiła, i zacznie wszystko od nowa, może w końcu na poważnie zajmie się pisarstwem. Był przecież taki czas, że pisała to i owo, co prawda głównie artykuły do czasopism przyrodniczych, ale trafiały się też krótkie opowiadania.
- Pani Agnieszko - usłyszała zatroskany głos Walenciaka - wszystko gotowe do drogi. Żeby tylko ksiądz proboszcz obiekcji żadnych nie miał... 
- Nie martw się, Stasiu... Nie odmówi! Śmiałości nie będzie miał przez wzgląd na naszą szczodrość! - zawołała Jagna.- Miodu, jaj i serków kozich to on nigdzie lepszych w okolicy nie dostanie! Rzeczywiście, wyroby Walenciaków słynęły nie tylko w okolicy, ale i w całym województwie. Ludzie przyjeżdżali po miód nawet ze stolicy, bo kto raz zasmakował w słodkim przysmaku z pasieki pana Stanisława, z chęcią wracał do Sokolnik i kupował cały zapas dla siebie, rodziny i znajomych. Każdy próbował, uśmiechał się i z zadowoleniem mówił, że dla takich pszczelich specjałów warto było tłuc się przez pół Polski. Pszczół doglądał głównie gospodarz, znał się na tym jak mało kto, gospodyni zaś gromadziła miód w słoikach w kształcie beczułki, naklejała na każdy płócienny kwadracik z wyhaftowaną pszczołą i ustawiała w spiżarce jeden koło drugiego. Prezentowały się pięknie, ciesząc oczy każdego, kto na nie spojrzał.
W gospodarstwie nie brakowało roboty, od wschodu do zachodu słońca krzątanina w domu, obejściu i ogrodzie, a pomimo to Agnieszka nigdy nie słyszała narzekania, wprost przeciwnie, na każdym kroku wesołe śpiewy i żarty. Widać było, że w domu tym goszczą miłość i wzajemny szacunek, choć przecież i tu śmierć swego czasu wzięła bogaty łup. Jagna Walenciakowa była dobrą gospodynią. Ta niewysoka, szczupła, zdawałoby się niezwykle krucha kobieta potrafiła w ciągu kilku godzin oporządzić własne gospodarstwo i jeszcze wspomóc innych, mniej zaradnych mieszkańców wioski. 
- Co tu marudzić - mówiła, gdy ktoś zaczynał gderać. - Taka pszczoła... malutka, delikatna, a samo z niej dobro, słodkie i zdrowe. Nie narzeka, nie ociąga się, tylko pracuje na chwałę Boga!
Była taką pszczołą, małą i kruchą, a jednocześnie silną i wytrwałą. Agnieszka uwielbiała przebywać w jej towarzystwie. Czuła, że ta obecność wzmacnia ją, nasyca nadzieją, przywraca światu. Tutaj wszystko było proste. Pojawiały się jednak i takie momenty, kiedy Agnieszce wydawało się, że wszystko, co ją otacza, wszystko, co się dzieje, jest snem, jakąś ułudą daną jej na chwilkę... chwilkę, która wkrótce zniknie, pozostawiając tęsknotę za czymś, co się nigdy nie zdarzyło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...