23 stycznia 2015

Powrót na wrzosowisko (cz.27) - Odurzenie

         Niedługo potem pan Alfred, uraczony przez gospodynię samogonem, zaczął wyśpiewywać najrozmaitsze pieśni, począwszy od biesiadnych, poprzez nostalgiczne, a na religijnych skończywszy. Teresa, najwidoczniej kontenta z takiego obrotu sprawy, pilnowała, aby kieliszek sklepikarza nie pozostawał pusty, a i sobie nie żałowała, raz za razem wychylając kolejny. Ja zaś wzbraniałam się przed piciem, czując, że lampka Sangri rozgrzała mnie i lekko odurzyła. W milczeniu przyglądałam się Teresie dryfującej między stolikiem, a piecem, w którym buzował ogień. Pomarańczowe języki łakomie pochłaniały sosnowe polana, od czasu do czasu z rusztu dobiegało syczenie i strzelanie. Gar pełen aromatycznego bigosu pyrkotał na blasze w kłębach pary. W kuchni było duszno i gorąco. Pan Alfred rychło wsparł głowę na blacie stołu i począł posapywać ciężko, czasem mamrotać jakieś słowa, których znaczenia żadna z nas już pojąć nie mogła. Wkrótce Teresa odprowadziła słaniającego się na nogach mężczyznę do jednego z pokojów, skąd niebawem rozległo się głośne, przeciągłe chrapanie, sama zaś nucąc wciąż tą samą melodię, zaczęła sprzątać ze stołu. Poruszała się przy tym z taką swobodą, jakby samogon, który jeszcze przed chwilą piła na równi z gościem, na nią nie działał. Miałam wrażenie, że jakaś magiczna siła unosi ją ponad ziemią i pomaga przenosić naczynia do zlewu, ja zaś przyglądam się jej jakby z oddalenia, przez mgłę, coraz bielszą i gęściejszą. Moja świadomość ulatywała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Niebieska marynarka

Ciało siedziało tam nadal. Wciśnięte między dwie tłustawe matrony ociekające głupawym zachwytem, mdłym oddaniem pustej idei, wyglądało j...