Jóźwik niewiele się zmienił. Jedynie kędziory przyprószone siwizną zdradzały upływ czasu. Siedział na ławie przy wielkim pobielonym piecu i moczył nogi w gorącej wodzie z dodatkiem lawendy. Wiązki suszonego ziela wisiały przy belkach sufitu. Ojciec ścinał lawendę wtedy, gdy kielichy drobnych kwiatów były całkowicie fioletowe i nabrzmiałe. Bukiety wieszał zawsze w przewiewnym, zacienionym miejscu, aby płatki nie wyblakły pod wpływem promieni słonecznych i nie straciły aromatu. Podczas suszenia przy piecu z rośliny wydobywał się intensywny zapach. Uwielbiałam wówczas przesiadywać w kuchni. Kiedy weszliśmy do nagrzanego pomieszczenia, Jóźwik nawet na nas nie spojrzał. Zapatrzony w niewidzialny punkt na ścianie, nucił pod nosem jakąś tęskną melodię, a oczy błyszczały mu niczym żar pod paleniskiem. Znałam tę piosenkę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
-
Kruszyna była tam od zawsze. Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd wzięło się drzewo, kto je pos...
-
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz