14 maja 2020

"Miś i czarodziejka" rozdz. I - "O tym, jak zostałem sławnym pisarzem" fr.2

Dedykujemy Uczniom kl. IIc SP w Brzezinach
Autorki: Ania i Alka
- Wiem, że Porzucek jest grzecznym misiem i bardzo, bardzo kochanym... - powiedziała pani Ania. - Dla komarów nie ma to jednak najmniejszego znaczenia! - dodała, smarując maścią bąble na mojej pupie.
Troszeczkę głupio mi było przed dziećmi, że pozwoliłem pokłuć się tym małym, zjadliwym bestiom, lecz moja czarodziejka mocno mnie przytuliła i szepnęła do ucha, że nie mam, czego się wstydzić, bo każdemu mogło się to przytrafić. Od razu poczułem się lepiej! A pani Ania ogłosiła wszem i wobec:
- Komary są bardzo pożyteczne!

Jak to komary są pożyteczne? Ojej, co ta pani mówi? Byłem już gotowy zgodzić się z twierdzeniem, że pożyteczne są pająki! W końcu to artyści, a tych nikt nigdy nie zrozumie, nawet ja - miś Porzucek! Przyznać jednak muszę, że ich sieć to prawdziwe dzieło sztuki! Przypomniałem sobie nawet, że pani Ania niczym prawdziwa pajęczyca też utkała kiedyś z włóczki coś w rodzaju pajęczyny. Nazwała to kocykiem. Tak, kocykiem! Nie wierzycie? Pomogły jej w tym dwie czarodziejskie różdżki i zaklęcie: czary mary, ścieg nieznany, hura, bura, kocyk udany! Był milusi, ciepły i miękusi jak policzki mojej czarodziejki. Przypominał sieć pajęczą, lecz był od niej dużo piękniejszy. Tak, z całą pewnością pająki bywają pożyteczne, zwłaszcza wtedy, gdy są natchnieniem dla czarodziejki! Ale komary na pewno nie! Co to to nie! Dzieci też się zdziwiły tym, co powiedziała pani Ania. - Proszę panią, to niemożliwe! Komary są wstrętne! - zaprotestował Nikolas. - Wstrętne i już! - Zaatakowały Porzucka, choć on nie zrobił nic złego! - przypomniał Leszek. - I roznoszą choroby! - oznajmiła Julka tonem eksperta. - Oglądałam kiedyś film o chorobach tropikalnych...
Ach, te dzieciaki! Jakie one są mądre i dobre! Superdziewczyny i superchłopaki! Tak, Nikolasie, komary są wstrętne! Masz rację, Leszku, jak można było tak źle potraktować strażnika lasu? A fe, nieładnie! Julko...
Ojej! Co to są choroby tropikalne? A co jeśli komary, kłując mnie w pupę, przeniosły je na mnie? Pani Aniu, ja chcę do szpitala! Chyba jestem chory! Te bąble swędzą coraz bardziej, a maść nie pomaga! Ratunku! Koniecznie musi obejrzeć mnie lekarz!
Byłem zrozpaczony i bałem się jak nigdy...
- Spokojnie, mały... Polska to nie tropiki! - Poklepał mnie po ramieniu Obieżyświat. - Ukłucia naszych komarów są nieszkodliwe! - Na pewno? - zapytałem z niedowierzaniem. - A czemu te bąble tak swędzą? - Poswędzą i przestaną! - zapewnił Obieżyświat. - Komary, które przenoszą choroby groźne dla ludzi, zwierząt i misiów, mieszkają w miejscach, gdzie jest bardzo gorąco i wilgotno, na przykład w amazańskiej dżungli. Wiedziałem, że Obieżyświat mówi prawdę. Podróżując po całym świecie, zdobył rozległą wiedzę i na komarach na pewno zna się doskonale! - A czy komary są pożyteczne? - dociekałem, próbując wybadać, czy pani Ania ma rację.
 Oj, mały, jak ty nic nie rozumiesz! - roześmiał się Obieżyświat. - W przyrodzie pożyteczne jest wszystko, nawet komary!
Nawet komary? Ach, moja czarodziejka miała więc rację!
- Komary są pożyteczne, ponieważ żywią się nimi ptaki, pająki i nietoperze - tłumaczyła dzieciom pani Ania. - A komary chłopaki, jedząc nektar kwiatów, przy okazji zapylają je równie skutecznie jak pszczoły i trzmiele...
Ojejku, aż wierzyć się nie chce, że te małe, zjadliwe bestie, które napadły mnie i dotkliwie pokłuły, są tak użyteczne!
- Więc dlaczego zaatakowały Porzucka? - dochodził prawdy Nikolas. - To zwyczajni zbóje, proszę panią!
- Po części masz rację, Nikolasie - przytaknęła pani Ania. - Komarzyce atakują po to, aby ukraść nam krew, której potrzebują do złożenia jaj.
- Tak, mają do tego specjalną strzykawkę! - zawołał Szymonek. - Wbijają igłę w skórę i wysysają krew jak wampir!
Zabrzmiało strasznie, aż przeszły mnie ciarki, a serce zaczęło mi skakać w piersi jak kangurzątko, kic kic, kic kic. Pani Ania roześmiała się tylko i wziąwszy mnie na ręce, zajrzała mi w oczy.
- Już dobrze, misiu... - szepnęła. - Niczego się nie bój. Ja cię ochronię.
Pachniała tak jak ja, kocimiętkną, i głaskała mnie po pyszczku tak delikatnie, tak czule, że przestałem się bać. Przypomniałem sobie za to, jak razem oddawaliśmy krew...
Pani Ania zabrała mnie wtedy do wielkiej kosmicznej rakiety, w której podłączony do specjalnej aparatury, podzieliłem się z chorymi dziećmi tym, co mam najcenniejszego - życiem. Tak, życiem! Musicie wiedzieć, że krew to właśnie życie! Jest wielkim skarbem! Cenniejszym od złota, od diamentów i ciężarówki pełnej pieniędzy! Nie dziwię się, że komary zbóje chciały mi ten skarb ukraść.
- Dasz radę pójść dalej, misiu? - Z zamyślenia wyrwał mnie zatroskany głos pani Ani. - Jeśli chcesz, możemy przerwać wycieczkę i wrócić na parking do autobusu! - Proszę panią, ja będę niósł Porzucka! - zaofiarował się Aleks. - Wezmę go na barana! On jest leciutki jak piórko! - Pomogę Aleksowi - oznajmił Szymon. - Jeśli będzie trzeba, z gałęzi leszczyny skonstruujemy nosze - dodał, rozglądając się po lesie w poszukiwaniu odpowiedniego materiału. - Z tymi noszami to świetny pomysł! - zawołał Mateuszek. - Zrobimy je w trymiga! Prawda, Szymon? - Pewnie! - przytaknął klasowy konstruktor sprzętu medycznego. - Wystarczą dwa długie patyki, chustka albo bluza i nosze gotowe!
Przyznać muszę, że pomysł ze zrobieniem dla mnie noszy bardzo mi się spodobał. Mógłbym leżeć na nich i jak król wydawać rozkazy: "Proszę mnie powachlować, bo słoneczko za mocno praży" albo "Zgłodniałem... Czy ktoś mógłby przynieść mi miodku z leśnej pasieki?" O tak, Szymonku, skonstruujmy nosze!
- Chłopcy, nie ma takiej potrzeby! - stwierdziła pani, zanim zdążyłem się odezwać. - Widzę, że Porzucek ma się dobrze!

Ma się dobrze? Akurat! A bąble po ukłuciach komarzych igieł? A serduszko, które bije jak oszalałe? A brzuszek, który domaga się miodku od leśnych pszczółek? To się nie liczy?
- Nie ma co zwlekać, idziemy! - oznajmiła pani. - Przed nami jeszcze daleka droga i mnóstwo atrakcji.
Nie było wyjścia, musiałem odrzucić marzenia o wylegiwaniu się na noszach i smakowaniu miodku z leśnej pasieki. Gdy moja czarodziejka coś postanowi, choćby wiało i grzmiało, a miodek płynął szerokim strumykiem wprost do misiowego pyszczka, nie zmieni zdania. Czarodziejka uparciuch!
- Proszę panią, tutaj jest żaba! - zawołała nagle Madzia. - Zielona jak listek!
- Jejku, jaka maleńka, jaka cudna! - rozczuliła się Wikusia. - Nie bój się, maluchna, nie bój...
- Pocałuj ją, a zamieni się w księcia! - zadrwił Leszek. - Na co czekasz? Całuj!

- A żebyś wiedział, że pocałuję! - odpowiedziała mu z przekorą dziewczynka. - Chodź, maleńka, no chodź...
Książę zaklęty w żabę zatrzymał się na chwilę, potem podskoczył jeszcze raz i zamarł w bezruchu.
- Chyba zastanawia się nad twoją propozycją! - zachichotał Leszek. - Księżniczka Wiktoria i książę Żabol, ha ha ha!
Nie podobało mi się zachowanie Leszka. Oj, nieładnie tak żartować z koleżanki! A fe, Leszku! Zobaczysz, nikt nie będzie chciał się z tobą bawić ani wędrować w jednej parze podczas wycieczki!
- Wolę księcia Żabola niż ciebie! - odcięła się Wikusia. - Żabki są miłe i pożyteczne, a ty... ty...
Nie dowiedziałem się, kim jest Leszek, bo pani Ania przerwała Wikusi w pół zdania. Wiem, nieładnie jest komuś przerywać, tym jednak razem każdy odetchnął z ulgą, bo podobnie jak ja nikt nie chciał znać końca tej koleżeńskiej sprzeczki.
- A wiecie, że w Japonii żabki uważa się za symbol szczęścia? - oznajmiła pani.
- Tak jak znalezienie czterolistnej koniczyny? - zdziwiła się Julka.
- Albo spotkanie kominiarza! - dodała z radością w głosie Zuzia.
Natychmiast zapomniałem o swędzących bąblach na pupie i zacząłem uważnie przyglądać się żabce próbującej za wszelką cenę wtopić się w tło. Madzia miała rację, żabka była zielona niczym wiosenny listek i miała duże wyłupiaste oczy, lecz w niczym nie przypominała czterolistnej koniczyny ani tym bardziej kominiarza Ricziego, znajomego pani Ani, który potrafi, jak mało kto w okolicy, wspinać się po dachach i czyścić komin. Tak, kominiarz Riczi jest zwinny jak Spider - Man, czyli bardziej przypomina pająka niż księcia zaklętego w pokraczną żabę. Ojej, i pomyśleć, że obydwoje przynoszą szczęście! Dla mnie bomba! Ach, świat jest taki niesamowity!
A czy miś może zostać kominiarzem? Oczywiście! Mogę zostać kim zechcę! Jako kominiarz mogłbym wspinać się na dach pszczółkowego domu i czyścić z miodu jego komin. O tak, byłbym wspaniałym mistrzem kominiarskim, mięciutkim i słodkim! Miś Porzucek kominiarzem! Hm... Brzmi świetnie! Nosiłbym czarny mundur z mnóstwem srebrnych guzików, piękny cylinder na głowie i specjalną szczotkę na ramieniu, do czyszczenia ula z miodku ma się rozumieć. Pani Ania zawsze powtarza, że w czarnym mi do twarzy, i ja się z nią zgadzam. W mundurze byłbym misterem wśród kominiarzy! 
Mógłbym także przebrać się za księcia zaklętego w żabę. W zielonym kostiumie na pewno prezentowałbym się pierwszorzędnie i kto wie, może wtedy spotkałbym swoją księżniczkę? Czy misie tak jak żabki, koniczyny i kominiarze przynoszą szczęście? Moja czarodziejka mówi, że jestem jej kochanym Wielkim Szczęściem. Tak, kochanym Wielkim Szczęściem, takim, które potrafi zmienić serduszko w skowronka śpiewającego nad łąką pełną kwiatów! 
- Ona chyba umarła, bo wcale się nie rusza! - usłyszałem przejęty głos Tomaszka.
- Proszę panią, ta żabka zmieniła kolor! - zawołała z entuzjazmem Gabrysia. - O! Widzicie? Przed chwilą była zielona jak listek, a teraz jest brązowa!

Dzieci pochyliły się nad zaczarowaną żabą i zaczęły jej się przyglądać z uwagą, lecz ona ani drgnęła. Była jak wykuty z brązu pomnik stojący przy leśnej ścieżce. Ja jednak wiedziałem, że bacznie nas obserwuje i tylko czeka na odczarowanie. Leszek miał rację, to musi być książę zaklęty w żabę! Wystarczy dać mu buziaka, a stanie się na nowo człowiekiem!
- Tak, umarła... - obstawał przy swoim Tomaszek. - Nie oddycha... Chyba serce pękło jej ze strachu...

- Spokojnie, Tomaszku! Ona żyje! - Roześmiała się pani. - Po prostu boi się nas i robi wszystko, żeby stać się niewidzialną!


A to żabusia spryciula! Zarzuciła na siebie czarodziejską pelerynkę, żeby zniknąć! Doskonale ją rozumiałem. Ja też chciałem kiedyś zniknąć na zawsze... Tak, na zawsze! No może trochę przesadziłem! Chciałem zniknąć na chwileczkę. To było wtedy, kiedy w poszukiwaniu słoiczka z miodem strąciłem na podłogę ulubiony kubek mojej czarodziejki, a potem zamiast do tego się przyznać, szybko posprzątałem skorupki, żeby zatuszować wypadek. Gdy prawda wyszła na jaw, pragnąłem stać się niewidzialny - ukryłem głowę pod podusią Miękusią i udawałem, że nie istnieję, a serduszko biło mi jak oszalałe. I właśnie bicie tego serduszka zdradziło pani Ani gdzie jestem. Długo potem siedzieliśmy razem na kanapie - ja niewidzialny, a moja czarodziejka obok z herbatką w szklance. Bycie niewidzialnym jest trudne nawet dla takiego misia jak ja, a co mówić dla malusiej żabki...


- To rzekotka drzewna - oznajmiła pani. - Umie zmieniać kolor i dzięki temu umiejętnie wtapia się w tło. Poza tym świetnie wspina się po drzewach!
- To tak jak ja! - stwierdził Maks.
- I ja! - dorzuciła Julka.
- Tak, to prawdziwa akrobatka! We wspinaniu się po drzewach jest prawie tak samo dobra jak wy - przyznała pani. - Ale to nie wszystko, w trajkotaniu też wam dorównuje!
- Proszę paaanią... - oburzyli się wszyscy.
- Tak, to najgłośniejsza żaba w lesie! Nie rechocze ani nie kumka, tylko trajkocze! - Roześmiała się pani. - Bywa słyszana nawet z odległości kilometra!


A potem stało się coś niesamowitego! Moja czarodziejka spojrzała z niepokojem na niebo i obwieściła, że wkrótce zacznie padać deszcz i powinniśmy się spieszyć. Wszyscy zdziwili się, że pani tak doskonale zna się na pogodzie, a ona rzekła:
- W dawnych czasach, kiedy jeszcze nie było urządzeń do obserwacji pogody, to właśnie rzekotki uważano za jej przepowiadaczki!
- Fiu fiu, te rzekotki są jak barometr! - powiedział z uznaniem w głosie Aleks.
- Tak, Aleksie, potrafią wyczuć nadchodzące zmiany w pogodzie - tłumaczyła pani. - Gdy świeci słoneczko, siedzą wysoko na drzewach i polują na owady, a gdy pada deszcz, spacerują w leśnym runie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...