03 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.4) - Ojciec

Dotarłam na miejsce wieczorem. Pogoda była fatalna, zacinał drobny deszcz i wiatr dmuchał dość mocno, łamiąc gałęzie jarzębiny rosnącej przy wąskich przydworcowych uliczkach. Chłód przenikał przez płaszcz, łapczywie lizał moją skórę. Drżałam nie tylko z zimna, ale i przemęczenia. O tej porze po chodnikach snuło się niewielu przechodniów. Skuleni chowali się w czeluściach bram domów skuszeni światłem i ciepłem. Pustoszejące miasto nie zachęcało do spaceru. Szłam pośpiesznie w kierunku postoju taksówek.
Pokonywałam tę drogę wielokrotnie, wracając z uczelni. Taksówka podwoziła mnie pod werandę, na której zawsze siedział ojciec. Całował mnie na powitanie, prowadził do kuchni, robił jajecznicę na boczku. Jedliśmy razem. Kochany ojciec. Wspominam go z czułością, jakiej nigdy nie żywiłam do żadnego mężczyzny.

Umarł nagle w świeży wiosenny wieczór. Pamiętam wycie Backa i moją rozpacz. Nic potem nie było już takie samo. Matka zamknęła się w sobie jeszcze bardziej. Godzinami nie wychodziła z pokoju, a jeśli pojawiała się, była zawsze poważna, z plikiem suchych, odartych z emocji, poleceń. Taką miałam ją przed oczyma przez lata i do takiej wracałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...