14 stycznia 2015

Spotkanie

       Pamiętam niebo zasnute chmurami. Czarne, złowróżbne gromadziły się w stada jak wrony. Wiatr targał czuprynami zeschniętych traw, wyginał gałęzie drzew, zrywając z nich ostatnie tej jesieni liście. Szukając odrobiny ciepła, otuliłam głowę szalem, a skostniałe z zimna dłonie wcisnęłam do kieszeni. Biegłam z piekarni, taszcząc pod pachą reklamówkę z bułkami. Przed pracą miałam zamiar zjeść solidne śniadanie, wypić suto osłodzoną kawę. Czasu miałam niewiele.
Co dzień to samo. Kolejny ranek pełen pośpiechu i zrzędzenia matki, zawsze z wszystkiego niezadowolonej. Powtarzający się od lat rytuał. Dźwięk budzika o świcie, posadzka zimna i chropowata, wiecznie lodowata woda i matka narzekająca na panujący w mieszkaniu chłód. Dokuczał jej bezustannie, nawet w najgorętsze letnie popołudnia. Potem szybki spacer do piekarni, aromat świeżego pieczywa. Najcudowniejsza chwila dnia...
      Przechodziłam obok twojego domu. Odsłoniłaś zasłonkę. Chyba mnie poznałaś, bo uniosłaś rękę jakby w geście pozdrowienia. Ta sama wychudła twarz, włosy opadające na ramiona, skulona sylwetka. Wszystko znajome. Zapaliłaś papierosa. Poczułam delikatny zapach dymu sączącego się przez szczeliny w oknie. Wiatr szumiał w ogrodzie.
Umarłaś kilka dni wcześniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...