28 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.32) - Weranda

      Spotkaliśmy się wtedy po raz pierwszy. Neron polubił mnie od razu. Lizał moją dłoń ciepłym, szorstkim jęzorem, kiedy taszczyłeś mnie skostniałą z zimna do terenówki. Biegł potulnie obok i chwilami skamlał, jakby chciał się nade mną użalić. Poczciwa psia dusza. Właściwie to Neron uratował mi życie. Gdyby nie jego ujadanie, które zwabiło cię w miejsce, w którym zemdlałam, nie poznalibyśmy się, a ja być może nigdy nie odkryłabym prawdy o swoim życiu. Pewnie zamarzłabym na wrzosowisku. Tego ranka znalazłeś się tam przypadkiem. A może nie? Może los tak chciał? Los? A może sam Bóg postanowił wreszcie zesłać mi promień łaski? Zjechałeś z głównej trasy i zapędziłeś się na te bezdroża. Czego tam szukałeś? Właściwie to nigdy o tym nie opowiedziałeś.  
- Na pewno tutaj pani mieszka? - zapytałeś, gdy weszliśmy na werandę.
     Jeszcze o świcie był to solidny, dębowy ganek. Ojciec wybudował go przed laty, aby chronił dom przez porywistymi, jesiennymi wiatrami. Uwielbiałam tam przesiadywać. Skulona na ławce wciśniętej między wielkie donice pachnące wilgotnym torfem układałam z kamyków figury zwierząt zamieszkujących wrzosowisko albo czytałam książkę, zaznaczając kolejne strony liśćmi winobluszczu wijącego się po ścianach. W donicach rosły bukszpany. Ojciec przycinał je raz do roku w kule. Z sufitu zwisały wiązki najróżniejszych ziół i malutkie dzwonki z mosiądzu, które dźwięczały nawet przy najmniejszym powiewie wiatru. Wejście do ganku ozdabialiśmy zawsze gałązkami pachnącej żywicą jedliny albo piołunu, który zdaniem ojca odganiał od domu złe moce.
Tego ranka, kiedy przyprowadziłeś mnie do domu, to już nie była ta sama weranda.  Ze ścianami pełnymi dziur w spróchniałych, przeżartych przez robactwo, deskach, przerażała. Oniemiałam tą nagłą zmianą. Zdołałam tylko krzyknąć:
- Teresa!
I osunęłam się na wyszczerbioną, zgniłą podłogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...