10 stycznia 2015

Agnes (cz.6) - Leśniczówka

      Upragniony spokój. Przez kuchenne okienko spostrzegła kwitnące w ogrodzie zawilce. Wychylały delikatne płatki z brunatnej ziemi, tłumnie obrastając zmurszałe pnie. Miały    w sobie tyle sił, by przebić się ku światłu przez wilgotne grudki próchnicy.
Od kilku godzin bolała ją głowa, męczyły świąteczne obrzędy - poranna msza, barszcz, goście. Wreszcie nastała kojąca cisza.
     Otulona wełnianym szalem wyszła z domu, kierując się w stronę majaczącego na tle szaroburego horyzontu lasu. Szła ścieżką, wzdłuż której wił się zarośnięty trawą strumyk. Nie zatrzymywała się ani nie oglądała za siebie. Zrobiła to dopiero w miejscu, gdzie strużka łączyła się z rzeką. Przed laty była tutaj leśniczówka. Dziś pozostała tylko nasłoneczniona polana osłonięta przed podmuchami wiatru starymi wysokimi drzewami.
Po dojściu na miejsce usłyszała szum wody ześlizgującej się po wielkich obrośniętych mchem kamieniach. W lecie nie sposób było tutaj wytrzymać ze względu na grasujące hordy komarów, ale wiosną robiło się przyjemnie.
     Usiadła na grubym pniu dębu. Nazywała to miejsce leśniczówką, choć po zabudowaniach nie zostało ani śladu. Jedynie zdziczałe jabłonie przypominały o gospodarstwie.
       Niedaleko polany było skrzyżowanie. Dziadek mawiał, że na rozstaju dróg grasowały diabliki zwodzące podróżnych na manowce. Najwidoczniej przed laty i tutaj musiały nieźle dokazywać piekielne chochliki. By je odstraszyć, do jednego ze starych olbrzymich dębów przytwierdzono kapliczkę.
       Tutaj się urodziła. Niegdyś było to jedyne znane jej miejsce - drewniana chatka, której wnętrze rozjaśniał blask lampy naftowej. Ogromny piec zajmował znaczną część izby.
Pamięta ciepło wypełniające wnętrze domu i zapach kiszonej kapusty wydobywający się     z beczki zawsze stojącej w komórce.
       Czas nie miał wtedy znaczenia. Spała, kiedy była zmęczona. Wstawała z łóżka, gdy sen opuszczał zdrętwiałe ciało. Wilgotna przestrzeń izby była tym wszystkim, co kochała.
Pierwsza podróż do miasta była niczym wyjście z ciemnej jaskini na polanę pełną słońca     i kolorów. Ubrana w odświętny strój siedziała z ojcem na furmance ciągniętej przez Olafa, ukochanego konia i patrzyła na ginącą powoli w czeluści lasu leśniczówkę. Jechała do szkoły, do miasta, a tam wszystko było nowe, świeże, niezwykłe. Kamienice piętrzące się do chmur, chodniki pełne ludzi, witryny sklepów, samochody przemykające ulicą wydawały jej się tak piękne, że co chwila wzdychała z oczami pełnymi niewysłowionej radości. Olśniona różnorodnością czuła się taka szczęśliwa. Rozciągało się przecież
przed nią nowe życie.
      Czas płynął, a ona, przebywając wśród zieleni i blasku słońca, przywykła do nich i przestała spostrzegać niezwykłość otaczającej ją przestrzeni. Zapomniała, co to znaczy wyjść z wielkiej ciemności, spojrzeć po raz pierwszy na oświetlony słońcem świat i zachwycić się nim. Oczy oswoiły się z jasnością, dłonie przyzwyczaiły do delikatności zieleni. Śpiew ptaków nie wywoływał już cudownego drżenia serca. Pozostała tylko tęsknota za niezwykłym uczuciem towarzyszącym jej w momencie olśnienia, pragnienie powrotu do pierwszych silnych przeżyć, ocalenia ich. Z czasem pojawił się gniew na świat. Czemu tak nagle poszarzał? Poczuła się zagubiona i oszukana...
     Nagły gwałtowny podmuch wiatru obudził ją z zamyślenia, przeniknął chłodem i wzbił się w powietrze, porywając do tańca konary pobliskich drzew. Delikatna gałązka strącona z dębu zawirowała przed oczami Agnes i osiadłszy na wodzie, powoli popłynęła wraz z nurtem rzeki. Dziewczyna pożegnała ją z uśmiechem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...