01 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.1) - Obłęd

Myślisz, że zwariowałam? Nie, nie jestem szalona, choć początkowo byłam co do tego święcie przekonana. Nie dowierzając zmysłom, szukałam pomocy u psychiatry. Leczyli mnie różni specjaliści. Bez skutku. Jesteś przerażony? Nic nie mówisz, jednak z wyrazu twarzy odczytuję treść twoich myśli. Ja też się bałam. Jeszcze niedawno, sparaliżowana lękiem, nie mogłam spać. Snułam się po mieszkaniu jak wystraszone, zaszczute zwierzę, które stara się ostatkiem sił odnaleźć schronienie. Po krótkim odpoczynku zrywałam się z łóżka, zapalałam wszystkie światła, włączałam telewizor, rozgłaszałam na cały regulator radio. Pragnęłam w ten sposób zagłuszyć myśli, stłamsić  je, zabić zanim zrodzą się z nich przerażające obrazy. Tabletki nasenne nie pomagały. Nic nie pomagało.
Wszystko zaczęło się tamtego jesiennego dnia. Na zewnątrz szalała burza. Padał deszcz. Gałąź, trącana przez wiatr, tłukła się w parapet okna sali, w której mieliśmy zebranie. Dźwięk niepokoił, natrętny, uparty, potęgujący się z każdą sekundą. Miałam wrażenie, że za chwilę ostry konar uderzy w szybę, rozbije ją i wtargnie do pomieszczenia. Próbowałam notować treść wykładu, wkrótce jednak odtwarzana z taśmy relacja zamieniła się w bełkot. Jakieś dziwne uczucie niepokoju ścisnęło  mnie za serce. Przeczucie czegoś złego. Najpierw poczułam zapach, ohydny smród rozkładającego się ciała. Spojrzałam na zebranych. Byli to ludzie, z którymi pracowałam przecież od lat, ale tego popołudnia wydawali mi się obcy. Ich twarze były blade, nieporuszone, jakby wykute ze skały. Nikt nie poruszał się. Wyglądali jak martwe kukły siedzące przy stole. I wtedy go zobaczyłam. Szef siedział w kącie sali. Puste oczodoły, ziemista skóra czyniły z niego przerażające monstrum. Z otwartych ust wypełzały węże. Stolik, przy którym zwykł siadać mężczyzna, pokryty był kłębowiskiem syczących bestii. Niektóre oplatały jego ręce, inne wpełzały za kołnierz rozpiętej koszuli, wsuwały swoje oślizgłe cielska w rękawy. Było coś jeszcze. W kark mężczyzny wczepił się jakiś stwór, bezkształtny, bezcielesny, nieziemski. Żadna, znana mi istota, nie wyglądała tak jak ta poczwara. Jego ślepia zdawały się przenikać chłodem moją duszę. Była to rozumna istota, na wskroś zła, pełna nienawiści i żądzy niszczenia. Krzyknęłam przerażona. Co stało się później... Nie pamiętam. Poczułam silne uderzenie w głowę. Ciało zsunęło się bezwładnie z krzesła na podłogę. Syczenie węży gasło wraz z moją świadomością.
Obudziłam się w gabinecie szefa. Leżałam na miękkiej, skórzanej sofie. Mężczyzna pochylał się nade mną i ocierał chustką pot z mojej twarzy. Uśmiechał się niepewnie, przystojny, pachnący jak zwykle, w czystej, nienagannej koszuli. Patrzyłam na jego siwe kosmyki włosów, starannie przystrzyżoną brodę, gładką skórę dłoni. A więc to był sen.. Pomyślałam uspokojona ciepłym dotykiem mężczyzny. Senne przewidzenie. Musiałam zasnąć znudzona wykładem, wtedy pojawił się ten koszmar.
- Zemdlała pani, to przemęczenie, proszę odpocząć... - usłyszałam. Ciepły zamszowy głos koił rozdrgane nerwy.
Tak, to sen, przerażający majak. Jest dzień. Czuję zapach parzonej kawy. Uśmiechnęłam się pokrzepiona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...