22 marca 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.79) - Przebudzenie

                                                                       Wiki Arwena
         Kiedy otworzyłam oczy, był już ranek. Nawet nie zdziwiłam się, że leżę w łóżku przykryta kołdrą, przebrana w piżamę. Teresa jak zwykle troskliwa, pomyślałam, uśmiechając się do pająka wczepionego w pajęczynę. Przeżycia wieczoru były niezwykłe. Cokolwiek się działo, nie miało na celu skrzywdzenia mnie. Dawno już bym nie żyła, gdyby jakaś irracjonalna siła upatrzyła sobie mnie na zdobycz. Czułam się prowadzona, a nie ścigana, osaczona i wystawiona na żer drapieżników. Tego ranka nie chciało mi się wstać z łóżka, choć ciekawość zżerała mnie od środka. Pani Róża okazała się być Teresą... Kogo zastanę w recepcji? Czekała nas wyprawa. Za oknem śnieżyca, a do wioski za Modrzewiowym Lasem daleko. Czy zastaniemy Jóźwika? Przecież to już tyle lat... Znów powrócił obraz niskiego, barczystego mężczyzny siedzącego na koźle furmanki. Miał rude włosy, usianą piegami skórę i czarne oczy dziwnie niepasujące do reszty.  Mało mówił, za to śpiewał chętnie. Naśladował głosy zwierząt, puszczyka i wilka chyba najlepiej, ale nie powstydziłby się też innych. Czasem straszył gołębie okrzykiem jastrzębia albo udawał chrapliwe beczenie jelenia. Kiedy ostatni raz widziałam Jóźwika, mógł mieć około czterdziestki. Bibliotekarz napisał na odwrocie zdjęcia jego imię. Co Bronek Traczyk w ten sposób chciał przekazać, co miał na myśli? Czy znał rudzielca? Co Jóźwik ma wspólnego z tym wszystkim? A Teresa? Jej dotyk przywrócił mi wspomnienia. Przypomniałam sobie każdy szczegół tamtych tragicznych wydarzeń. Przeżyłam prawdziwe katharsis. Tak, Jóźwik musi mieć jakiś związek z całą tą sprawą. Tylko jaki? Tego właśnie muszę się dowiedzieć. Od wyjazdu z wrzosowiska nie zajmowały mnie problemy tego miejsca. Nowe stanowisko w instytucie genetyki  w Warszawie było wyróżnieniem dla młodej, zakompleksiałej dziewczyny z prowincji. Rzuciłam się w wir pracy. Całymi dniami nie wychodziłam z laboratorium, ślęcząc do późna nad mikroskopem, zapisując dane, przeglądając i porównując wyniki badań. Nic innego mnie nie interesowało. Liczyły się cyfry, badania, narady, projekty. Czasem jakiś bankiet, wieczorny wypad z koleżankami do pubu, popołudnie na zakupach. Jednostajność i pustota dni nie męczyła. Pochłaniały mnie sprawy związane z instytutem, tym żyłam. Myśli uciekały od rodziny. Matka radziła sobie wtedy jeszcze sama. Nie utrzymywałyśmy kontaktu. Po wielu latach telefon od Teresy o chorobie matki zburzył równowagę... Pająk ruszył na łowy. Ciągnąc za sobą cienką, prawie niewidoczną nić, spokojnie przemierzył fragment sufitu, po czym gwałtownie rzucił się na mikroskopijną zdobycz. Muszka owocówka nie miała szans z drapieżnikiem. Sieć pajęczyn rozpostartych w różnych częściach pokoju, misternych pułapek, dawała mu przewagę. Każda próba oswobodzenia się była niepotrzebną stratą sił, przybliżała owada do śmierci. Czy czuł nieuchronność tego wyroku? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...