Teresa milczała. Miała duże brązowe oczy przyciągające uwagę patrzącego. Przypominały kasztany błyszczące w słońcu. Kolejne wspomnienie... Obraz olbrzymiego kasztanowca ze szramą biegnącą od wierzchołka do podstawy pnia. Wiosenny piorun odcisnął na delikatnej korze ognisty pocałunek. Z czasem rana zabliźniła się. Ze względu na tę rysę ojciec nazwał drzewo "dziadkiem". Pamiętam grube konary trzeszczące złowróżbnie podczas wiatru i dziuplę, w której mieszkała wiewiórka Berta. Czarna kita budziła się ze snu z początkiem marca. Kiedy kicała po nagich gałęziach kasztanowca, Back nie mógł spokojnie usiedzieć w kojcu. Biegł do ogrodu i nerwowo zadzierając kudłaty łeb, szczekał jak szalony. Jedynie miska pełna jedzenia była w stanie ściągnąć go na deski werandy. "Dziadek" jesienią zrzucał owoce, zbierałam je w koszyczek i gromadziłam w pokoju na komodzie. Wąchałam gładką, błyszczącobrązową skórkę przypominającą słoje politurowanego drewna. Pachniała tajemnicą. Ojciec wieszał naszyjniki z kasztanów na werandzie, mówiąc, że ochronią dom przed złem. Podczas jednej z wiosennych burz drzewo po raz kolejny rażone piorunem padło na ziemię z głośnym jękiem. Płakałam, gdy Jóźwik zza Modrzewiowego Lasu wywoził "dziadka" z ogrodu na furze. Berta zniknęła, zapadła się jakby pod ziemię.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...

-
Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani nam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz