Nazywali go głupim Jóźwikiem. Od kiedy zmarła matka, mieszkał sam w chacie za Modrzewiowym Lasem. Ludzie stronili od niego, choć był wesołkiem. Serce miał dobre i szczere. Niejednego gospodarza wspomógł, gdy trzeba było przywieźć z lasu drzewo, zaorać pole albo w jesieni przyciąć drzewka w sadzie. Ojciec zatrudniał go do prac w ogrodzie. Mężczyzna był silny, obyty z robotą i co ważne nieskory do pijaństwa. Nie brakowało mu fantazji. Bywało, że w najgorszą zawieruchę pędził furmanką przez wrzosowisko, przekrzykując wiatr i deszcz. Czasem zamyślał się dziwnie. Nic go wtedy z otępienia nie było w stanie wytrącić. Zdarzało się, że trwał w tej niezwykłej pozie godzinami. Jedynie unosząca się pierś zdradzała, że Jóźwik oddycha, żyje. Kto go w takim stanie widział, żegnał się znakiem krzyża i uciekał z trwogą. Mówiono, że mężczyzna rozmawia z duchami nieczystymi. Lepiej mu wtedy nie przeszkadzać, bo czart zezłości się. Zwłoki Stasia ułożył Jóźwik na sianie, które zwykł wozić dla Siwka. Przez całą drogę nucił coś pod nosem, niespokojnie oglądał się za siebie, a kiedy płaszcz ojca zsuwał się z martwego dziecka, troskliwie okrywał je na powrót.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...

-
Wracała. Adam miał po nią wyjechać na dworzec. Zupełnie jak za studenckich czasów, pomyślała, tylko tym razem nie będzie margerytek ani nam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz