Drogi Przyjacielu, jakiś
czas temu postanowiłam oswoić Człowieka, bo jak długo można samemu siedzieć na
werandzie i łuskać słonecznik?
Człowiek pojawił się
nagle, tak zazwyczaj bywa - większość ważnych rzeczy wydarza się nagle, a więc
pojawił się ni stąd, ni zowąd, po prostu wychylił rękę z lasu innych rąk,
zwyczajną, ludzką rękę, z siateczką żył pulsujących pod skórą, i choć nie
różniła się ona od dotąd spotkanych, moje serce zabiło mocnej, i to był znak,
żeby spróbować...
A co mi tam, pomyślałam,
wyciągając ku Człowiekowi dłoń. Dotknął jej ostrożnie, jakby się bał, jedynie
musnął opuszkami palców, a później, może nabrał pewności, objął ją swoją
dłonią.
I tak pośród ludzkiej
ciżby nasze ręce się spotkały.
Musisz wiedzieć, że
oswajanie to trudny proces, można powiedzieć - ciężka robota. Pod koniec dnia
bywam tak bardzo zmęczona, że potykam się o własne nogi. Czasami wydaje mi się,
że nie dam rady, a czasami jest mi dobrze, może nawet lepiej niż byłoby w
niebie. Mam też swoje małe sukcesy, dzięki którym rosną mi skrzydła - są już
naprawdę duże i mocne. Dziś na przykład, kiedy siedzieliśmy jak zwykle na
werandzie, Człowiek bardzo mnie zaskoczył - najpierw wysunął przed siebie
zamkniętą dłoń, popatrzył na mnie z powagą i z czymś takim jeszcze, ech, nie
umiem tego wyrazić, ale było piękne i mile łaskotało w serce, a potem otworzył
tę dłoń, czary mary, ukazując dwa wyłuskane nasiona słonecznika.
- Jedno dla mnie, drugie
dla ciebie - szepnął.
Nasionko było pyszne.
Przyjedź do nas, kochany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz