04 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.5) - Droga

Błotnista droga ciągnęła się w nieskończoność. Wciśnięta w siedzenie taksówki poddałam się monotonnemu kołysaniu i ciepłu, które otuliło mnie zaraz czułym ramieniem, kojąc zmęczenie. Oddychałam z ulgą. Nie było łatwo namówić taksówkarza na ten kurs. Gdy usłyszał adres docelowy, w jego oczach błysnął niepokój. Musiałam podwoić stawkę, wtedy skinął  głową w milczeniu i zapalił silnik. Reflektory rozświetlały ciemność, ukazując niewielką przestrzeń przed autem.
Nie musiałam patrzeć. W wyobraźni widziałam kałuże odbijające światło, nierówne koleiny wyrobione kołami w rozmiękłym gruncie i majaczące po obu stronach drogi krzewy tarniny. Reszta ginęła w ciemności i strugach deszczu. Jakże pięknie było tutaj wiosną, kiedy zakwitała tarnina, okrywając wzgórze i okoliczne połoniny bielą. Szum diesla zagłuszał wycie wiatru. Rozpadało się na dobre, co w listopadzie w tej części kraju było normą.
Jesienne ulewy były znakiem szczególnym tej okolicy i wszyscy przyzwyczailiśmy się do nich jak do śniegu w zimie. Były takie sezony, kiedy padający bezustannie deszcz odgradzał nasz dom od miasteczka. Lawina błota spływająca z rozmiękłego wzgórza czyniła drogę nieprzejezdną. Dolina stawała się wówczas niebezpieczna i zdradliwa. Ojciec nie zawoził nas wtedy do szkoły, sam zaś szedł pieszo do apteki i bywało, że pracując do późna, nie wracał na noc, tylko spał u kuzynostwa.    
W listopadzie zginął mój brat, utonął w pobliskim bagnie na oczach kumpla. Gdy po wielu godzinach udało się wyciągnąć go z grzęzawiska, wyglądał jak figurka z wosku umazana błotem. Położyli go na  płaszczu ojca. Pamiętam jego oczy. Nic się nie zmieniło. Nadal były szare jak niebo zasnute chmurami, lecz na jego ustach nie było uśmiechu, wyciekał z nich szlam, cuchnący strumień śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...