Drogi przyjacielu, sierpniowe
upały przykuły mnie do leżaka. Przez całe dnie nie robię nic innego, tylko
wyleguję się w cieniu, sącząc wodę z cytryną i lodem. Czasami sięgam po
książkę, jedną z wielu z dziadkowej kolekcji białych kruków, ale i to nie jest
w stanie wytrącić mnie z marazmu - czytam dwie, trzy, góra cztery strony, a
potem zamykam oczy i wsłuchując się w szelest liści, powoli odlatuję. Wyobrażam
sobie wtedy liście klonu wirujące w gęstym niczym smoła powietrzu - najpierw
poruszają się szybko, jakby ktoś pospiesznie przewijał taśmę, zataczają coraz
szersze kręgi, później stopniowo zwalniają, widzę wyraźnie ich pomarszczoną
powierzchnię usianą brunatnymi plamami, aż w końcu giną w czerni. Zasypiam...
Dopadła mnie jakaś
straszliwa melancholia, przyjacielu, dopadła i tłamsi w zarodku każdą
jaśniejszą myśl, każdy pomysł, każdy lżejszy trzepot skrzydeł, oddala od ludzi,
a przecież ich dotyk jest na wagę złota, ratuje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz