26 września 2015

Ocalenie fr.5 (Świerszcz w trawie)

                                                                            Wiki Arwena
Rozejrzała się po wnętrzu piwnicy, szukając czegoś solidnego do obrony. W kącie nie brakowało żelastwa. Chwyciła oburącz zardzewiałą rurę i na chwiejących się nogach stanęła nad otworem, z którego wydobywały się kłęby dymu papierosowego. Stary kopcił niczym lokomotywa. Weronika często widziała, jak łapczywie odpalał jednego papierosa od drugiego. Parszywy nałóg, mawiał, miętosząc z żółtych paluchach zapałki. Nigdy nie używał zapalniczki ani papierosów z filtrem. Odwracała się ze wstrętem, zwłaszcza wtedy, gdy szczerzył poczerniałe od tytoniu zęby. Śmierdział wódą i papierosami na odległość. Powinna uciec jak najdalej od tej cuchnącej śmiercią chałupy i pomylonego starucha, ale jakiś wewnętrzny głos zatrzymał ją, nakazał pozbyć się psychopatycznego gada raz na zawsze. Nie ma na tym świecie miejsca dla takich jak on, szeptał, gdy tęsknie spojrzała na betonowe schody prowadzące do góry. Uniosła rurę nad głowę i odezwała się drżącym ze strachu głosem:
- Dziaduniu...
Odpowiedziała cisza. Wkrótce jednak ujrzała wychylający się z otworu słomkowy kapelusz. Staruch niczego się nie spodziewa, przemknęło jej przez myśl, gdy opuszczała rurę. Uderzyła z całej siły. Usłyszała jęk, a potem zobaczyła, jak ciało mężczyzny osuwa się i głucho uderza o ziemię. Nie miała odwagi zejść do ziemianki. Zatrzasnęła drzwiczki i ruszyła w górę po betonowych schodach. Spokojnie, trafiłaś w łeb, stracił przytomność, ale pewnie wkrótce się ocknie, masz chwilkę, by zastanowić się, co dalej, musisz pozbyć się go raz na zawsze, myślała gorączkowo. Nienawiść wzięła górę nad lękiem. Świadomość, że teraz ona kontroluje sytuację, dodała jej sił. 
- Benzyna... - szepnęła, przypominając sobie, że staruch trzymał w garażu kanistry z paliwem. - Upiekę skurwiela! Upiekę!
Nie sposób biec. Nogi ciężkie, z ołowiu, jakby nie jej. Nie chcą słuchać. Brakuje tchu. Wszystkie mięśnie bolą. Ciemny korytarz, dalej światło. W ganku chwyta koszulę wiszącą na haku, zakłada w pośpiechu, zapina guziki. Tak lepiej. Oślepia ją słońce, na chwilę traci orientację, zatrzymuje się, nie wiedząc, dokąd iść. Wkrótce jednak rusza we właściwym kierunku. Garaż na szczęście otwarty. Zdejmuje kłódkę. Wystarczy jeden kanister z odrobiną śmiercionośnego płynu, by spopielić raz na zawsze wcielone zło. Już biegnie z powrotem, potyka się, ale nie upada. Jakaś potężna siła gna ją do przodu. Ganek, ciemny korytarz, schody, piwnica, drzwiczki do ziemianki, smród rozlewanej benzyny. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...