Drogi przyjacielu,
posyłam ci zapach mięty, który tak lubisz.
Dziś rano zbudził mnie
krzyk jakiegoś ptaka, gwałtowny i przenikliwy, pełen lęku, a potem na długo
zaległa cisza. Nie mogłam już zasnąć.
Przypomniał mi się nasz
słowik. Znalazłeś go w ogrodzie, w malinowym chruśniaku, dosłownie. Pamiętasz?
Był w kiepskiej formie, ale ty - cudotwórca leczący chromych i przywracający
martwych do życia, uparłeś się i zawróciłeś go z drogi, którą powinien był
podążyć. Tak długo w dłoniach tuliłeś poszarpane, stygnące ciało, aż ożyło. Po
godzinie słowik otworzył oczy, po kilku dniach zaczął jeść, chodzić i trzepotać
skrzydłami, a po tygodniu wypuściłeś go z klatki. Odleciał. Wszystko na pozór
toczyło się po staremu - nadal mieszkał w Sarniej Dolinie i co jakiś czas
odwiedzał leszczynowy zagajnik, ale już nie śpiewał, jakby tę umiejętność
zgubił po drugiej stronie, na ścieżce, z której go zawróciłeś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz