11 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.12) - Pierwsze przymrozki

          Czekałyśmy na przymrozki. Teresa głównie z powodu pościeli wymagającej wietrzenia w ujemnej temperaturze.                              
- Mróz zabija zarazki - mówiła, patrząc z uśmiechem na słońce coraz śmielej przebijające się przez szarobure chmury. - W takiej wymrożonej, świeżej pościeli zdrowiej leżeć, i sny milsze.
Ja zaś wyglądałam zmiany pogody ze względu na planowaną wyprawę na cmentarz. Chciałam odwiedzić grób ojca i brata.
              Przymrozki nadeszły i w ciągu jednej nocy osuszyły wrzosowisko lodowatym tchnieniem. Ziemia stwardniała, kałuże zamarzły, a przenikliwy wiatr w końcu ucichł. Wybrałam się pieszo, choć pan Alfred proponował transport furgonetką. Kiedy jednak pomyślałam o podróży gruchotem podskakującym na wyboistej, zoranej kołami, drodze, mój żołądek szalał. Ubrana w długi kożuszek i ciepłe, skórzane buty wyruszyłam rankiem, chcąc dotrzeć szybko na miejsce i jeśli tylko czas pozwoli, zajść jeszcze do miasta. Ziemia, zamarznięta na kość, trzeszczała pod naciskiem stóp. Odgłos kroków niósł się  wśród nagich krzewów tarniny, płosząc z nich wróble. Zrywały się z gąszczu stadami i furkocząc skrzydłami, odlatywały w nieznane. Wtórowały im krakaniem wrony i pierzchające spod krzewów kuropatwy. Te ostatnie nerwowo czyrykały, szukając schronienia. Po mniej więcej pół godzinie przywykłam do tych wszystkich pisków, krakań, trzepotów skrzydeł i nagłych ucieczek, niemalże spod moich stóp. Zwierzęta nieoswojone z człowiekiem, umykały trwożliwie. Droga wiła się między wzniesieniami, chwilami ginęła mi z oczu, by za kolejnym zakrętem ukazać się na nowo, obnażając swoje rany. Nie łatwo było poruszać się po twardych nierównościach i dużych kałużach pokrytych lodem, miejscami łamiących się pod ciężarem.  Kluczyłam między tymi strupami, wyszukując bezpiecznego oparcia dla butów, które nie radziły sobie na śliskiej powierzchni, a każda zakrzepła gruda ziemi gniotła stopę przez cienką podeszwę.
        Wzgórza czerniły się po obu  stronach drogi, majestatyczne i groźne, pełne tajemnic, zdradliwych jam i kolczastych krzewów.
     Cmentarz leżał na wzniesieniu, z którego widać było miasteczko. Spało w dolinie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...