Drogi przyjacielu, powiedziałeś,
że nie ma śmierci, a ja, wyobraź sobie, widziałam ją dzisiaj w ogrodzie, jak
beztrosko biega po trawniku, próbując złapać motyla. Nie wiem, skąd się tam
wzięła, przecież zawsze zamykam furtkę na klucz. Musiała przeleźć przez płot.
Nie wyglądała źle, na pewno w niczym nie przypominała groteskowego kościotrupa
ze średniowiecznych obrazów. Taka zwyczajna kobieta, nie młoda i nie stara. Nie
licząc przybrudzonej sukni i upstrzonej suchym zielskiem czupryny, prezentowała
się całkiem ładnie. Wcale się jej nie bałam, przeciwnie - wzbudziła we mnie
sympatię, zwłaszcza, gdy uśmiechnęła się, ukazując rząd równiutkich zębów, a
potem usiadła przy stole i nalała sobie do filiżanki kawy, jakby robiła to co
dzień. Sączyła powoli, patrząc na tańczące po płocie rudziki. Właśnie samiec
kończył drugą zwrotkę serenady, przeskakując z miejsca na miejsce na swych
śmiesznych, krzywych nóżkach, gdy śmierć zadrżała, ale tak, jak drży człowiek,
kiedy się wzruszy albo czuje bezradny...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niebieska marynarka
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
-
Kruszyna była tam od zawsze. Rosła niedaleko płotu i co roku wytrwale pięła się ku niebu. Nie wiadomo, skąd wzięło się drzewo, kto je pos...
-
Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz