06 maja 2020

"Miś i czarodziejka" rozdz. I - "O tym, jak zostałem sławnym pisarzem" fr.1

Dedykujemy Uczniom kl. IIc SP w Brzezinach
Autorki: Ania i Alka

Cześć! Mam na imię Porzucek i jestem pisarzem. Tak, pisarzem, i to nie byle jakim, lecz najsłynniejszym na świecie! Zapewne znacie wielu moich sławnych kuzynów? Oczywiście, że tak! Wystarczy wspomnieć misia Puchatka, Paddingtona czy Uszatka, znane gwiazdy filmowe, a wasze serduszka zaczynają bić tak mocno i głośno, jakby w jednej chwili rozdźwięczało się milion dzwoneczków. Myślę, że bardzo miło jest budzić się i zasypiać przy dźwięku dziecięcych serduszek. To musi być równie przyjemne jak smakowanie miodu.
Pani Ania, moja przybrana mama, która adoptowała mnie wtedy, kiedy zostałem sam na świecie i wydawało się, że nikt mnie nie zechce, zawsze powtarza, że pisarz to taki szczególny czarodziej potrafiący ze słów i marzeń wyczarować wszystko, wszyściuteńko! Nawet piękny wóz strażacki pędzący na sygnale do pożaru albo najprawdziwszy autobus pomalowany w niezapominajki pełen dzieci! Tak, pełen dzieci - roześmianych i rumianych jak jabłuszka! Siedzą grzecznie na błękitnych fotelach niczym brzęczące pszczółki na kwiatowych płatkach, a za kierownicą pani Ania, najlepszy kierowca na świecie. Jedzie ostrożnie, kręci kierownicą, dodaje gazu, wbija biegi, zerka w boczne lusterka, spogląda na znaki drogowe, zawsze zwalnia przy przejściu dla pieszych i śpiewa, wesoło i skocznie, a dzieci klaszczą! Ach, uwielbiam te piosenki pani Ani! Są takie... przemisiowe! Mógłbym słuchać ich bez końca! To właśnie wtedy moje serduszko staje się dzwoneczkiem, który cichutko brzęczy, tak pięknie, że ze szczęścia prawie unoszę się niczym skowronek nad łąką. Ale co to?! Za chwilę autobus dotrze na miejsce i zanim wyruszymy na szlak przygody, pani Ania przeliczy nas i ustawi w pary, żeby było bezpiecznie i nikt się nie zgubił w czasie wyprawy. Ja będę szedł na przodzie w parze z moim kolegą Leszkiem i Obieżyświatem, naszym przewodnikiem, a za nami pójdą inni uczniowie IIc.
Kiedy byłem jeszcze małym misiem, pani Ania powiedziała, że jeśli pragnę zostać pisarzem, najpierw powinienem przeczytać dużo książek, najlepiej tych pięknych i mądrych. Powinienem również każdego dnia z uwagą rozglądać się po świecie. Mieć po prostu oczy wokół głowy! Tak, wokół głowy! Nie przesłyszeliście się! Natychmiast wyobraziłem sobie, jak śmiesznie wyglądałbym z mnóstwem figlarnych oczek na głowie, niczym jakiś dziwaczny stwór albo pająk ptasznik. Powinienem też bez ustanku ćwiczyć się w pisaniu. Być mróweczką, niezmorodowaną, niezwykle pracowitą i wytrwałą. A potem, kiedy już głowa wypełni się po brzegi mądrością, jako prawdziwy pisarz czarodziej będę mógł wymyślić dosłownie wszystko! Naprawdę! Nawet misia pająka albo misia mrówkę, albo...
... albo wycieczkę pełną niespodzianek, lecz takich milutkich, które wywołują na dziecięcych buziach uśmiech. Oto ja, pisarz czarodziej, zasiadam za biurkiem i umoczywszy pióro w atramencie, zaczynam pisać... Słoneczko było już wysoko, gdy autobus, ciężko posapując, wtoczył się na leśny parking. Silnik zarzęził, zastukał i... - hura!
- Jesteśmy na miejscu! - zawołała pani Ania.
Wszyscy zaczęli gramolić się z siedzeń, ja też. Pech jednak chciał, że pękaty brzuszek, który czyni mnie najzgrabniejszym z misiów, utknął w przejściu między oparciami siedzeń i gdyby nie pomoc Tomaszka, pewnie zostałby tam na zawsze. Miś bez brzuszka będzie wyglądał strasznie, zasępiłem się nie na żarty.


- Od czego ma się przyjaciół! - rzekł Tomaszek i z całej siły nacisnął palcem na mój brzuszek.
- Plum blum - odezwał się misiowy bębenek, a właściwie to, co w nim zamieszkało w czasie podróży, czyli pierniczki w czekoladzie, miodek i rodzynki.

Musicie wiedzieć, że mój brzuszek jest delikatny i o wiele bardziej wrażliwy na dotyk niż na przykład łapki czy stopy. Pogilgotany przez Tomaszka zachichotał, a potem zaczął podskakiwać, jakby pierniczki postanowiły nagle w brzuszku poćwiczyć. Hop hop, kilka podskoków i... hura! Udało się! Brzuszek uratowany! Przejście odkorkowane! Mogliśmy wszyscy wyjść z autobusu - ja, brzuszk i Tomaszek!


Na nasz widok ptaki rozćwierkały się, owady rozbrzęczały, a słoneczko rozpromieniło się i zaczęło głaskać dziecięce policzki i noski, odciskając na nich kropeczki piegów. Niektóre promyki bywają jednak psotne. Ujrzawszy nas, rozigrały się na dobre! I gdyby nie pani Ania, czarodziejka wszechczasów, która zna tysiąc różnych zaklęć przywołujących i przeganiających, mogłyby napsocić co niemiara. Oj, dopiero byłby galimatias!
- Kapelusz! Czapka z daszkiem! Kaszkiet! Chusteczka! - zawołała pani Ania, a słoneczne promyki natychmiast rozpierzchły się na boki i ukryły w lesie.

Taka jest moc magii - wszechpotężna!


Leszek już na mnie czekał. Gotowy do wymarszu, niecierpliwie dreptał w miejscu. Obieżyświat zaś spoglądał raz na kompas, raz na mapę, dokładnie sprawdzając trasę naszej wyprawy. Musicie wiedzieć, że to jeden z największych na świecie podróżników. Brał udział w niejednej wyprawie. Ostatnio na przykład wrócił z Francji, gdzie w sześć minut pokonał tysiąc sześćset sześdziesiąt pięć stopni prowadzących na szczyt wieży Eiffla, ustanawiając w ten sposób nowy rekord świata. Do tej pory nie udało się tego dokonać nikomu! Ach, Obieżyświat jest wspaniały!
- Zanim wyruszymy na szlak, przypomnimy sobie kilka zasad obowiązujących podczas wędrówki po lesie - oznajmiła pani Ania, gdy już wszyscy staliśmy w szeregu, prężąc się jak żołnierze przed dowódcą.
Mój pękaty brzuszek wystawał z rzędu, jakby chciał powiedzieć:

- Zasady poruszania się po lesie mam w jednym paluszku, a właściwie... w misiowym pępuszku!

- Ja wiem! - zawołała Zuzia, szybko unosząc rękę.

- Jaaa! Jaaa! - wtórował jej Maks.

- Ja powiem! - nalegała Magda, próbując przekrzyczeć innych.

Zrobiło się głośno, głośniej niż w ulu, kiedy pszczółki na rozkaz królowej ruszają do pracy przy zbieraniu kwiatowego pyłku. Byłem jedną z tych pszczółek! Mój brzuszek brzęczał wraz z innymi, wyrywając się do odpowiedzi.


Ale co to? Pani Ania, zamiast cieszyć się, jak zwykła to robić zawsze, gdy uczniowie są chętni do odpowiedzi, tym razem zmarszczyła czoło i położywszy palec na ustach na znak milczenia, zaczęła z uwagą rozglądać się na boki. W jednej chwili wszyscy umilkli zdziwieni zachowaniem pani, a ona szepnęła tajemniczo:
- Ciii... Czy słyszycie?

Nadstawiliśmy uszu. Ja dodatkowo nadstawiłem nosek, bo musicie wiedzieć, że misie, mimo że mają słaby wzrok i słuch, węch posiadają doskonały. Potrafią wywęszyć pyszne jedzonko nawet z trzydziestu kilometrów. Tak, misie są rokordzistami w tej dyscyplinie!


Mój nosek spisał się doskonale. Spośród miliona najrozmaitszych zapachów - żywicy drzew, igliwia, mchu, grzybów i owoców, wychwycił ten dla misia najulubieńszy - zapach miodku z leśnej pasieki. Pani Ania powiedziała kiedyś, że pszczółki są czarodziejkami. Czyżby pisały książki, pomyślałem i odtąd zacząłem pilnie je obserwować. Wkrótce okazało się, że pszczółki co prawda książek nie piszą, ale potrafią wyczarować coś równie cennego - miodek! Tak, miodek, w którym zaklęte jest wszystko - zapach owoców, ziół i kwiatów. Ach, jakie kochane są te pszczółki, jakie pracowite! Czarodziejskie!
Mógłbym przytulić je albo dać im buziaka! Lecz pszczółki to nie dzieci uwielbiające misiowe przytulasy! Niepokojone mogą zdenerwować się i użądlić niedoświadczonego misia pszczelarza. Musicie wiedzieć, że każda pszczela rodzina, zwana przez prawdziwych pszczelarzy rojem, wydziela inny zapach. Dzięki niemu mieszkanki ula poznają rodzeństwo na łące i wiedzą, którędy po zebraniu kwiatowego pyłku wrócić do domu. Czy miś pachnący czekoladowymi pierniczkami mógłby zamieszkać w pszczelim pałacu i pracować przy wyrobie miodku? Co to, to nie! Pszczoły są bardzo mądre i doskonale wiedzą, kogo wpuścić do ula na filiżankę miodu w towarzystwie królowej, a kogo przegonić gdzie pieprz rośnie.
Ale wróćmy na leśny parking do chwili, kiedy pani Ania przyłożyła palec do ust, a my zamarliśmy w milczeniu. Każdy, nadstawiwszy uszu, czekał w napięciu na tajemniczy dźwięk, o którym wspomniała pani. Zuzia stanęła w bezruchu z podniesioną ręką, Maks z szeroko otwartymi oczami, a ja z wydętym brzuszkiem i czujnym noskiem, który akurat w tym momencie, kiedy sytuacja wymagała pełnej koncentracji, zaczął mnie swędzieć. Pociągnąłem noskiem. Swędział! Dmuchnąłem na niego prawym kącikiem pyszczka. Swędział! Dmuchnąłem na niego lewym kącikiem pyszczka. Swędział nieprzerwanie! Coś w nim uparcie wierciło się, coś łaskotało. A może wleciała do niego pszczółka? Ojej, dłużej nie wytrzymam! Zaraz kichnę!
- A... A... Apsik! - kichnąłem siarczyście, aż Kubie spadła z głowy czapeczka.
- Ciii... Czy słyszycie? - powtórzyła pani Ania.

Wstrzymaliśmy oddech. Nikt nawet nie pisnął, nie westchnął, nie kaszlnął i nie zaszurał butami. Wszyscy wsłuchali się w panującą w lesie ciszę, która jeszcze przed chwilą ciszą wcale nie była, tylko filharmonią, w której rozbrzmiewały najrozmaitsze dźwięki - śpiew ptaków, brzęczenie owadów i szum wiatru.

- Las obraził się na nas i zamilkł - oznajmiła pani Ania. - Pamiętaj, że gdy przychodzisz w gościnę do lasu...

- Nie hałasuj - wyszeptali zgodnie uczniowie IIc.


O tak, hałas jest niegrzecznym stworkiem! Musicie na niego uważać, bo gdy raz się przyczepi, będzie chodził za wami i psocił. Wiem coś o tym! Kiedyś przywlókł się za mną ze szkoły i po cichutku zagnieździł w garderobie, w której jak wiecie mieszkam, odkąd pani Ania mnie adoptowała. Zagnieździł się tak sprytnie, że w ogóle nie miałem pojęcia o jego istnieniu! Może ukrył się w szufladzie na ręczniki albo wskoczył do wielkiej torby podróżnej, albo w ubrania? Tego nie wiem, lecz gdy wieczorem zaczął psocić, musiałem zatkać uszy podusią Miękusią. Misiowe uszy nie znoszą hałasu!
Mieszkańcy lasu podobnie. Już wiedzieliśmy, że hałas na czas wycieczki zostanie zamknięty w autobusie. Niech sobie tam siedzi na wygodnym fotelu i do woli hałasuje, a my...
- Idziemy - oznajmiła pani Ania. - Cały czas tą ścieżką wzdłuż leśnego strumyka do pierwszego zakrętu, a potem...potem Obieżyświat wskaże drogę!

Wszyscy spojrzeli na sławnego podróżnika, a on tylko kiwnął główką ozdobioną girlandą aksamitnych płatków i bez słowa ruszył przed siebie, aby po chwili zniknąć w leśnej gęstwinie.

- Proszę panią, a czy w tym lesie są pająki? - zapytała cichutko Julka.

Pająki w lesie? W tym lesie? Ech, co ta Julka mówi? Pająki mieszkają w terrarium Mateja! W lesie ich nie ma! Nie ma na pewno! Na sto procent!


Owszem, są pszczółki, są ptaki, są leśne żuki, komary i cała gromada kuzynek muchy Bzyczki, ale pająków nie ma na pewno! Gdyby były, Matej powiedziałby mi i razem zbudowalibyśmy dla nich wielkie terrarium. Matej na pająkach zna się prawie tak dobrze jak ja na pszczółkach i wyrobie miodu, czyli profesjonalnie. Wiem, to trudne słowo. Profesjonalnie oznacza, że ktoś jest w danej dziedzinie czarnoksiężnikiem. Tak! Ja - miś Porzucek i Matej - syn pani Ani, jesteśmy czarnoksiężnikami! Ja potrafię sprawić, że miodek z miseczki znika w okamgnieniu, a Matej umie mówić po pajęczemu. Tak, Matej doskonale dogaduje się z pająkami!
Wystarczy, że powie: "Poecilotheria metallica!", "Brachypelma hamorii" albo "Chromatopelma cyaneopubescens", a pająki natychmiast znikają pod stertą brzozowej kory lub zaczynają spacerować po terrarium na swych ośmiu odnóżach jak modelki na wybiegu. Mowa pająków jest bardzo trudna! Wiem coś o tym, bo próbowałem ją przyswoić. Wierzcie mi, bez odpowiedniej rozgrzewki można połamać język. Dla Mateja mówienie po pajęczemu to bułka z masłem, czyli coś, co przychodzi mu bardzo łatwo. Czarnoksiężnicy już tak mają! Wypowiadają to swoje: hokus - pokus, abrakadabra, simsalabim, a pająki słuchają się ich jak żołnierze swego dowódcy! Osobiście pająki uważam za piękne stworzenia, ale pod warunkiem, że mieszkają w terrarium, a nie w lesie, po którym właśnie zamierza spacerować najdzielniejszy z misiów.
- Tak, Juleczko! W lesie mieszka mnóstwo pająków! - powiedziała pani Ania. - Wszystkie są bardzo pożyteczne, nie tylko dla przyrody, ale i dla człowieka.
Ojej! Co ta pani mówi? Pająki mieszkają w lesie, a na dodatek są pożyteczne? To niemożliwe! Nie wierzę! Pożyteczne są na pewno pszczółki, bo zapylają kwiaty i produkują miodek! Na sto procent pożyteczne są mrówki sprzątające las, a także ptaki, które oczyszczają drzewa ze szkodników i tak pięknie śpiewają, że serduszko mięknie, ale nie pająki! Jak może być pożyteczny ktoś tak brzydki i złośliwy? Weźmy na przykład te ich pajęczyny rozciągnięte między pniami drzew, ciągle czepiające się misiowego futerka jak rzep psiego ogona... Tak, pajęczyny to dowód na złośliwość pająków!


- Ojej, to musimy uważać, żeby nie zniszczyć im pajęczyn! - zatroskała się Hania. - Pająki są takie kochane...
Kochane? Ach, ta Hania... ona ma dobre serduszko, słodkie jak miodek! Gotowa jeszcze zabrać te wszystkie brzydale z lasu do szkoły! Już zacząłem wyobrażać sobie naszą klasę całą w pajęczych sieciach, gdy Mateuszek obwieścił:

- Nie martw się, Haniu! Będziemy ostrożni!

Tak, Mateuszek ma rację. Będziemy ostrożni. Na pewno! Ja - miś Porzucek to gwarantuję! Ominę każdą pajęczynę i każdego pająka brzydala! Nie uśmiecha mi się chodzić w pajęczej sieci na głowie!

- Ja mógłbym być zwiadowcą - zaproponował Maciuś. - Pójdę na przód i będę was ostrzegał przed każdą pajęczyną!


- Dobrze, Maćku! - zgodziła się pani. - Będziesz wsparciem dla Porzucka, Obieżyświata i Leszka...
Pani Ania jest cudowna! Potrafi docenić mnie jak mało kto! Po prostu wie, jaki we mnie drzemie potencjał! To kolejne trudne słowo, które chciałbym, żebyście poznali. Potencjał to taka wewnętrzna siła, która czyni mnie najlepszym detektywem w Brzezinach. Musicie wiedzieć, że potencjał bywa straszliwym śpiochem. Kiedy ucina sobie drzemkę, wówczas potrzebny jest ktoś, kto go obudzi i przyprawi mu skrzydła. Pani Ania, moja czarodziejka, robi to profesjonalnie. Mówi na przykład: "Misiu, wiem, że potrafisz!" albo "Jesteś moim najukochańszym misiem!". Wtedy właśnie potencjał budzi się i sprawia, że zaczynam fruwać... ze szczęścia!


To właśnie dzięki pani Ani zacząłem pisać ten pamiętnik, aby dzieci dowiedziały się, że istnieją czarodziejki, które czynią świat dobrym i pięknym. Tak, moja czarodziejka, bez dwóch zdań, jest najlepsza ze wszystkich! Wróćmy jednak na leśną ścieżkę...
Gdy Maciuś do nas dołączył, ruszyliśmy na zwiady w czterech: ja - miś Porzucek, oraz trzej muszkieterowie - niezłomni tropiciele pajęczyn! Pani Ania nazywa nas superchłopakami i ja się z nią zgadzam. Takich drugich jak my nie ma na świecie!


Las jest bardzo gościnny, zwłaszcza dla tych, którzy po przyjściu w gościnę zachowują się grzecznie, czyli nie hałasują i nie śmiecą. Dzień był przeuroczy. Słońce wspięło się wysoko na bezchmurne niebo i zaczęło przygrzewać, tak jak tylko ono o tej porze roku przygrzewać potrafi, nieśmiało i jednocześnie wesoło. Ach, uwielbiam wiosenne słoneczko! Gdyby tylko chciało, mógłbym zabierać je na wycieczki - nosić w plecaku albo w kieszonce na sercu!
Szliśmy w półmroku, wśród omszałych głazów, paproci i młodych drzewek, które niemalże na wyścigi pięły się ku słonku i błękitnemu niebu śladem rodziców. Drzewa są piękne i zaczarowane! Pani Ania często opowiada o nich różne historie - o tysiącletnim dębie Bartku, o brzozie Gabryśce pochylonej ku ziemi jak dobra staruszka we wspomnieniach z dzieciństwa i o jarząbku Sławusiu, który o każdej porze roku w innym fraku na rozłożystej koronie zagląda przez okna do domu.
Kiedy byłem małym misiem i nie miałem jeszcze domu ani cudownej mamusi czarodziejki, próbowałem zamieszkać właśnie w drzewie. Wcisnąłem się w dziuplę starej wierzby rosnącej przy stawie w Brzezinach i wystawiwszy na zewnątrz główkę niczym sowa mądralińska, czekałem, aż ktoś mnie pokocha i zabierze do prawdziwego domu pachnącego miodkiem.
Stara wierzba rosochata przygarnęła mnie, jak co roku przygarnia dudki i sowy, nie pytając o nic i nie prosząc o zapłatę za wynajęcie dziupli. Odtąd pokochałem drzewa równie mocno jak miodek i stałem się ich obrońcą. Teraz, maszerując ścieżką w ich cieniu, witałem się z nimi jak z najukochańszą rodziną.
- Dzień dobry, kochane drzewa - szeptałem. - Dzień dobry, sosny, dęby, buki, graby i brzozy! Dzień dobry, jodły, świerki i jarząbki!

Każde wymieniałem z imienia, jedne głaszcząc czule po pniach, do innych machając radośnie. Patrzyłem na ich rozłożyste korony rysujące się na tle błękitnego nieba i czułem się szczęśliwy. A one witały mnie, jakbym był jednym z nich, legendarnym misiem entem, pasterzem drzew!


Świat bez drzew byłby smutny i szary! Dlatego chrońmy je za wszelką cenę! Od dzisiaj możecie zapisywać się do specjalnego Misiowego Klubu Strażników Lasu, którzy nigdy nie zawahają się stanąć w obronie drzew i ich mieszkańców. Każdy taki Strażnik będzie miał za zadanie uczyć innych, co las daje ludziom w prezencie i co najważniejsze, jak powinno się zachowywać na leśnej wycieczce. Co wy na to?
Nagle, tuż przy moim lewym uchu, pojawiło się charakterystyczne bzyczenie znane mi z wieczornych spacerów po ogrodzie.
- Zzzzzz! Zzzzzz!

Tak, to musi być komar Zenek, ulubieniec mojej czarodziejki! Czyżby postanowił wybrać się z nami na wycieczkę? Ojej, wspaniale! A to się pani Ania ucieszy! Ona uwielbia bawić się z nim w ogrodzie, a ja uwielbiam wtedy na nich patrzeć. Komar Zenek, unosząc się w powietrzu, wywija piruety jak prawdziwy baletmistrz, a pani Ania, tańcząc po tawniku, wywija nad głową różdżką zwaną packą na muchy. Obydwoje bawią się przemisiowo! Aż im zawsze zazdroszczę...

- Zzzzzz! Zzzzzz!


Ale co to? Charakterystyczne bzyczenie pojawiło się również przy prawym uchu. Czyżby komar Zenek miał brata bliźniaka i zabrał go na wycieczkę? Super! Pani Ania ucieszy się na pewno! Już zacząłem wyobrażać sobie, jak we trójkę wesoło pląsają po ogrodzie (pani Ania oczywiście z packą na muchy), gdy nagle usłyszałem kolejne bzyczenie, tym razem nad misiowym noskiem, a potem kolejne... nad okiem, nad brzuszkiem, łapkami i pupą. Komar Zenek ma liczną rodzinę, pomyślałem. Mega liczną!
- Zzzzzz! Zzzzzz!

- Dzień dobry! - Ukłoniłem się grzecznie na powitanie. - Mam na imię Porzucek i jestem przyjacielem komara Zenka!
- Zzzzzz... Zzzzzz...

Bzyczenie stało się głośniejsze i jakby mniej przyjazne.

Ojej! Chyba Zenek nie cieszy się sympatią rodziny. Ojej! Chyba powinienem się ewakuować! Niestety, na ucieczkę było za późno. Komary otaczały mnie zewsząd!

- Zzzzzz... Zzzzzz...

- A sio! A sio! - zawołałem zdenerwowany nie na żarty.

Nerwy jednak nic nie pomogły, wręcz przeciwnie! Wkrótce jedna z siostrzyczek komara Zenka usiadła mi na nosku, a druga boleśnie ukłuła w pupę. Auć! W geście rozpaczy zacząłem machać łapkami.

- A sio! Zenek jest miły, a wy co? Nieładnie tak się zachowywać wobec gości, zwłaszcza tych grzecznych! A sio!

Żałowałem, że pani Ania nie wzięła ze sobą czarodziejskiej różdżki. Gdybym miał packę na muchy, zaraz pokazałabym tym łobuzom, kto tutaj rządzi. Niestety, różdżka została w domu, a ja, machając łapkami, skakałem po ścieżce jak kangurek, kic kic. To był jedyny sposób, żeby uchronić się przed kolejnym ukłuciem.


- Proszę panią! Ratunku! Komary zaatakowały Porzucka! - Gabrysia natychmiast przybiegła mi na pomoc. - Ratunku! Proszę panią...
- Ojejku! Ratunku! - wtórowała jej Wikusia. - Zaraz go zjedzą! Proszę panią... Szybkooo!

Zjedzą? O nieee... Nie pozwolę się zjeść! Jestem walecznym misiem, a komary to nie smoki pożerające rycerzy, tylko malutkie owady. Auć! Moja pupa będzie cała w bąblach! Auć! Ratunku!


Pani Ania, usłyszawszy wołanie dziewczynek o pomoc, natychmiast pojawiła się na miejscu. Podejrzewam, że użyła w tym celu jednego ze swoich tajemnych zaklęć, które pomaga czarodziejkom w okamgnieniu przenieść się tam, gdzie akurat ktoś ich potrzebuje. Potrzebowałem mojej czarodziejki! Czary mary i już była przy mnie, gotowa chronić mnie przed całym złem świata.
- Moje biedactwo... Zaraz coś zaradzimy... - szepnęła mi do ucha, otulając mnie pelerynką nawilżoną jakąś czarodziejską miksturą o silnym ziołowym zapachu. - One nie znoszą kocimiętki!
Ko... kocimiętki? Ojej, rzeczywiście! Kocimiętka zadziałała ekspresowo! Rodzina komara Zenka, jak szybko się pojawiła, tak znikła, a ja mogłem wreszcie odetchnąć i podrapać swędzące bąble.

- O nie, misiu, nie wolno ci się drapać! - przestrzegła pani Ania. - Bąble posmarujemy specjalną maścią!

Ach, ta moja czarodziejka! Na wszystko ma lekarstwo, nawet na misiowy smutek... Co ja bym bez niej zrobił?


- Proszę panią, a dlaczego one zaatakowały Porzucka? - zapytał Alan. - Przecież on jest grzeczny!
- No właśnie! Miś jest grzeczny i najukochańszy... - dodała Hania i podrapała mnie za uszkiem, a ja przytuliłem się do niej.
Hania jest jak smaczniutki plasterek miodu, który przyłożony do serduszka, koi każde zmartwienie. Ach, jakie kochane są te dzieciaki, jakie serdeczne! Prawdziwi przyjaciele!
Bąbelki na pupie swędziały, ale ja byłem dzielny i wcale nie płakałem! Nooo... Może tylko troszeczkę pociły mi się oczy. Łezki co jakiś czas kapały na moje futerko, które intesywnie pachniało kocimiętką! Na szczęście ten zapach odstrasza tylko komary, a nie dzieci! 
A tak na marginesie, to miło ze strony kotków, że podzieliły się swoją miętką. Kiciusie są super! Gdy pojadę z panią Anią na Czempisz, do wioski czarodziejów, koniecznie muszę im podziękować.
- Kochane kiciusie, z całego serca dziękuję! - powiem, wręczając im olbrzymią torbę pełną Zosinych chrupków. - Miętka wyhodowana w waszym ogrodzie uratowała moją misiową pupę przed atakiem komarów! Dozgonnie wdzięczny Porzucek...
Kiciusie na pewno się ucieszą!
c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...