Pan Alfred przyjechał o jedenastej. Zatrzasnął niedbale drzwiczki furgonetki i ruszył pewnym krokiem w kierunku domu. Wystrojony w nowy, brązowy półkożuszek, eleganckie spodnie garniturowe i czarne buty z czubkami, wyglądał szykownie. Przyprószone siwizną włosy zaczesał do tyłu, by przykryły niewielką łysinę na czubku głowy. Zaraz po wejściu na werandę starannie wytarł buty, poprawił kołnierz kremowej koszuli wystający spod swetra, potem roztarł czerwone z zimna policzki i zakręcił wąsy. Teresa, obserwując go przez kuchenne okno, nadal nuciła tą samą tęskną melodię co rankiem i kołysała się w jej rytm. Wdowiec wszedł wreszcie do nagrzanego pomieszczenia i pokrywając zmieszanie udawaną swobodą, zatarł ręce, a potem wypalił z całej mocy:
- Ohooo, zima się ścieli sroga! Przejeżdżałem w pobliżu, to zajechałem! Zapach pieczeni niesie się po wrzosowisku aż ślinka cieknie! Myślę... nic tylko pani Tereska kucharzy, bo żadna inna kobieta w okolicy... co ja mówię, na całym świecie tak aromatycznie nie przyrządza pieczeni, flaczków czy bigosiku! Całuję rączki, pani Tereniu i wpraszam się na obiadek, ale nie na krzywy ryj, oj, nie!
Po tych słowach pan Alfred odchylił poły kożucha, ukazując naszym oczom butelkę wina zatkniętą za pasek spodni.
- Sangria! Prosto z mojego sklepu, kochane panie! - wyskandował z uśmiechem, jakby występował w reklamie telewizyjnej.
Po tych słowach pan Alfred odchylił poły kożucha, ukazując naszym oczom butelkę wina zatkniętą za pasek spodni.
- Sangria! Prosto z mojego sklepu, kochane panie! - wyskandował z uśmiechem, jakby występował w reklamie telewizyjnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz